W istocie, tym powozem posuwali się znacznie szybciej. Tengel Zły po pewnym czasie nawet się rozluźnił i udzieliło mu się podniecenie wywołane szybką jazdą.
Zdobędzie wiele takich powozów! Dopiero wszystkim zaimponuje!
Ale na kim niby miał wywierać wrażenie? Na Ludziach Lodu w Dolinie, w trzynastym wieku?
Czas umknął Tengelowi Złemu. Kolejny raz musiał to przyznać. By odegnać poczucie upokorzenia, zmienił wątek:
– A więc teraz już ich masz?
– Tak, teraz ich mamy – odparł Numer Jeden. – Wszystkich troje. Pilnuje ich dwudziestu moich ludzi, nie uciekną.
– A jednym z tej trójki jest mój nieznany wróg?
– Najprawdopodobniej. Taki przystojniak.
Usta Pera Olava Wingera wykrzywiła radość wyczekiwania pomieszana z pogardą. Nareszcie, nareszcie będzie mógł ujrzeć tego, który przez tyle czasu budził jego irytację! Miał na imię Marco… Tengel Zły nie pojmował, skąd ktoś taki się wziął.
Jednego natomiast był pewien: ten Marco odpowie teraz za wszystko, co uczynił wbrew woli swego wielkiego przodka. Jaką zemstę wymyślić dla takiego łotra? Tengel cieszył się na samą myśl o możliwościach, jakie się przed nim otwierają. Najstraszliwsze tortury…
Numer Jeden ciągnął:
– Jest tam też ten dziwny typ, który wydaje się zrobiony z drewna. No i Katthala…
– Halkatla – poprawił go zniecierpliwiony Tengel. – Ona jest moją niewolnicą. Na pewno zatrzyma tamtych dwóch na miejscu, dopóki ja nie przyjdę.
Numer Jeden nie wspomniał, że jego zdaniem Halkatla zbuntowała się naprawdę. Uznał, że nie warto irytować tego Wingera, z pewnością potrafi być niebezpieczny nawet dla swych najbliższych zaufanych.
– Tutaj – poinstruował Numer Jeden szofera. – Stań tutaj, to już tu na górze.
Ogarnięty zapałem nie zauważył, że ciężarówka zniknęła. Całą uwagę skupił na małej zagrodzie stojącej na zboczu. Triumf? Wynagrodzenie, jakie otrzyma od Wingera…
Zatrzymały się pozostałe samochody, wysypali się z nich ludzie. Szli za nimi, zachowując stosowny dystans.
Dwaj głównodowodzący prędko posuwali się pod górę. Numer Jeden zaniepokoiła nieco cisza panująca wokół zagrody. Doszedł jednak do wniosku, że ludzie siedzą gdzieś z tyłu. Przed nimi jeszcze kilka kroków.
Nagle twarz mu zmartwiała jakby skuta lodem, niepewnie rozejrzał się dookoła. Również jego zwierzchnik znieruchomiał.
Przed zagrodą ujrzeli pobojowisko.
A otwarte drzwi prowadziły do pustego pomieszczenia.
Dołączyła do nich reszta ludzi.
– Na miłość boską – jęknął jeden. Innego pochwyciły torsje.
Wściekły Per Olav Winger maszerował szybkim krokiem, przyglądając się zwłokom. Kopnął jedne i obrócił je stopą. Następne…
– Posprzątać tu! – ryknął. – Zagrzebać w ziemi! Tak, aby nie zostały żadne ślady! Zrozumiano?!
Wreszcie wrócił. Do swego najbliższego współpracownika nie odezwał się ani słowem. Ale tak strasznych oczu Numer Jeden u nikogo jeszcze nie widział.
Błyskawicznie znaleźli się na drodze, pozostawiając pośledniejszym złoczyńcom uprzątnięcie placu boju. Przez cały czas gdy schodzili w dół, Tengel Zły milczał.
Dopiero teraz zrozumiał, że jego przeciwnicy są o wiele silniejsi niż przypuszczał. Ludzie Lodu nie daliby sobie z tym rady sami.
A przecież Demony Wichru już unieszkodliwił!
Kim więc byli pozostali sojusznicy Ludzi Lodu?
Na twarzy Pera Olava Wingera pojawił się wyraz takiego zdecydowania i żądzy mordu, że gdyby Numer Jeden popatrzył akurat w tę stronę, zrozumiałby, że zwyczajnym z pozoru komiwojażerem kieruje ktoś zupełnie inny.
