Выбрать главу

Znów ogarnął go niewypowiedziany żal. Powróciło pragnienie, by być kochanym i móc kochać… założyć rodzinę. Zostawić po sobie dzieci, które przeniosłyby jego imię w historię.

Nie zniknąć, nie popaść w zapomnienie, tylko dlatego że nikt nie zdążył nauczyć go kochać.

Ta myśl była gorsza niż lęk przed śmiercią.

Smutek… Te góry pozostaną tu, kiedy on odejdzie. Tova będzie żyła dalej i wkrótce o nim zapomni. Ogarnęła go zazdrość wobec wszystkich, którzy zobaczą, co się stanie w przyszłym roku, i w przyszłym… Nie, zazdrość to niszczące uczucie, musi się go pozbyć!

Tova wyczulona była na nastroje. Zaczekała na Morahana i ujęła go za rękę. Dalej poszli już razem.

– Ty i ja, Ianie, stoimy poza nawiasem życia – oświadczyła nagle, jak na nią nieoczekiwanie łagodnie. – Stoimy i obserwujemy to, co się dzieje, nie mając na nic wpływu. Oboje umrzemy bezdzietni. Ja, ponieważ nikt mnie nie chce, ty, bo twój czas się kończy. Ty właściwie już pożegnałeś się z życiem? Zostawiłeś je za sobą?

– Może i tak – pokiwał głową zamyślony. – Tak, po części chyba masz rację.

Tova zaśmiała się gorzko.

– Ale mamy przecież siebie.

– Tak. To prawda. W potrzebie dobrze jest mieć bratnią duszę. Dziękuję, że jesteś, Tovo! Że zdążyłem cię poznać.

– Nie, nie rób ze mnie… Nie wiem, co mam powiedzieć.

– Zarozumiałej? Sentymentalnej? Zawstydzonej?

– Wszystkiego po trochu – śmiała się. – Wszystkiego naraz!

– Tovo – rzekł, nadal zadumany. – Czy potrafisz odczytywać myśli?

– Dlaczego o to pytasz?

– Zastanawiałem się właśnie nad tym, o czym ty zaraz zaczęłaś mówić, o żegnaniu się z życiem, o bezdzietności, o tym, że inni, szczęśliwi, będą żyli dalej.

– Szczęście to bardzo względne pojęcie. Wymień mi pięciu ludzi, których uważasz za doskonale szczęśliwych. Głowę dam, że nie potrafisz.

– Masz rację, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Jakie pytanie?

– Czy mogłaś odczytać moje myśli?

– Nie, z nami, Ludźmi Lodu, sprawa przedstawia się inaczej. To raczej kwestia wyczuwania nastroju innych. Bardzo wyraźnie też wychwytujemy czyjąś niechęć i sympatię…

– Możesz więc wyczuć, że cię lubię?

– Nie śmiałam w to uwierzyć.

– Powinnaś – stwierdził Morahan, lekko ściskając ją za rękę.

– Dziękuję – powiedziała Tova po prostu.

Ruszyli dalej przez zmrożone kępy traw, pokryte zwietrzałym śniegiem.

Motocykl był w lepszym stanie niż przypuszczali. Ian okazał się uzdolnionym manualnie człowiekiem, pałającym miłością do silników i wszelkich urządzeń mechanicznych. Miał tylko nadzieję, że nie okażą się potrzebne jakieś części, to bowiem mogło być kłopotliwe. Jeśli natomiast wystarczą jego dwie ręce, motocykl zostanie wkrótce naprawiony.

Bak z benzyną był cały, znikąd też nie wyciekał olej. Wgłębienie w osłonie nie miało znaczenia. Ze skrzywioną kierownicą poradzą sobie, jeśli oboje się do tego przyłożą. Poza poprzerywanymi przewodami poważniejszych szkód nie było. Tak, Morahan ocenił, że poradzi sobie z naprawą.

Tova stała z boku, przyglądając się jego dłoniom, sprawnie manipulującym przy motocyklu, i bardzo się jej one spodobały. Prawdę powiedziawszy, Ian w ogóle jej się podobał. Gdyby tylko nie był tak straszliwie, przerażająco wprost wychudzony! Przypomniała sobie, jak wsunęła mu rękę pod koszulę, by sprawdzić bicie serca. Wyczuła wtedy wszystkie żebra, jakby zamiast skórą obciągnięte były cieniutkim jedwabiem. I… nie chciała o tym myśleć, ale zorientowała się, że ma bardzo powiększoną wątrobę. A śledziona… W zasadzie niepojęte, że on jeszcze żyje! Jeszcze dziwniejsze, że trzyma się na nogach.

Mówił, że płuca ma już niemal całkiem zatkane. Rzeczywiście poznawała to po płytkim, branym z ogromnym wysiłkiem oddechu.

