Выбрать главу

– Marcie – powiedziała cicho, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny – pozwól, że z nimi porozmawiam. Wszystko w porządku.

Ich spojrzenia spotkały się. Mężczyzna zmarszczył brew.

– Jeśli któryś z nich ośmieli się ciebie obrazić…

Nadal przemawiał cicho, lecz jego oczy rzucały wrogie błyski w stronę Legiara. W końcu niechętnie ustąpił.

– Wejdźcie.

Weszliśmy. Podwórze było całkiem przestronne. W głębi, pod drzewami owocowymi stała ławeczka, którą kobieta wskazała nam ruchem głowy. W tej chwili wydawała się pełna hardej dumy.

– Tutaj porozmawiamy.

Nikt nie usiadł, wszyscy woleli stać.

– Tak więc, Legiarze – powiedziała spokojnie – zaatakował mnie pan swoją mocą. Czy to oznacza wypowiedzenie wojny? I że pan, Orwinie – zwróciła się do drugiego maga – wziął w tym konflikcie stronę Legiara? I na koniec – dodała drżącym głosem – że moje pragnienie zerwania z magią i towarzystwem magów nie zostało uszanowane?

Orwin miał bladą twarz, pokrytą nerwowymi wypiekami, co wyglądało jak rozpryski czerwonej farby na białej ścianie. Czekałem w lęku, co odpowie Lart na ową gniewną tyradę, on jednak milczał, przygryzając wargi.

Z drugiej strony dziedzińca obserwował nas czujnie, wsparty o płot, mężczyzna imieniem Mart.

– Kastello – powiedział w końcu mój pan – proszę o wybaczenie tego, co uczyniłem. Możesz mnie nawet uderzyć, jeśli chcesz. Teraz jednak każda chwila jest droga, każda umykająca chwila! Czy pozwolisz, abym miał prośbę do ciebie?

– Nie – odparła bez namysłu. – Nic mnie nie obchodzą twoje problemy, Legiarze. Żyjemy teraz w dwóch różnych światach.

Orwin pochylił się do przodu, ściskając kurczowo drewniane oparcie ławeczki.

– Jest tylko jeden świat, Jaszczurko! – oznajmił z przekonaniem. – Zrozum to, proszę i wysłuchaj nas!

Szczęki Legiara chodziły gwałtownie.

– Nie czas na dyskusje ani wspomnienia dawnych uraz. Trzecia Siła jest już tak blisko, że czujemy jej oddech na karku. Gdzie jest Marran, Kastello?

– Dlaczego chcesz wiedzieć? – spytała z jawną nienawiścią.

– On… – zaczął Orwin.

– Musi nam pomóc – przerwał mu szybko Lart. – I pomoże. Na pewno wiesz, gdzie teraz jest.

Wodziła po nich spojrzeniem spod zwężonych powiek.

– Jeszcze nie masz dosyć, Legiarze?

Orwin o mało nie wyrwał ławeczki z ziemi, trzęsąc nią gwałtownie.

– Nie! Nie o to chodzi, Jaszczurko! Mój medalion zardzewiał i…

Usta kobiety, wygięte w dumny łuk, zadrżały. Nie chciała tego słuchać.

– Okaleczyliście go… Za co? Za głupi wybryk? Za lekkomyślność, którą nazwaliście zdradą? We dwóch na jednego…

– Bez żartów! – krzyknął Lart. – Dostał to, na co zasłużył! Ty zaś milczałaś do tej pory, ponieważ uważałaś karę za sprawiedliwą!

– Karę?! Zniszczyliście go, gdyż uraził waszą dumę… a przede wszystkim z zawiści!

Cofnąłem się, w obawie, że nadszedł koniec nieszczęsnej. Lart jednak, mający żelazne nerwy, opanował się z trudem.

– Dość tego! Gdzie on jest?

– Gdzie? – nie ustępowała. – A dokąd go posłaliście, okaleczonego i bezsilnego? Dokąd wysłaliście go na śmierć?

– Na śmierć? – powtórzył z lękiem Orwin.

Zerknęła nań mimochodem, potem znowu spojrzała odważnie, a nawet wyzywająco w oczy Larta.

– Żyje i jest szczęśliwy! I jeszcze tutaj wróci. Doczekasz się tego, Legiarze!

– Skąd wiesz? – szybko zapytał Lart. – Obserwujesz go? – Masz jego krew, prawda?

Orwin znowu pochylił się, przejęty, lecz jego kolega machnął nań ręką z rozdrażnieniem.