ROZDZIAŁ VII
Kiedy zostawili za sobą Dovre i zaczęli zjeżdżać ku Południowemu Trondelagowi, Tovie ciarki przeszły po grzbiecie. Zbliżali się do celu wyprawy. Nigdy przedtem nie była w Dolinie Ludzi Lodu, ale opis drogi znała na pamięć.
Tova miała w zasadzie gotowy plan. Postanowiła odstawić umierającego Iana Morahana do szpitala w Oppdal – żywiła nadzieję, że jest tam szpital – i w dalszą drogę ruszyć sama. I tak nikt nigdy nie miał zamiaru ciągnąć Morahana do Doliny Ludzi Lodu, a jego stan pogorszył się już do tego stopnia, że potrzebował fachowej pomocy, czy tego chciał, czy nie.
Miała zamiar kupić w Oppdal zwykły rower, z motocyklem bowiem sobie nie radziła. Brała też pod uwagę po prostu jazdę autobusem albo przejście piechotą przez góry.
Nie liczyła się jednak z irlandzkim uporem.
– Tova – przekonywał ją Ian, kiedy odpoczywali przy drodze niedaleko Oppdal. Ze względu na niego wiele takich przerw musieli robić w ciągu dnia. – Tova, kiedy mój czas nadejdzie, nie będziesz się musiała zajmować martwym człowiekiem. Obiecuję, że nie umrę przy tobie. Znam swoją chorobę, wiem, na ile mnie stać, i na razie jakoś się trzymam. Pozwól mi towarzyszyć sobie tak długo jak się da. Obiecuję, że nie będę przeszkadzał.
Już przeszkadzasz, pomyślała wzburzona. Podróż, która powinna trwać parę godzin, nam udało się przeciągnąć do pół dnia. Przez twoje przerwy na odpoczynek jest już dobrze po południu.
Z drugiej jednak strony Tovie ogromnie się przydały jego umiejętności techniczne i znajomość pojazdów. Co właściwie poczęłaby bez niego?
– Może przynajmniej pozwolisz, żeby obejrzał cię jakiś lekarz?
– Tovo, ja wiem, że moje płuca są niemal całkiem zatkane. Wiem też, że choroba zaatakowała wiele innych organów. Dlaczego zmuszasz mnie, abym kolejny raz wysłuchiwał wyroku?
– Ale wyjeżdżając z Oppdal opuszczamy większe miejscowości. Wkrótce wyruszę na pustkowie!
Wszystkie jej argumenty trafiały jednak w próżnię. Upierał się, że nie będzie jej ciężarem. Pragnął tylko przeżyć jak najwięcej z tego osobliwego dramatu, w który go wciągnęła.
Tova westchnęła.
– Poddaję się. Ale mamy już szóstą po południu. Co powiesz na pozostanie w Oppdal, przenocowanie w hotelu i porządny obiad? A jutro raniutko znów wyruszymy w drogę.
Śmiertelnie zmęczona twarz Iana o nienaturalnie wyostrzonych rysach rozjaśniła się. Tova jednak dostrzegła, jak bardzo w rzeczywistości jest wycieńczony.
– Pod warunkiem, że wolno mi będzie za wszystko zapłacić.
Żaden mężczyzna nigdy nic Tovie nie zafundował.
– Serdecznie dziękuję – powiedziała, starając się ukryć zażenowanie.
Nie dodała tego, co pomyślała: gdyby nie Marco, prawdopodobnie Ian Morahan za bardzo by się jej spodobał. Ale gdy się raz zobaczyło kogoś takiego jak Marco, wszyscy inni zmieniali się w szare wróble.
Być może mądrym posunięciem ze strony Marca było nieczęste pokazywanie się między ludźmi. Złamanych kobiecych serc i tak już dość na świecie.
Oczywiście Tovie musiało się wyrwać coś niemądrego przy obiadowym stole w jadalni wytwornego hotelu. Rozkoszowała się pysznym jedzeniem, winem i całą tą przyjemną sytuacją, ale nie mogła się powstrzymać od pytania:
– Nie wstydzisz się pokazywać razem z taką brzydką dziewczyną?
Ianowi twarz się ściągnęła i gdyby nie dobre wychowanie, z pewnością uderzyłby pięścią w stół i krzykiem przywołał ją do porządku.
A tak tylko z oczu posypały mu się iskry i syknął w odpowiedzi:
– Jeśli nie przestaniesz traktować własnej osoby tak krytycznie, bez odrobiny pewności siebie, odstraszysz wszystkich ludzi!