– No tak – mruknął Est jakby w roztargnieniu.
Na szczęście po chwili nad jego ramieniem pojawiło się oblicze Legiara. Spojrzał na mnie i zapytał surowo:
– Obiad?
– Natychmiast – odpowiedziałem niepewnie.
– Podawaj – rozkazał mój pan i zawrócił do środka jadalni.
Est pozostał nieruchomy. Świdrował chwilę oczami Orwina, potem rzekł głucho:
– Pokaż to.
Orwin przygryzł wargę i wydobył spod koszuli pociemniały od rdzy łańcuch z medalionem.
Baltazar zerknął na niego przelotnie i odwrócił się. Jego niesympatyczna, pociągła twarz wyciągnęła się jeszcze bardziej i spochmurniała.
Usługiwałem ucztującym magom. Orwin rzucił się łapczywie najedzenie, Lart ponuro dłubał dwuzębnym widelcem zawartość talerza. Est głównie popijał i nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że dolewając mu ciągle, w końcu zaplamię jego szeroką kryzę.
Wszyscy milczeli. Słychać było tylko zegar, wygrywający kuranty na cześć gospodarza i prezentujący kręcące się figurki ludzi, zwierząt i ptaków.
W końcu Lart uniósł dłoń i kurant urwał się w połowie taktu.
– A zatem – powiedział Legiar, nie zwracając się szczególnie do nikogo – co się właściwie zdarzyło?
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
– Krew Marrana na serwetce – odezwał się Orwin. – Jaszczurka cały czas go obserwowała, a jego krew upewniała ją, że żyje i jest zdrowy.
– I szczęśliwy… – mruknął Lart przez zęby.
– Nie sądzę, aby był szczególnie szczęśliwy – zaprzeczył żywo Est. – Byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby pozostał tam, gdzie go postawiliśmy.
Lart spojrzał na niego ponuro. Est wzruszył demonstracyjnie ramionami.
– Do dzisiaj Marran żył – zauważył Orwin. – To, co stało się z kroplami jego krwi oznacza więc…
– Jego śmierć? – dokończył domyślnie Legiar.
– Nie łudźcie się – wtrącił Est z krzywym uśmieszkiem. – Gdyby umarł, plamy krwi zrobiłyby się czarne jak smoła. Sądząc zaś po tym, co opowiadaliście, nastąpił jakiś fajerwerk…
– Który mi coś przypomina – wycedził Lart.
Mnie też, pomyślałem. Coś całkiem niedawnego i bardzo nieprzyjemnego. Tak! Właśnie od takiego ognia spłonął dom pewnej szczwanej kupcowej, zupełnie jak zapałka. Tylko dlatego, że wdowa miała słabość do ksiąg magicznych, a jedna z nich wybuchła w dłoniach mego pana…
– Tak więc Marran żyje? – spytał Lart retorycznie.
– Chyba tak… – rzekł Orwin z westchnieniem. – Chociaż Jaszczurka, to jest Kastella uważa go za martwego.
– Co ma do tego Kastella? – zainteresował się rozdrażniony Est.
– Ona… – zaczął z zająknieniem Orwin. – Powinna czuć, że jest nadal żywy, rozumiesz? Widocznie tego nie czuje.
– Na pewno żyje – odparował Est – lecz znalazł się poza waszym zasięgiem. Nie ma go na powierzchni ziemi, a wy chcecie, żeby jakaś baba go wyczuwała?
Tym razem nastąpiła znacznie dłuższa chwila milczenia.
– Co mówi Testament Pierwszego Wieszczbiarza o Odźwiernym? – zapytał w końcu Baltazar.
Orwin zawahał się.
– Wiesz, Alu, zależy jak to rozumieć… Właściwy tekst nic nie mówi, ale jeśli czytać między wierszami… Odźwierny stanie się naczyniem dla Trzeciej Siły, skoro otworzy jej wrota. Ta Siła go wypełni i da mu wielką moc. Pan i sługa staną się jednym.
Właściwie to na jedno wychodzi, pomyślałem, zbierając brudne talerze ze stołu.
– No, dobrze – podjął Est ze złowieszczym grymasem. – To oznacza, że ten obiecujący młodzieniec, wypełniony niezmiernie gorącymi uczuciami w stosunku do swych byłych przyjaciół i nauczycieli, wkrótce objawi się nam jako przedstawiciel jakiejś potwornej mocy?
Obrócił się całym ciałem w stronę Legiara.
– Larcie, może ty nam powiesz, jak naprawić skutki twojej, delikatnie mówiąc… dobroci? Jak go unieszkodliwić zanim w odwecie zrobi z nas wiadra pomyj?
