Wtedy właśnie zrozumieli, jak bardzo pragnie być człowiekiem.
Puścili go wreszcie i wszyscy razem ściśnięci usadowili się na krótkim, wbudowanym w ścianę łóżku.
– Nie możemy go teraz spotkać – cicho oznajmił Marco. – Jeszcze nie.
– Masz rację – pokiwał głową Rune. – Zwłaszcza ty.
Marco całkowicie się z nim zgadzał.
– On nie może mnie zniszczyć, nie wolno do tego dopuścić.
– Ile butelek masz przy sobie?
– Dwie. Ellen i swoją.
– To bardzo niebezpieczne! Musimy się stąd wydostać, zanim on tu dotrze.
– Kogo możemy wezwać na pomoc?
– Demony Wichru zniknęły. A część duchów przodków pełni straż przy żyjących w rodzie, pozostali czuwają nad Tovą i Morahanem.
– Mam pewien pomysł – szepnęła Halkatla. – Mówiliście wcześniej, że nie zawsze najważniejsza jest brutalna siła. Czy pozwolicie mi na wezwanie Sol? Poproszę ją, by sprowadziła wszystkie nasze urodziwe wiedźmy. Spróbujemy uwieść tych łajdaków.
– Dlaczego nie? – odpowiedział Marco po chwili namysłu. – Prośba o pomoc na pewno uraduje Sol. Ciągle narzeka, że nie ma co robić. Z całą pewnością nam to nie zaszkodzi, naszym prześladowcom także nie, po prostu na trochę przestaną o nas myśleć.
Wszyscy troje skupili myśli na Sol, prosząc ją o przybycie.
– Musiała czekać gdzieś za rogiem – mruknął Marco, bo Sol bardzo prędko odpowiedziała na wezwanie.
– Czego sobie życzycie? – spytała z błyskiem w oku. – I jak daliście się wciągnąć w taką pułapkę? Niedorajdy!
– Nie drwij z nas – uśmiechnął się Marco. – Staraliśmy się ze wszystkich sił.
– Wiem o tym. No, czego ode mnie chcecie?
Halkatla, nieco spłoszona, wyjaśniła w czym rzecz. Czuła wielki respekt przed Sol, niedoścignionym wzorem wszystkich czarownic.
Kiedy skończyła mówić, Sol zaśmiała się cicho.
– Tak, tak, Halkatlo, widzieliśmy, jak sobie poradziłaś z Pancernikiem… I teraz chcesz, aby inne zajęły się waszymi strażnikami?
– Właśnie. Jeśli jest was dostatecznie dużo.
Sol po cichu liczyła na palcach.
– Powinno się udać. Będzie świetna zabawa, całe wieki minęły od czasu, kiedy ostatni raz kogoś uwodziłam. Możecie mi zaufać! Ale… Nie wiem, czy posuniemy się aż tak daleko jak ty.
Kiedy zniknęła, uwięzieni porozumieli się wzrokiem.
– Chciałabym to zobaczyć – oświadczyła Halkatla.
– Ja także – przyznał Marco. – Jak sądzicie, możemy otworzyć okiennicę?
– Uchylimy ją odrobinę, tylko tyle, abyśmy wszyscy troje mogli wyglądać. Bo ty też chcesz popatrzeć, prawda, Rune?
– Wolałbym tego uniknąć – uśmiechnął się niepewnie.
– No cóż, będzie więcej miejsca dla nas.
Gdy odsuwali skobel, przytrzymujący drewnianą klapkę, usłyszeli głos jednego z pokerzystów:
– Co to, u wszystkich diabłów, się zbliża?
– Wóz? Pełen kobiet!
– Zatrzymuje się koło nas! O rany!
– Niech to licho, idą tu na górę!
– Nie wolno się tu zbliżać! Zatrzymajcie je!
– Phi, baby nie są niebezpieczne, głupie od czubka głowy do pięt!
Halkatla zdusiła przekleństwo, Marco ostrzegł ją wzrokiem.
– Widziałeś je? – spytała szeptem.
– Jeszcze nie. O, teraz widzę.
– Och, ale… – jęknęła Halkatla, szeroko otwierając oczy. – Nie, to nie może być prawda!
Sol w istocie zmobilizowała wszystkie najbardziej urodziwe posiłki Ludzi Lodu.
Dwudziestu mężczyzn podniosło się ze swych miejsc, ze zdumienia rozdziawiając gęby.
Piękniejszych kobiet nikt nigdy nie widział na świecie!
Rzecz jasna, znalazła się wśród nich sama Sol, a także Ingrid i Dida. Dalej Tun-sij, szamanka, która w młodości była prawdziwą pięknością, a teraz znów przybrała postać młodej dziewczyny. Zabrakło natomiast Shiry, ją bowiem przeznaczono do ostatecznej rozgrywki, wszak właśnie ona miała unicestwić ciemną wodę.
