Выбрать главу

– Moja – odparł ochryple Raul.

– Cha – powtórzył się śmieszek, od którego mroźny dreszcz chodził po plecach. – Ten przedmiot należy do pewnego nieszczęśliwego księcia, którego niedawno mamił znachorskimi praktykami pewien samozwańczy zamawiacz jasnowidz… Nie pamiętasz przypadkiem, jak się nazywał?

Marran zachwiał się.

– Cha – powtórzył znowu sędzia, uważnie go obserwując. – Od dawna czekałem na twoją wpadkę… Kolego – zwrócił się do sekretarza – zostaw tę pisaninę, mamy tu wyjątkowy przypadek. Powiedz przy wejściu, żeby nam nie przeszkadzano, zanim… I wezwij panów oskarżycieli.

Pisarz zerwał się ze skrzypiącej ławeczki i ruszył w stronę drzwi. Raul zdążył tymczasem się opanować i spoglądał ponuro prosto w świdrujące go oczy, dopóki sędzia nie rozkołysał palcem szmacianego wisielca.

– Na czym to stanęliśmy… Aha – przypomniał sobie, grzebiąc w papierach – podawał się za uzdrawiacza. Wrócimy do tego później. Ukradł złotą figurkę…

Przykrył jaszczurkę pulchną dłonią. Marran zatrząsł się na ten widok. Sędzia przemawiał dalej spokojnie, gładząc z lubością i przerzucając drugą dłonią plik donosów.

– Ponadto… Ciekawa prawidłowość. Niejaki Ilmarranien przypisuje sobie władzę nad ludźmi i zdarzeniami. Wciąż twierdzi, że jest jasnowidzem, chociaż dalej wiedzie mu się jeszcze gorzej niż podczas przygody z księciem. Zaraz, gdzie to jest… No tak, znowu wróżebne znaki, prorokowane przez tego samego osobnika wobec ciemnego ludu…

Zamienił odmieńca w zwykłego psa. Co za ciemnota na tej wsi! W dodatku jakiś koński szkielet zaprzężony do furmanki… Nie brak ci pomysłowości! Wszystko razem marnie wygląda, nieprawdaż?

Zdawało się, że urzędnik rozkwita coraz bardziej z każdym słowem. Torturował nimi przesłuchiwanego i coraz mocniej wdeptywał w kamienną posadzkę.

Raul, wstrząśnięty kolejnymi ciosami, próbował sobie przypomnieć oblicze wdowy, garnki ukraszone kwiatami i pszczołami, nos psa, trącający go przyjaźnie w kolano… Zamiast tego napływały jednak obrazy zaciętych twarzy i wijącego się na trawie, niewinnie bitego chłopaka, na którego rzucił fałszywe oskarżenie. Szklanki… W jego dłoni pękła szklanka.

– Cha – znowu rzekł sędzia.

Kukiełka wisielca kołysała się coraz wolniej.

– Nasłaliście na mnie tę dziewczynę? – wydusił z siebie z trudem pytanie Marran.

Sędzia z zadowoloną miną oparł się wygodnie na oparciu fotela.

– Ach, ta mała nędzarka, która wydała cię w ręce stróżów prawa? Byłoby ci na pewno lżej, gdyby się okazało, że wszystko było wcześniej zaplanowaną prowokacją, a owa smarkula była naszą agentką?

Urzędnik był najwidoczniej zachwycony. Kiwał głową i zacierał ręce. Potem, pomęczywszy znowu przez chwilę podsądnego przeszywającym spojrzeniem, rzekł łagodnie:

– Nie, Ilmarranien. Dziewczyna nie pracuje dla nas. Naprawdę ją uratowałeś wtedy przy gościńcu. I naprawdę przywiązała się do ciebie. Co wcale nie przeszkodziło jej zdradzić cię przy pierwszej nadarzającej się okazji. Prawda, że to bardzo podłe?

Drzwi za plecami podsądnego rozwarły się. Sędzia skrzywił się w pierwszej chwili, lecz po chwili rozpogodził lico, gdyż najwyraźniej weszli ci, których oczekiwał.

– Witam panów oskarżycieli!

Podniósł się lekko na przywitanie.

Raul usłyszał szelest grubych opończy i po chwili minęli go z dwóch stron dostojnie dwaj zakapturzeni słudzy Świętego Widziadła Łaszą, stając przed sędzią.

– Oto Raul Ilmarranien – oznajmił sędzia wskazując na obwinionego. – Poznaliście już, panowie, dokumenty związane z jego sprawkami. Chcecie może coś dodać odnośnie do zaprotokołowanych w nich uczynków? Czy też postępki tego rodzaju są obojętne Świętemu Widziadłu?

Ten ze sług Widziadła, który był niższy i zdawał się młodszy, skinął głową w taki sposób, że kaptur przesunął się na czubek głowy. Sprawiał wrażenie ciężko chorego: skóra na twarzy była ziemista i pomarszczona, a oczy mocno zapuchnięte.

