Выбрать главу

– O, tak, teraz lepiej… – mruczała kobieta. – Oj, sama zaczynam mieć ochotę! Ale nie na ciebie, ty grubianinie, nie na ciebie! O, tak, tak jest rozkosznie, prawda?

Pancernik oszołomiony zaczął chrząkać i stękać, usiłował złapać Halkatlę. Ona jednak zręcznie się wywijała, nie odrywając od niego rąk. Potwór przeżywał teraz ekstazę, zdawało mu się, że nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś podobnego, nie mógł uwierzyć, że takie doznania w ogóle istnieją.

Kolana ugięły się pod nim, upadł na plecy, aż ziemia jęknęła. Cudowna dziewczyna musiała go puścić, jego oszalałe z tęsknoty ręce zaczęły jej gorączkowo szukać…

– Teraz szybko! Wnieście wszystko do samochodu i odjeżdżamy. – Halkatla wydawała pospieszne polecenia, błyskawicznie naciągając szatę.

– Ale…

– Szybko!

Pochyliła się nad Pancernikiem i ułożyła jego własne dłonie wokół organu.

– Zaraz się tego nauczysz – zagruchała. – To trochę tak jak z pływaniem. Jak człowiek raz się nauczy, nigdy już nie zapomni. O, tak… zdolny chłopiec. Rób tak dalej, a czeka cię przyjemna niespodzianka. I to, jak widzę, już za moment.

Rune i Marco zdążyli zapakować wszystkie rzeczy do samochodu. Marco zawołał:

– Chodź, Halkatlo!

Dziewczyna wskoczyła do auta, ruszyli gwałtownie i odjechali.

Pancernik nie mógł temu zapobiec. Przeżywał rozkosz i ryczał ogarnięty bolesną ekstazą.

Niedługo potem nadciągnął Numer Jeden z całym sztabem, który miał się zająć pozbawionymi samochodu nieszczęśnikami.

Zastał Pancernika siedzącego na ziemi i z baranim uśmiechem zabawiającego się swą własną męskością w nadziei na powtórne przeżycie cudu. Zajęty nową zabawką, nie odpowiadał na wezwania. Kiedy spróbowali go podnieść, odrzucił na bok paru kryminalistów; od ciosu jednemu pękła czaszka, drugiemu śledziona. Obaj zmarli. Pancernik znów osiągnął wzwód i tylko to go w tej chwili zajmowało.

Z pełnym pogardy obrzydzeniem Numer Jeden wezwał swego pana i mistrza.

– Pancernik jest zniszczony, panie. Do niczego się już nie nadaje.

– Czy wykonał swe zadanie? – gniewnie spytał Tengel Zły.

– Nie. Oni odjechali.

Numer Jeden czekał, aż złość Tengela Złego opadnie.

– A więc Pancernik do niczego już nie jest mi potrzebny – stwierdził Tengel. – Przedłużałem jego żywot, aby skorzystać z jego nieprawdopodobnej siły i nieśmiertelności. Teraz jednak nie ma dla mnie żadnej wartości. Odejdźcie na bok, wszyscy!

Numer Jeden przekazał polecenie swoim ludziom. Pancernik, przeżywający już po raz drugi chwile upojenia, jęczał i wzdychał półprzytomny z rozkoszy. Miał wrażenie, że rozpływa się w ekstazie. I tak właśnie się stało. Zaskoczeni mężczyźni ujrzeli, jak jego postać rozmywa się, staje coraz bardziej mglista. W końcu widać już było tylko uśmiech, który pojawił się, gdy potwór osiągnął spełnienie.

Zniknął bez śladu z miejsca, w którym siedział. Erling Skogsrud wreszcie zakończył swe wydłużone życie na ziemi.

– To najstraszniejsze, co widziałem – stwierdził jeden ze świadków.

– Chciałbym, żeby w taki sposób się umierało – mruknął inny.

Zaczęli chichotać, wszyscy, z wyjątkiem Numeru Jeden, który z wściekłością kazał im się zbierać.

– Nasi wrogowie odjechali! – ryknął. – Za nimi!

– Ale gdzie oni są? – spytał ktoś niepewnie.

Numer Jeden się skoncentrował.

– Zmierzają na północ. Nie dotarli daleko. Najlepiej zrobicie, jak ruszycie w pogoń, bo nasz mistrz nie znosi żadnego ociągania. Na własne oczy mogliście się przekonać, co spotka tych, którzy nie słuchają rozkazów!

Rzeczywiście, widzieli.

– Ale przecież nie zdołamy dopędzić samochodu.

– Wyślemy innych, którzy go zatrzymają. Do was należeć będzie tylko wykończenie tych łotrów.