Na nowo ogarnęło ją uczucie nieprawdopodobnej czułości. Gdyby tylko była w stanie mu pomóc!

– Czy możesz mi podać małe obcęgi z torby z narzędziami, Tovo?

Pospieszyła spełnić jego prośbę, a kiedy ich dłonie się zetknęły, odebrała to jako przyjemne, dotąd nie znane wrażenie.

Tova uśmiechnęła się w duchu. Jak wspaniale być we dwoje, razem! Między nimi nie było cienia agresji. Do tej pory wydawało jej się, że agresja jest obowiązkowym elementem w kontaktach z innymi ludźmi. Dlatego zawsze przyjmowała pozycję obronną.

Teraz nie było to konieczne.

Podniosła głowę. Jak pięknie jest w górach! Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyła!

Troje w samochodzie patrzyło przed siebie.

Właściwie Rune nie miał racji mówiąc, że znów z nimi źle, tym razem bowiem wcale nie wysłannicy Tengela Złego zagrodzili im drogę, lecz prawdziwy wypadek samochodowy. Mogło to jednak ułatwić zadanie ich wrogom.

– Fatalnie to wygląda – stwierdził Marco. – Musimy pomóc.

W poprzek szosy stała wielka ciężarówka, uniemożliwiając wszelki ruch. Zderzyła się z samochodem osobowym, który, ściśnięty w harmonijkę, znalazł się prawie w całości pod nią. Najwidoczniej wypadek zdarzył się tuż przed chwilą, na miejscu był bowiem tylko kierowca ciężarówki ze swym pomocnikiem. Z wielkim niepokojem pochylali się nad mniejszym autem.

Marco, Rune i Halkatla wysiedli z samochodu. Oczywiste było, że na nich jako pierwszych, którzy zjawili się na miejscu wypadku, spoczywa obowiązek udzielenia pomocy poszkodowanym.

Marco zorientował się, że idzie jako ostatni, wlokąc się noga za nogą. Na widok ludzkiego cierpienia zawsze ogarniało go wielkie wzburzenie. Zdecydowanie nie zaliczał się do tych, co to powodowani ciekawością zatrzymują się przy miejscu, w którym wydarzyło się nieszczęście, by napawać się widokiem krwi i okaleczonych ludzi. Tym razem także ogromnie się bał tego, co zobaczy. Może małe dzieci albo…

Halkatla pierwsza dotarła do czerwonego autka. Pewnie nie rozumiała, jaką pułapką były owe wspaniałe pojazdy, które uwielbiała i nazywała fantastycznymi wynalazkami. Rune deptał jej po piętach.

Na ich widok dwaj mężczyźni z ciężarówki podnieśli głowy i przerażeni usiłowali wyjaśniać, jak do tego doszło.

A potem wszystko stało się naraz.

Rune i Halkatla pochylili się nad samochodem, Marco także do nich dołączył. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch, w tej samej chwili Halkatla zawołała: „Tu nikogo nie ma!”, a na głowę Runego spadł cios zadany kluczem francuskim przez jednego z mężczyzn. Marco krzyknął: „Wracamy do samochodu!”

Rune dosłownie miał czaszkę z drewna i to go uratowało. Halkatli również uderzenie w głowę nie wyrządziłoby krzywdy, z Markiem jednak sprawa przedstawiała się znacznie gorzej. Co prawda naznaczony został znamieniem nieśmiertelności przez czarne anioły, ale był w połowie człowiekiem i z tym mogły wiązać się problemy. Wraz z Halkatlą zadziałali błyskawicznie, z dwóch stron złapali Runego pod ramiona i pociągnęli za sobą. Mimo wszystko był niemal człowiekiem i cios zaburzył mu równowagę.

Ludzie Tengela Złego rzucili się za nimi, ale kolejny atak uniemożliwiło im coś prychającego i drapiącego. Krzycząc głośno bronili się przed „przeklętymi owadami”. Marco przypuszczał, że musiały to być jakieś drobne istoty z orszaku Demonów Nocy, istniały one bowiem we wszystkich możliwych rozmiarach, a na dodatek pozostawały niewidzialne.

Kiedy dotarli już do samochodu, ujrzeli trzy auta nadjeżdżające szalonym pędem od tej samej strony, którą przyjechali. A więc Numer Jeden i jego sojusznicy przystąpili do działania, pomyślał Marco. Pospiesznie umieścili Runego na tylnym siedzeniu, a Halkatli udało się akurat wślizgnąć do środka, kiedy dwaj kierowcy przypadli do ich wozu, usiłując otworzyć drzwiczki. Marco zapalał motor, błyskawicznie analizując w myślach możliwości obrony.