– Święte Widziadło słyszy nas – odparł nadspodziewanie niskim głosem. – Świadczę i oskarżam. Człowiek nazwiskiem Ilmarranien wielokrotnie podawał się za maga albo za proroka, albo za znachora, w istocie wcale nim nie będąc. Kłamliwe przypisywanie sobie magicznych zdolności jest ciężkim przestępstwem dla Świętego Widziadła i obrazą Łaszą. Domagamy się, aby wyżej wzmiankowany publicznie odwołał swoje kłamstwa, jakoby był magiem lub uzdrowicielem, a następnie został zamknięty w ciemnicy. W razie, gdyby nie zechciał odwołać, należy ściąć mu głowę na szafocie. Chwała Świętemu Widziadłu!

Uniósł oczy w stronę powały, potem zaś spuścił głowę na pierś i kaptur znów zasłonił jego oblicze. W sądzie zrobiło się przez chwilę cicho, jak podczas lekcji surowego nauczyciela.

– Cha – ni to się sędzia uśmiechnął, ni to odkaszlnął. – Wyrzekać się będzie jutro, w Dzień Wszelkiej Radości, pomiędzy uroczystą paradą a ludowym festynem. To będzie wspaniałe, pouczające widowisko.

Wielka, tłusta mucha przyleciała nie wiedzieć skąd i przysiadła na szmacianym wisielcu. Sędzia schwytał ją zgrabnym gestem urodzonego łowcy i skazał na śmierć przez zaduszenie w zaciśniętej dłoni.

– Nie – powiedział Raul zmęczonym głosem. – Nie będzie pouczającego widowiska.

Odepchnął dłoń strażnika i wyprostował się z trudem.

– Stoi przed wami wielki mag, być może największy na świecie. To wasz problem, skoro nie możecie tego zrozumieć. Odwoływać?

Zaśmiał się, początkowo cicho i dosyć żałośnie, lecz stopniowo wydzierał mu się z gardła coraz silniejszy rechot. Z pewnością nikt nigdy nie śmiał się tak głośno i dźwięcznie w tej zakurzonej, budzącej lęk sali.

Sędzia przyglądał mu się bez uśmiechu, ostrożnie wodząc po nim spojrzeniem zimnych źrenic. Słudzy Widziadła stali nieruchomo, z zakrytymi twarzami.

Raul poczuł się podniesiony na duchu, kiedy zdołał się wyśmiać. Zrobiło mu się niemal żal tego bezsilnego staruszka z jego małą szubieniczką.

– Zmartwiłem was? Wybaczcie – powiedział z uśmiechem.

– Cha – powiedział sędzia.

Dwaj zakapturzeni zwrócili ku niemu jednocześnie głowy, jak na komendę.

– Będzie widowisko – oznajmił urzędnik. – Imponujące widowisko! I smakowite… Ach!

Przymrużył powieki z zadowoleniem i ucałował końce trzech palców.

– Pomiędzy paradą a festynem wyznaczymy kaźń zamiast publicznego odwołania. Wielmożów skazujemy na ukąszenie jadowitej żmii, włóczęgów wieszamy. Z tobą postąpimy wedle woli Widziadła: odrąbiemy głowę. Tym samym, szanowny pan wielki mag będzie miał okazję zaprezentować swoje czarodziejskie zdolności, nieprawdaż?

– Cha! – odparł Raul.

Noc poprzedzającą „smakowite widowisko”, spędził w dusznej, kamiennej jamie.

Po ścianach spływała strużkami wilgoć, tworząc kałuże na posadzce. Raul siedział pochylony i cicho majaczył.

Zwidywała się mu trawa spalona słońcem, okrągłe kamyki na brzegu morza i mrówka w zagłębieniu dziewczęcego barku.

– Ty, ty… – mamrotał nieprzytomnie.

Odpowiadało mu tylko echo od kamiennych ścian.

Wspominał gorące podmuchy wiatru, wiejącego prosto w twarz, dziwne wrażenie, jakie sprawiły pióra porastające jego ludzką skórę, a także pokryta mglistym tumanem ziemia pozostawiona daleko w dole i niebo nad głową, jak gigantyczny, odwrócony do góry dnem kielich… Przypomniał sobie trzask polan płonących w kominie i smak pitego przy nim grzańca.

Nie zabijajcie mnie. Co za różnica: jestem, czy nie jestem magiem?

Bogacz czerpie pieniądze z pozornie bezdennego mieszka. Padalec na gałęzi myśli, że lato będzie trwało wiecznie. W końcu palce natrafiają na ostatniego miedziaka w kalecie, a zielone listowie więdnie pokryte śniegiem. To okrutne i niesprawiedliwe. Oto moje życie: próżna zabawka, którą w końcu zniszczono. Właściwie sam zniszczyłem. Koniecznie chciałem wiedzieć, co kryje się w środku. Z czego zrobiona jest miłość? Trzask… i koniec miłości. I do tej pory nie wiem, skąd się bierze… Nowa zabawa i znowu: trzask!… Kim był właściwie dla mnie Lart? Kim ja sam wtedy byłem? Komu jestem potrzebny? Niebiosa, za co to wszystko?