– Nie powinniśmy byli opuszczać tamtego miejsca – powiedział Marco. – Tam łatwiej byłoby stawić im czoło.

– Moim zdaniem postąpiliśmy słusznie – zaprotestował Rune. – Gdybyśmy zostali, Pancernik prędzej czy później zgniótłby samochód. A dopóki mamy auto, możemy ich wyprzedzić i tym samym zdobyć przewagę.

– No tak, oczywiście, masz rację. Halkatlo, doskonała robota. Choć muszę przyznać… nietradycyjna.

Halkatla kręciła się na tylnym siedzeniu.

– Najgorzej, że i mnie to rozpaliło. Czy żaden z was naprawdę nie może mi pomóc?

– Nie – odparł Marco krótko. – To minie.

– Przeklęte świętoszki – mruknęła. Ścisnęła uda, przesuwała się na siedzeniu, tłumiąc jęk. Ale tych dwóch nie mogła już prosić o nic więcej, zbyt wielki miała dla nich szacunek i nie chciała wydać im się śmieszna.

Ostrożnie wsunęła dłoń między uda, doznanie jednak okazało się zbyt silne, nie miała odwagi posunąć się dalej. Zacisnęła zęby i skuliła się w kącie.

– Opowiedz mi o zimnej, zasypanej śniegiem tundrze, Rune! O Lodowych Górach wokół Taran-gai!

Uśmiechnęli się wyrozumiale i Rune już otworzył usta by mówić o tym, co przywodzi na myśl chłód i rześkość, gdy nagle gwałtownie je zamknął.

– Oj – powiedział po chwili. – Spójrzcie tam! Znów źle z nami!

ROZDZIAŁ V

W małym domku w górach Dovre Ian Morahan wstał i na chwiejnych nogach przeszedł do kąta, w którym stała miednica. Starannie wytarł nos i umył twarz.

– Przepraszam – szepnął wycierając się ręcznikiem.

Tova siedziała na łóżku.

– Nie, nie przepraszaj, wszystko zepsujesz!

– O czym myślisz?

– Sądzisz, że ludzie często wykorzystują mnie jako kogoś, na czyim ramieniu mogą się wypłakać? Pierwszy raz w moim wyłącznie grzesznym życiu jakiś człowiek szukał mojej bliskości. Zaakceptował mnie jako bliźniego. I chcesz, żebym to ci wybaczyła? Oszalałeś!

– Chyba twoi rodzice cię kochają?

– Rodzice zaprogramowani są na miłość do swoich dzieci bez względu na to, jak one wyglądają. A ja, oprócz mej wstrętnej zewnętrznej powłoki, mam na dodatek dość paskudne wnętrze. Nie jestem czarująca, miła ani kochana, nie mam żadnej z tych cech, o których ludzie bez przerwy gadają. Jestem po prostu okropna. Tak okropna, że sama siebie nie mogę znieść. Ianie, dzisiaj po raz pierwszy przeżyłam czułość dla drugiego człowieka

– Chcesz chyba powiedzieć: współczucie?

– Nie, wcale nie! Ty wcześniej okazałeś mi odrobinę czułości. Muszę przyznać, że był to dla mnie niemal szok. Dziś mogłam odwzajemnić tę czułość, całkiem spontanicznie. Czy nie rozumiesz, jakim to dla mnie jest zwycięstwem? Ech, nie mówmy już o tym! Jak się czujesz?

Morahan zdobył się na uśmiech.

– Udało mi się zebrać siły. Sprawdzimy, czy motocykl nadaje się do użytku?

– Słyszę, że się nie poddajesz. – Wstając, uśmiechnęła się z goryczą. – Chyba w torbie motocyklowej zostało nam coś do jedzenia. Głodna jestem jak wilk. Chodź, kontynuujmy naszą kulawą podróż!

Posprzątali starannie w domku i dokładnie go zamknęli. Morahan szedł za Tovą, z mieszanymi uczuciami przyglądając się jej niezgrabnej, jakby pokurczonej sylwetce. Dziewczyna sprawiała wrażenie osoby trzeźwo myślącej. Miał nadzieję, że nie obudził w niej żadnych gorętszych uczuć. Nie chciał tej biedaczce wyrządzić krzywdy!

Zaraz jednak odrzucił te myśli. Oczy Tovy zwrócone były na jednego jedynego mężczyznę, niezwykłego Marca. Trochę go to uspokoiło, choć dziewczyna tak czy inaczej cierpiała. Dla niego jednak tak było lepiej. W cieniu Marca wszyscy inni mężczyźni bledli, a zwłaszcza on, umierający Ian Morahan.