– Nie gadaj głupstw… Ona nie ma takiej mocy, by utrzymywać więź tyle czasu.

Kobieta skinęła odruchowo głową z triumfalnym uśmieszkiem. Nadal przenosiła wzrok z jednego na drugiego. Nawet mnie obdarzyła przelotnym uśmiechem. Rozjaśniła twarz i wyprostowała ramiona. Potem powoli sięgnęła dłonią za gors prostej szaty i wyciągnęła coś na kształt złożonej we czworo cienkiej serwetki. Mięła zwitek w dłoniach, spoglądając na wyłamującego palce Orwina i zastygłego jak kamień Legiara.

Milczenie się przeciągało. W końcu kobieta rozwinęła całkowicie serwetkę z pełnym wyższości grymasem.

Pośrodku białego materiału widniały dziurki ze zwęglonymi brzeżkami.

Zwycięski uśmieszek kobiety w jednej chwili zamienił się w przeraźliwy skurcz.

– Wielkie nieba – szepnął Orwin.

Czerwone wypieki zniknęły z jego oblicza i stało się trupio blade, jakby uciekła zeń cała krew.

Przez podwórzec zdążał w naszą stronę Mart, poruszając się długimi susami.

Lart milczał jak zaklęty.

Kobieta jęknęła żałośnie i upuściła zniszczoną szmatkę. Lart schylił się szybko i podniósł ją, po czym natychmiast odrzucił, ponieważ skrawek materiału buchnął czerwonym płomieniem, aby po chwili obrócić się w pył.

– Marran – powiedziała głucho Jaszczurka.

Mart podbiegł do niej, podtrzymał i przytulił do siebie. Nikt, oprócz mnie, chyba nie zauważył, jak boleśnie zadrgały mu wargi na dźwięk tego imienia.

Orwin patrzył na kolegę, załamując ręce. Lart milczał.

Mart próbował odprowadzić żonę do domu, ta jednak stawiła opór, odepchnęła go lekko i usiadła na ławce.

– Larcie… – szepnęła – Larcie…

Legiar prędko schylił się ku niej.

– Co?

Podniosła twarz zalaną łzami.

– Przysięgnij… że nie prześladowałeś go po tym, jak…

Nie dokończyła. Lart westchnął, dotknął jej ramienia i przyciągnął do siebie, patrząc prosto w jej rozgorączkowane źrenice.

– Przysięgam na niebiańską światłość. Nic więcej mu nie zrobiłem.

Znowu spuściła głowę. Nie sprzeciwiała się, kiedy Mart wziął ją na ręce i zaniósł do domu. Orwin chciał iść za nimi, lecz Lart chwycił go za ramię.

– Chodźmy. W niczym tutaj nie pomożemy ani nam nie pomogą.

W domu głośno zapłakało niemowlę.

Część piąta. Pojedynek

Gęsta, aksamitna ciemność.

Leżał na gładkich deskach, które wydawały się miękkie jak pierzyna. Nie widział nad sobą nieba ani żadnej powały.

Kiedy poczuł na szyi dotknięcie długiego, zimnego jak żmija ostrza topora… Czyżby rację miała jednooka starucha, niańcząca go w dzieciństwie, czyżby śmierć rzeczywiście była początkiem czegoś nowego? Gładkie deski… Zaraz, stara niania mówiła, że ciało pozostaje na ziemi, aby można je było pochować. Czy moja dusza jest w stanie odczuwać gładkość podłoża, a także przyjemne, nadpływające ze wszystkich stron ciepło? Nagle odczuł przeciąg… Niebiosa, gdzie ja jestem?

W niewidocznym ognisku trzaskają polana.

WITAJ, MARRANIE.

Kto to powiedział? Czyżbym przywitał sam siebie?

Cichy śmiech.

Słyszałem go już, wtedy się bałem, ale teraz…

Raul przeciągnął się. Ciało było mu posłuszne. Nie odczuwał strachu ani bólu. Światło… Skąd to światło? Ach tak, od ogniska. Dwa szerokie snopy światła strzelają gdzieś z boku i uważnie omiatają deski, wydobywając wszelkie nierówności i kwadratowe łebki gwoździ…

Zebrał siły i wstał. Rozglądał się, czekając aż oczy przywykną do półmroku. Klatka, komedianci, grad zgniłych owoców, szafot – kiedy to się zdarzyło? Rok, czy minutę temu?

Ostrożnie ruszył przed siebie, rozchylając przezroczyste tkaniny, zwieszające się z góry. Szukał na oślep, nie wiadomo dlaczego przekonany, że zaraz odnajdzie tego, kto…