Ale w grupce kobiet znalazły się jeszcze inne ślicznotki.
Lilith, piękna niczym uosobienie grzechu. Przyprowadziła ze sobą trzy kobiety z zastępów Demonów Nocy, a jako pramatka wszystkich mrocznych mocy przywiodła także pięć niezwykle urodziwych panien z rodu elfów. Marco zorientował się, że są to czarne elfy, ale z tego powodu nie były wcale brzydsze, jedynie bardziej groźne.
I… właśnie ostatni szereg wzbudził taką reakcję Marca i Halkatli: siedem Demonów Zguby! Owych nadzwyczaj niebezpiecznych istot, które mamią miłością, a przynoszą zagładę; potrafią zesłać na mężczyzn depresję tak głęboką, że często prowadzi ona do samobójstwa.
A więc te dumne istoty także zechciały im towarzyszyć! Pomóc dzieciom Ludzi Lodu w potrzebie!
Marca na tę myśl ogarnęła niewypowiedziana radość.
Ale… Potrafił myśleć dostatecznie trzeźwo, by wiedzieć, że wiele panien przybyło tu po prostu dla własnej przyjemności. Widać nie zawsze miały dość rozrywek.
– Widziałeś kiedy w życiu coś podobnego? – westchnął któryś z mężczyzn.
– Własnym oczom nie wierzę. Chłopaki, teraz dopiero się zabawimy!
– Wiadomo! – zawtórował inny. – Zanim stąd pójdą, poczują, co to znaczy mężczyzna. Ale sikorki! Pewnie jadą na jakiś konkurs piękności.
– Chłopa im się zachciewa, że tak do nas ciągną!
Paru zbójów już zaczęło rozpinać pasy.
– Ruszamy, chłopaki!
– Nie, zaczekajcie – zaprotestował któryś. – Trzeba to zrobić z klasą!
Podszedł do kobiet, które znalazły się już na górze. Z początku nie mógł wydusić z siebie słów, tak zauroczony był widokiem przybyłych, wreszcie jednak przywitał się z przesadną galanterią:
– Witajcie, moje damy! Czym możemy służyć?
– Służyć! – z chichotem powtórzył któryś z łotrów stojących z tyłu.
Sol uśmiechnęła się do mężczyzny na trzodzie najbardziej olśniewającym ze swych uśmiechów.
– Jesteśmy zmęczone i spragnione, zastanawiałyśmy się, czy nie mogłybyśmy przez chwilę u was odpocząć…
– O, oczywiście, siadajcie tu, na ławce!
Dwornie wyciągnął z kieszeni używaną chustkę do nosa i zamaszystym ruchem wytarł nią siedzisko.
Roześmiani mężczyźni podeszli bliżej.
– Wracacie z jakiegoś przedstawienia? – spytał któryś myśląc o niezwykłych szatach dam.
– Macie rację – zaszczebiotała Sol. – Ale chodź, usiądź tu przy mnie!
Zapraszającym gestem poklepała ławkę. Trzej mężczyźni próbowali usadzić się naraz, gdy jednak się zorientowali, że wszystkie ślicznotki są równie chętne do zawarcia nowej znajomości, szybko znaleźli sobie inne.
W gromadzie zebranej przez Numer Jeden znaleźli się także Lasse i Bort, ci, którzy nie tak dawno temu uprowadzili Tovę z Fornebu.
Lasse, który do dwóch nie umiał zliczyć, znalazł sobie wdzięczną sikorkę. Nie dowierzał własnemu szczęściu, taka piękna kobieta zechciała się nim zainteresować! Nie miał pojęcia, że jest to Lilith, Demon Nocy.
– Widzieliście coś podobnego? – cieszył się jakiś łotr. – Przypada akurat po jednej na każdego! Jakby wyliczone, no nie?
Tak, tak, pomyślał Marco z niesmakiem. Właściwie nie chciał już więcej na to patrzeć, zbyt jednak był zafascynowany, by się oderwać.
– Chodź ze mną za węgiel – mruknął Lasse do Lilith. – Tu za duży tłok.
Poszła za nim, uśmiechając się tajemniczo.
Gdy tylko znaleźli się za domem, Lasse wsunął dłoń pod jej zwiewne, cieniutkie szaty.
– Jesteś taka cudowna – mamrotał. – Moja mała pięknotko. Wspaniale nam będzie razem, prawda?
– Oczywiście – odrzekła Lilith i w chwili gdy spojrzał głęboko w jej zwiastujące śmierć oczy, objęła swymi pięknymi smukłymi dłońmi jego męską dumę.