I tak nie chcą mieć ze mną do czynienia, pomyślała, ale spuściła wzrok i wymruczała słówko na przeprosiny.
Nastrój prysnął, niewiele więcej już potem rozmawiali. Ale Ian nalał jeszcze wina do jej kieliszka, zatroszczył się także o dodatkową butelkę, którą zabrali do pokoju.
Kiedy przybyli do hotelu, przeżyli chwilę zakłopotania. Recepcjonistka uznała, że są małżeństwem, i dała im dwuosobowy pokój. Zanim Ian zdążył wyprowadzić ją z błędu, Tova ostrzegawczo pokręciła głową, a gdy recepcjonistka się odwróciła, wzrokiem poprosił swą towarzyszkę o wyjaśnienie.
– W takim stanie nie możesz być sam – szepnęła Tova. – Ale nie bój się, nie będę cię napastować.
– Wcale o tym nie myślałem – odrzekł równie cicho. – Dziękuję, nie miałem ochoty zostawać sam.
Tova dobrze to rozumiała. Ostatnie godziny musiały być dla niego okropne. Miała wrażenie, że na siodełku motocykla trzyma Iana jedynie siła woli. Górski wiatr hulający po Dovre nie miał wcale zbawiennego wpływu na jego płuca, a kiedy robili postój, by odpocząć, Irlandczyk po prostu słaniał się na nogach.
W tym stadium choroby każdy inny człowiek od wielu już tygodni nie wstawałby z łóżka, wymagając stałej opieki. Ale on musiał być obdarzony żelazną wolą!
Do diaska, coraz bardziej go lubiła!
Wrócili do pokoju.
– O, nigdy żaden posiłek bardziej mi nie smakował! – westchnęła Tova uszczęśliwiona, rzucając się na fotel.
Ian usiadł w drugim i nalał wina.
– Dziękuję, ale myślę, że już mi wystarczy – roześmiała się. – Mam dostatecznie dobry humor.
Ale kiedy trącał się z nią kieliszkiem, piła.
Nagle oboje zdrętwieli i pytająco popatrzyli na siebie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
Tova odruchowo przysunęła się do Iana, stanęła tuż przy jego fotelu. Nie wiadomo, czy szukała u niego obrony, czy też może sama chciała go bronić. Prawdopodobnie i jedno, i drugie.
Podróż ciężarówką nie trwała długo.
Marco, Rune i Halkatla przejechali przez płaskowyż Dovre, pędząc wielkim samochodem na łeb, na szyję. Wiedzieli, że muszą się spieszyć, bo za nimi goni Tengel Zły i jego Numer Jeden. Nie wiedzieli, czy ich prześladowcy dokonali już makabrycznego odkrycia przy letniej zagrodzie w górach. Pewni byli natomiast, że jeśli tylko do tego dojdzie, Tengel Zły natychmiast ruszy w pogoń.
A o jego humorze w obecnej sytuacji lepiej nie myśleć…
Marco nie wiedział, jak ci, którzy przyjechali ciężarówką, rozplanowali tankowanie, ale u samego krańca płaskowyżu samochód zastrajkował. Bak był pusty.
– Czy możemy stoczyć się w dół? – zastanawiał się Rune.
– Przy tak ciężkim pojeździe, w dodatku z przyczepą, to zbyt ryzykowne – odparł Marco. – Nie znamy przecież zakrętów. Musimy iść piechotą.
Rune rozejrzał się dokoła.
– Proponuję, abyśmy ruszyli tą prastarą ścieżką, którą ledwie widać tam na górze. Co jest napisane na tym znaku? „Wiosenna Ścieżka”?
– Nazwa wydaje się znajoma – stwierdził Marco. – Czy to nie tędy Tengel, Silje i Charlotta jechali razem z dziećmi? Tyle że oni zmierzali na południe.
– Towarzyszyłem im wtedy – cicho przypomniał Rune. – Byłem wtedy co prawda tylko małym korzeniem, ale pamiętam strach, nie opuszczający żadnego z uczestników wyprawy. Z Wiosenną Ścieżką nie ma żartów.
– Teraz to po prostu szlak turystyczny – powiedział Marco. – Prawdopodobnie zabezpieczony przed lawinami. Chodźcie, idziemy! Głównej drogi i tak nie możemy wybrać, samochody naszych prześladowców natychmiast nas dogonią.
Pospieszyli w górę zbocza wznoszącego się nad szosą. W dole widać było ciężarówkę zaparkowaną na poboczu.
– Dziękujemy za to, że tak nam się przydałaś – szepnął Marco.
Halkatla uznała pieszą przeprawę za niezwykle emocjonującą.
– Ratunku, jak ludziom mogło przyjść do głowy, żeby jechać tędy konno albo powozem! – jęknęła. – Chyba źle mieli w głowach!
