Stał w nich młody mężczyzna w zwyczajnej, zakurzonej odzieży, z opończą okrywającą ramiona. W opuszczonej dłoni trzymał szerokoskrzydły kapelusz. Nikt z obecnych nigdy go jeszcze nie widział.
– Coś takiego – przerwał w końcu niezręczne milczenie Ugl. – Proszę wejść, młody panie i dołączyć do zacnej kompanii. Lina!
Gwar znowu się wzmógł, jakkolwiek nieco cichszy niż dotychczas. Dziewczyna posadziła gościa przy jedynym wolnym stoliku. Tamten położył obok siebie opończę, przykrył z wierzchu kapeluszem i wyciągnął zmęczone nogi.
Obserwowano go ze wszystkich stron. Ciekawe spojrzenia przesuwały się po sfatygowanych trzewikach, pamiętającej lepsze czasy kurcie i dziurawej opończy. Nikt jednak nie śmiał spojrzeć w twarz nieznajomego.
Lina bez pytania postawiła przed gościem talerz z baranią pieczenia i kufel piwa.
– Dziękuję, miła dzieweczko – powiedział obcy.
Lina wróciła za szynkwas, powtarzając wciąż w duchu owe słowa.
Kiedy już w końcu prześwietlono posturę gościa do ostatniej niteczki, rozmowy wróciły na swoje zwykłe tory. Dziewczyna wycofała się do kuchni, gdzie znajdował się oberżysta.
– Tatku – (tak zwykle zwracała się do swego wuja) – zjawił się jakiś obcy. Prosto odziany, lecz ma oblicze wielkiego pana.
Kiedy go obsłużyłam, nazwał mnie „miłą dzieweczką”.
– Hm… Ciekawe, czy zapłaci? – zainteresował się karczmarz.
Wiedziony ciekawością poszedł do głównej sali.
Nieznajomy rozprawił się już z zawartością talerza i wyraźnie poweselał. Widząc Linę, złożył jej ceremonialny ukłon, wprawiający w zakłopotanie.
– Miła dzieweczko, uratowałaś mnie przed śmiercią głodową. Możesz być pewna mojej wdzięczności – oznajmił triumfalnie i wytrząsnął z chudego mieszka kilka miedziaków.
„Masz tobie” – pomyślał stary Ugl.
„Jak pięknie mówi!” – pomyślała Lina.
„Biedny jak mysz kościelna!” – pomyślał karczmarz i ruszył szparko do przodu.
– Pozwoli pan, młody człowieku, zapytać, jakie okoliczności przywiodły go do naszej ubogiej i nieciekawej krainy?
Nieznajomy pokazał w uśmiechu dwa rzędy białych zębów.
– Miło mi, że moja skromna osoba cię zainteresowała, dobry człowieku. Jestem podróżnikiem i zapalonym łowcą motyli, ale obecnie szukam pracy. Mogę rąbać drwa, nosić wodę, niańczyć dzieci, szyć, majsterkować, grać na różnych instrumentach… Przydam się?
Powiódł proszącym spojrzeniem po nieco przycichłych słuchaczach.
Ktoś prychnął ze zdziwieniem.
Oberżysta cofnął się w pierwszej chwili, potem znowu się przybliżył, nie spuszczając badawczego spojrzenia z dziwnego gościa. Ten mrugnął do Liny i wziąwszy z blatu korek od butelki, wsadził go sobie w oczodół na podobieństwo monokla.
– Nie może być! – zawołał w tej chwili radośnie karczmarz.
Tańczył w miejscu i w zachwycie klepał się po kolanach.
– Pan Raul Ilmarranien we własnej osobie!
Korek wyleciał z szeroko otwartego oka. Uśmiech zamarł na twarzy przybysza.
– Coś niebywałego! – wołał dalej Regalar. – Tak po prostu w mojej karczmie!
Towarzyszyła tym okrzykom zgęstniała od ciekawości cisza.
– Pan mnie sobie nie przypomina! Trzy lata temu! Na jarmarku w Potokach! Graliśmy wtedy w kręgle… Jeden student i cukiernik… cała paczka! Pamięta pan? Lina! – Odwrócił się gwałtownie do krewniaczki. – Poznaj prawdziwie wielkiego maga!
Słowo „mag” wywołało wielkie poruszenie. Wszyscy zaczęli się przypatrywać tajemniczemu gościowi, wytrzeszczając oczy, jakby chcieli zobaczyć coś nowego i niezwykłego.
– Nadal mnie pan nie poznaje, panie Ilmarranien? – pytał wciąż karczmarz, niemal płacząco. – Stawiał nam pan całą noc… Student zasnął pod stołem… A pan pokazywał sztuczki! Pamięta pan, jak przestraszył nocną straż?
