Zdążyła szepnąć Mali:
– Szybko! Biegnijcie do Voldenów, oboje, i ostrzeżcie ich! Trzeba stąd zabrać wszystkie dzieci, zawiadomcie całą rodzinę!
Mali zrobiła pytającą minę, ale Benedikte tylko pokiwała głową. Synowa pospiesznie opuściła hall.
Nieproszony gość odwracając się włożył ciemne okulary. Ale Benedikte zdążyła zauważyć złe, połyskujące żółto oczy.
Wiedziała, że nie zdąży uciec. Była już na to za stara, poza tym ktoś musiał zatrzymać potwora, dopóki pozostali członkowie rodu nie znajdą się w bezpiecznym miejscu.
Na zewnątrz zachowywała się całkiem spokojnie, serce jednak waliło jej mocno. Sander, pomyślała. Sanderze, najdroższy przyjacielu, tyle lat przeżyłam sama. Teraz moja samotność dobiega końca.
Udała, że święcie wierzy, iż mężczyzna, który przed nią stoi, jest naprawdę sprzedawcą odkurzaczy.
– Poinformowano pana, słyszałam, że jakobyśmy potrzebowali odkurzacza – powiedziała dostojnie, chcąc zyskać na czasie. – To jakieś nieporozumienie, ten, który mamy, działa zupełnie dobrze.
Ale Tengel Zły czasu nie chciał marnować.
– Benedikte – odezwał się z głęboką pogardą, zdejmując okulary. – Nareszcie twarzą w twarz. Z tobą, która tak mi się sprzeciwiłaś w twojej młodości. Gdzie ona się zresztą podziała? Wyglądasz okropnie. Dziedzictwo po mnie ciężko cię dotknęło, ogromnie cieszy mnie ten widok.
Benedikte wyprostowała się z godnością.
– Opuść mój dom! Natychmiast!
– Proszę, proszę! – zaśmiał się Tengel. Podszedł o krok bliżej, wstrętny odór dusił Benedikte w gardle. – Lękasz się o swoje życie, wy wszyscy, nędzni śmiertelnicy, się boicie. Będziesz mogła je ocalić. Jeśli powiesz, kto ci pomógł przy Fergeoset. Kto zniszczył wizerunek mej bogini, który ożywiłem, aby mógł mi teraz służyć? Kim był ten łajdak?
– Nie powiem ci tego.
– A więc zabiję wszystkie dzieci w rodzie.
– I tak to zrobisz.
Stwierdzenie to rozdrażniło Tengela Złego ponad wszelkie granice.
– Daję ci ostatnią szansę ocalenia rodziny. Kto to był?
– Możesz grozić, ile ci się żywnie podoba – powiedziała Benedikte, ale serce krwawiło jej z żalu. Już nigdy nie zobaczy Lipowej Alei. Syna Andre i jego ukochanej Mali, wnuka Rikarda, Vinnie i ich córki.
Ale i tak dane jej było długie życie. Miała już prawie dziewięćdziesiąt lat. Długie, bogate życie.
Gdy Tengel Zły pojął, że groźby nie osiągną skutku, koścista twarz Pera Olava Wingera wykrzywiła się, a z otwartej nagle gardzieli buchnęła w stronę Benedikte szarozielona chmura. Benedikte cofnęła się, miała wrażenie, że ciało jej płonie od nieznośnych oparów, płucom zabrakło powietrza. Osunęła się na podłogę.
Per Olav Winger ruszył dalej w głąb domu na poszukiwanie innych, oni jednak zdążyli już opuścić Lipową Aleję. Sycząc ze złości pognał ku następnemu domostwu Ludzi Lodu.
Ktoś pomógł Benedikte stanąć na nogi. Heike. Jej opiekun.
– Pozwoliliśmy, aby to się stało, Benedikte – powiedział, uśmiechając się do niej z czułością. – Tengel Zły zgotował broń przeciwko samemu sobie. Potrzebujemy cię. Nam bardziej się przydasz. Jako jedna z nas, ze swymi zdolnościami odczytywania historii przedmiotów i widzenia tego, co ukryte, będziesz mogła skuteczniej mu zagrozić.
– Ale on chce zgładzić innych! Dzieci! Trzeba je ratować.
– To właśnie staramy się robić.
Nagle Benedikte zorientowała się, że w pomieszczeniu są jeszcze inni, Tengel Dobry, Sol i Shira. Patrzyła na nich z radością, a oni witali ją w swej gromadzie.
– Jak widzisz, niewiele nas tu przybyło – rzekł Tengel Dobry. – Wszyscy inni zajęci są chronieniem swoich protegowanych przed Tengelem Złym. Nie mogę głośno powiedzieć, dokąd zostaną zaprowadzeni, ale ty to wiesz, prawda?