Na chwilę przystanęli, by sprawdzić, czy w dole nie widać przejeżdżających szalonym pędem aut Numeru Jeden, ale najwidoczniej prześladowcy nie zdołali jeszcze dotrzeć tak daleko.
Wiosenna Ścieżka także miała swój kres. Musieli w końcu zejść z powrotem na drogę. Bardzo, bardzo niechętnie.
Marco zdawał sobie sprawę, że dwoje jego towarzyszy bez kłopotu może przenosić się w czasie i przestrzeni. Decydowali się na normalny sposób przemieszczania się ze względu na niego.
Często irytowało go, że jest teraz bardziej człowiekiem, brakowało mu wolności, jaka dana mu była wcześniej. Wówczas i on mógł się przemieszczać w dowolny sposób. Dopiero teraz zrozumiał, jaka to wygoda, i chętnie poprosiłby czarne anioły, aby przywróciły mu dawną postać.
Wtedy jednak nie mógłby się dowiedzieć, gdzie znajduje się naczynie z wodą zła.
Jakiś czas później Rune zawołał:
– Zobaczcie, stacja! Pociąg właśnie wjeżdża na wzgórze!
– Biegiem! – zakomenderował Marco.
Ujęli Runego pod ramiona, nadal bowiem kulał. Para łupek i koszula w roli bandaża to najbardziej prymitywny opatrunek, jaki można sobie wyobrazić.
Dotarli na czas, pociąg bowiem chwilę stał na stacji. Zadowoleni rozsiedli się w osobnym przedziale.
– Ha! – Rune uśmiechnął się z wysiłkiem. – Poprzednim razem jechałem pociągiem z Karine, w czasie wojny. A Gabriel nie był wtedy jeszcze nawet planowany.
– Ciekawe, jak się im wiedzie – cicho powiedział Marco. – Gabrielowi i Natanielowi.
– Są chronieni – odparł Rune. – Czuwają nad nimi czarne anioły i Ulvhedin.
– Myślałem o ich psychicznym samopoczuciu. Nataniel stracił ojca, a Gabriel dziadka i babcię. No i leżą bezczynnie, Gabriel, który miał opisywać wszystko, co się wydarzyło, i Nataniel, Szczególnie Wybrany.
– To prawda, musi im być ciężko – przyznała czarownica. – Oj, pociąg rusza! Co będzie, jeśli wypadnie z torów?
– Na pewno tak się nie stanie – zapewnił Marco, ale Halkatla dla pewności przytrzymała się obiema rękami. Głośno piszczała zachwycona.
– Rune, czy ty nie jesteś opiekunem Jonathana? Czy nie powinieneś być przy nim?
– Jonathan ma nowego opiekuna, Benedikte. Dzięki temu mogę raczej pomóc tutaj. Na razie jednak udało mi się tylko złamać nogę…
Marco uśmiechnął się.
– Dobrze wiesz, Rune, że cię potrzebujemy. Ja sam jestem opiekunem Tovy, ale musiałem przekazać to zadanie innym.
– Komu?
– Szczerze mówiąc, nie wiem, kogo Tengel Dobry wybrał. Nie wymienił żadnego imienia.
– Jak daleko jedziemy? – spytała Halkatla z nadzieją, że podróż pociągiem potrwa długo.
– Tylko do Oppdal. Stamtąd droga skręca na zachód.
Rune siedział zamyślony.
– Co cię niepokoi, Rune?
– Za bardzo depczą nam po piętach. Nie, nie wiem, gdzie są w tej chwili, ale nie mogą być daleko.
– Masz rację. No cóż, jeśli oni zastawiają po drodze pułapki, to my także możemy. Poproszę moich przyjaciół, żeby się tym zajęli.
Rune i Halkatla uspokojeni kiwali głowami.
W dole mknęła rzeka Driva, oszalała teraz po wiosennych roztopach. Z okien pociągu roztaczał się fantastyczny widok, Halkatla napawała się nim bez pamięci. Jej najłatwiej przychodziło zająć myśli czym innym zamiast wciąż snuć wizję zbliżającego się starcia z Tengelem Złym. A przecież właśnie ona powinna się szczególnie strzec. Kiedy Tengel Zły się zorientuje, że wyrwała się spod jego mocy, zemści się okrutnie.
On jednak nadal ślepo wierzył, że nikt nie zechce opuścić go dobrowolnie.
Marco układał sobie pewien plan. Chciał dać Halkatli chwilę oddechu, zanim Tengel Zły uderzy na nią z nową siłą. Należało wzmocnić wiarygodność czarownicy, a jednocześnie odsunąć bezpośrednie zagrożenie, jakie stanowił straszliwy przodek.