I w natchnieniu zwrócił się do zachwyconych widzów:
– Wyobraźcie sobie, to było coś niesamowitego i dlatego niezapomnianego. Chamscy strażnicy nazwali nas rozrabiakami i chcieli aresztować, ale pan Raul…
Karczmarz skurczył się, wybuchając potężnym, niepowstrzymanym śmiechem.
– Pan… Raul… jednym machnięciem ręki zamienił ich w butelki wina. A sam się zamienił w korkociąg… Śmiechu było co niemiara! Biedacy śmiertelnie się wystraszyli… Kiedy przywrócił im ludzki wygląd, wzięli nogi za pas, rzucając po drodze piki… Pan Raul zamienił je w… w…
Oberżysta zachłysnął się własnym rechotem. Publiczność słuchała tej historii z wzrastającym zaciekawieniem.
– Cóż, przyjaciele – zamamrotał dziwny gość. – Nie był to wielki sukces, a najważniejsze jest…
– Och! – wyśmiawszy się, oberżysta powrócił do ogłuszającego ryku. – Rozumiem, pan podróżuje incognito! Proszę o wybaczenie, ale tutaj są sami porządni ludzie, sami swoi! To jest Lina, moja siostrzenica…
– No cóż – mruknął ponuro młody człowiek i wstał od stołu.
Chwycił opończę i zrobił krok do przodu, by natrafić na dwa czarujące bławatki. Źrenice Liny były nieprawdopodobnie rozszerzone i spoglądały na gościa takim wzrokiem, jakim od bardzo dawna nikt na niego nie patrzył.
– Naprawdę jest pan… w samej rzeczy jest pan czarodziejem?
– Oczywiście… – i dorzucił, spoglądając wciąż na dziewczynę – oczywiście poznałem pana, przyjacielu.
Tysiące mieszkańców wiosek i miast mogło pochwalić się znajomością z Raulem. Dumny i zarozumiały, potrafił się jednak zabawiać w towarzystwie sklepikarzy, krawców, studentów, którzy wszyscy jednako go ubóstwiali.
Pewnego razu w mieście Murre założył się, że zamieni białą mysz w operową śpiewaczkę. Cały wieczór błyszczała na deskach sceny teatru miejskiego, aby dokładnie o północy skryć się w norce ku uciesze gawiedzi.
Tego samego dnia po pijanemu obdarzył głosem zegar na wieży miejskiego ratusza. Przyczynił tym wielu niedogodności mieszkańcom, którym nad miastem wciąż huczał niesympatyczny bas.
W osadzie Mokry Las poróżnił się ze starostą i zamienił go w muła. Po namyśle chciał przywrócić mu poprzednią powierzchowność, zaczarowany zwierzak zniknął jednak w stadzie, toteż obdarzył ludzką postacią pierwszego z brzegu zwierzaka. Nikt z miejscowych nie zauważył podmiany.
Zdarzenie, o którym opowiadał karczmarz, było jednym z najbardziej błyskotliwych ogniw sławetnego łańcucha sztuczek. Nic dziwnego, że poczciwy Regalar zapamiętał je na całe życie.
Zebrani okrążyli Raula i zasypali pytaniami, starając się dotknąć go niezauważalnie. Ktoś powątpiewał, ktoś się z nim sprzeczał, ktoś inny sugerował, że nieźle byłoby zobaczyć na własne oczy podobną sztuczkę. Karczmarz sarkał na niedowiarków: przecież widział to na własne oczy! Na miejscu niektórych radziłby nie drażnić pana Raula, bo będzie źle! Tłumek się rozproszył, Regalar zaś wprowadził gościa do osobnej izby, nie przestając go ugaszczać. Co pewien czas zaglądali tam ciekawscy. Szeroki dębowy stół uginał się pod ciężarem potraw i dzbanów.
Grubo po północy, kiedy goście już dawno się rozeszli, a Lina cicho przycupnęła na skrzyni w kącie, karczmarz, ściskając dłoń Raula, zapewniał go gorąco, z trudem obracając językiem:
– Niech pan tutaj zostanie, Raulu. Ośmielam się zapewnić szanownego pana, że bardzo go tu potrzebujemy… Może być susza lub przyjdzie powódź, ktoś zachoruje albo będzie kontuzjowany… Proszę zostać! Cały świat jest pańskim domem! Odwdzięczymy się, jak należy… Ośmielam się zapewnić…
Raul patrzył tępym wzrokiem w podłogę, odpowiadał podobnie bełkotliwie:
– Sprawy wielkiej… wielkiej wagi wzywają mnie w dalszą drogę.
Z kąta patrzyła na niego osowiała Lina sennym, zakochanym wzrokiem…