Tak, Benedikte zrozumiała. Dzieci postanowiono w tajemnicy doprowadzić do Góry Demonów. Dzięki Bogu, u Tuli będą bezpieczne!
Popatrzyła na siebie i ze zdumieniem odkryła, że nie ma już na sobie swej dostojnej sukni, jaka przystała sędziwej damie. Teraz ubrana była tak jak oni, w prostą jasną szatę. A jej ręce? Wszystkie brunatne plamy i nabrzmiałe żyły, jakie pojawiają się z wiekiem, zniknęły.
– Tak, znów jesteś młoda, Benedikte – uśmiechnęła się Sol. – I bardzo śliczna i kobieca. Wzruszająco kobieca, zawsze taka byłaś.
– Dziękuję – odparła zdumiona. – Ale uważałam się za wielką, niezgrabną i męską.
– Myliłaś się – stwierdziła Sol. – Wzrost nie wadzi kobiecości!
– Ach, tak – niepewnie odpowiedziała Benedikte, w głębi ducha uszczęśliwiona. Szkoda, że nie ma przy tym Sandera!
O dziwo, jednak tak bardzo za nim nie tęskniła. Atmosfera panująca w grupce duchów była zaiste wspaniała.
– Jestem gotowa do działania – oznajmiła.
Właśnie w chwili, kiedy to powiedziała, dołączyła do nich Ingrid. Wyglądała na bardzo zatroskaną.
– Mari nie zgadza się na oddanie dzieci, nie mogę jej przekonać.
– Zabierz je siłą – doradził Tengel Dobry.
– Czworo młodszych już jej odebrałam, ale Christel jest zakochana i nie chce wracać do Góry Demonów.
– Wiedziałam, że z tymi dwiema będą kłopoty – syknęła Sol. – Mari i Christel nigdy naprawdę do nas nie należały. To Inu jest odpowiedzialny za Christel?
– Tak. Pomaga mu Tula, ale ani matka, ani córka nie chcą dostrzec niebezpieczeństwa. Nie wierzą, że Tengel Zły ruszył do ataku.
– Pójdę po nie! – Sol Fuknęła gniewnie i zniknęła w wirze powietrznym, porywającym ze stołów serwetki.
Przybyła jednak za późno. Christel umarła i nic nie mogło przywrócić jej życia. Mari trzymała ją w ramionach, wykrzykując swoją żałość.
Walka pochłonęła jeszcze jedną ofiarę.
Tengel Zły wezwał swego najbliższego współpracownika, tego, którego zwano Numerem Jeden.
– Czy zadanie wykonano?
– Dorwałem dziewczynę, tę o imieniu Ellen. Została wyeliminowana. Ale on okazał się zbyt silny.
– Nataniel? Co to ma znaczyć: „zbyt silny”?
– Nie wiem. On nie jest zwykłym człowiekiem.
– A twoi ludzie dopadli tylko dzieciaka. Co to za łazęgi?
– Tamci mają potężnych pomocników.
– Bzdury! Moi są potężniejsi. Jakich pomocników?
– Demony Wichru. Są wszędzie i cały czas krzyżują nam plany.
– Słyszałem o nich, są bardzo dokuczliwe. I niewdzięczne, nędzne robaki. Ośmieliły się odmówić wstąpienia do moich oddziałów! Wyślij je tam, gdzie dziewczynę. Tę Ellen!
– Jak rozkażesz, panie.
Tengel Zły przerwał telepatyczną rozmowę. Był zadowolony ze swego najbliższego współpracownika, lepszego nie mógł wybrać!
Teraz jednak ogarnęła go irytacja. Wszystkie dzieci z wyjątkiem jednego zniknęły, ukryły się w jakimś nieznanym miejscu, nie potrafił zrozumieć, gdzie. No cóż, zemści się za to. Rozpocznie powoli, po jednej osobie z każdego domu…
W Lipowej Alei już zrobił swoje. Zniszczył najgorszą, przeklętą Benedikte. Cudownie. Teraz Voldenowie…
W ich domu zastał tylko Hannę, francuską żonę Vetlego. Nie pochodziła wprawdzie z rodu Ludzi Lodu, ale wystarczyła, by ostrzec i przerazić innych.
Nie sięgał nawet do wyrafinowanych metod, nie chciało mu się wysilać. Hanna co prawda została ostrzeżona, lecz ujrzała tylko przeciętnego człowieka w okularach od słońca. Nie miała szans, by się obronić. Ponieważ razem z Vetlem przebywała w domu Jonathana, reszta jego mieszkańców uszła z życiem.