– Przecież utracił magiczny dar – odrzekł powoli Legiar.
– Mówi o tym proroctwo – ożywił się Orwin. – „Jest i nie jest magiem. Zdradził i został zdradzony. Stracił swój dar, był wszechmocny, a stał się bezsilny”.
Urwał nagle, jakby zauważając, że cytat zabrzmiał niezręcznie.
Legiar spuścił głowę.
– Tak – przyznał głucho. – Oswobodziłem go w złą godzinę.
Est spoglądał na niego posępnie, bez odrobiny współczucia.
– Pomyśl, jak powstrzymać twego ulubionego wychowanka.
– Twojego także – zaoponował słabo Lart.
– Nie rozumiecie tego, co najważniejsze! – wtrącił Orwin. – Nie chodzi tu o Marrana i jego zemstę… Trzecia Siła wywróci cały świat na nice!
Zabrakło mu tchu.
– No więc, Orwinie? – spytał Est przez zaciśnięte zęby. – Do czego potrzebny jest Trzeciej Sile? Czego ona właściwie pragnie?
Orwin powiódł palcem po krawędzi kielicha. Kielich zaświstał.
– Nikt tego nie wie. Tego się nie da przewidzieć. Ona nie posługuje się ludzką logiką, rozumiesz? Może pragnie nas za coś ukarać albo po prostu sobie podporządkować? A może kolekcjonuje różne światy dla zabawy?
Uśmiechnął się smutno, z wysiłkiem. Baltazar wyszczerzył zęby.
– Skoro nikt nie wie, to dlaczego zawczasu skomlimy? „Wywróci cały świat na nice”, czy nie tak, Orwinie? A jeśli się okaże to błogosławieństwem dla naszego świata, jeśli Siła nie będzie niszcząca, lecz zbawcza?
Wargi Orwina drgnęły nerwowo.
– Jak możesz tak mówić, Alu! Przypomnij sobie słowa proroctwa: „Ziemia zamieni się w bagno i pochłonie nas… Gałęzie oplotą lepką siecią wszystkie latające stworzenia… „
Mówił coraz ciszej i w końcu zamilkł.
Est wzruszył beznamiętnie ramionami, wziął nóż ze stołu i zaczął w skupieniu drapać jego czubkiem blat stołu.
– Nie trzeba ci tego tłumaczyć, skoro jesteś magiem, że czasem trzeba rozpruć ludzki brzuch, ale powinien to zrobić chirurg. Z zewnątrz wygląda to okropnie: potoki krwi, ból, strach… A jednak pacjent zamiast umrzeć od tego w końcu dochodzi do siebie, oczywiście po jakimś czasie. Wszystko jednak ma swój czas i swoją cenę.
Dał spokój deskom stołu i przeciągnął znacząco nożem po gardle.
– Nie należy tak na to patrzeć, Orwinie. Wszystko są to spekulacje. Może będzie tak, a może inaczej. W świecie zdarza się co dzień mnóstwo okropnych rzeczy, przyjacielu.
– „Biada tym, którzy posiadają magiczny dar” – zacytował na przekór Orwin.
Est znowu wzruszył ramionami.
– No cóż, w końcu od tego jesteśmy magami, żeby baczyć na wszystko, zamiast przymykać oczy.
W tej chwili Lart, który podczas tej sprzeczki cały czas był pogrążony w swoich myślach, poderwał się z zaciśniętymi pięściami i ogarnął wszystkich ostrym spojrzeniem.
– Dość tego – oświadczył półgłosem.
Obaj czarodzieje skupili uwagę na moim panu.
– „Tylko Odźwierny otworzy wrota” – podjął. – „Otworzy wrota i dopiero wówczas Ona wejdzie”!
Westchnął ciężko.
– Powiedziałeś, Alu, że nie ma go na powierzchni ziemi? Więc gdzie jest teraz? U wrót. Rozumiecie to? Poszedł je otworzyć. Może jednak nie zdąży tego uczynić. Musimy… Jestem gotów oddać za to życie.
– Ja także – oznajmił Orwin drżącym głosem.
Est tylko chrząknął wzgardliwie.
Szedł długim brzegiem, grzęznąc po kostki w ciepłym, sypkim piachu.
Nie, nie teraz. Teraz szedł dusznym i ciemnym korytarzem. Spękane stopnie wiodły go w dół, chociaż zdawało mu się jednocześnie, że wznosi się do góry.
Wilgotna trawa… Nie teraz. Okrągłe kocie łby na jakiejś ulicy… Połyskujące liście, niebieskie skrawki, zielone łatki… Pomarańczowe i szmaragdowe. Ważka odbijająca się w źrenicy… Nie teraz.