Shama miał już dosyć, ustąpił pokonany. Wykrzywiając się z wściekłością do demonów i czterech duchów, których ludzie nie mogli widzieć, lecz wyczuwali ich obecność, wyjąc zapadł się z powrotem w ziemię.
Droga zamknęła się za nim, jak gdyby nigdy nie powstała w niej żadna rozpadlina.
Lecz owa straszna ludzka istota przy drodze, ta, której nie byli w stanie dokładnie się przyjrzeć i zrozumieć, która budziła w nich jedynie odrazę, z pozoru niewzruszona stała nadal.
Rune odkaszlnął i wypluł ziemię z ust.
– Jedź – szepnął ochryple. – Jedź, jakby goniły cię wszystkie potwory świata! To prawa ręka Tengela Złego, niemal tak samo niebezpieczny jak on sam.
– Numer Jeden? – mruknęła Tova, której udało się już uruchomić samochód.
– Tak. Och, a więc stało się najgorsze! Ostrzegałem je!
Ujrzeli, jak budzący grozę mężczyzna wyciąga ręce w stronę demonów. W oczach lśniła mu nienawiść i triumf.
Wichry zaniosły się krzykiem. Zawodziły ze strachu, wyły z całych sił, a że było ich dwadzieścia, większego hałasu Tova nigdy nie słyszała. Musiała zahamować i zatkać palcami uszy, inaczej popękałyby jej bębenki. Morahan zrobił to samo.
Poprzez piekielny huk przedarł się głos Tajfuna:
– Ratunku! Pomóżcie nam! Wielka Otchłań!
Rune odkrzyknął:
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy!
Ale co mogli zrobić? Rozpaczliwe jęki wichrów rozniosły się po ziemi, cichnąc w ostatnim przeciągłym, pełnym skargi wyciu.
– Włączaj silnik! – zawołał Rune. – Szybko! Nie, nie zawracaj! Na północ!
Tova zaczęła się spieszyć. Samochód wyrwał w przód, skakał po szosie jak wystraszona żaba, aż w końcu wpadł w odpowiedni rytm.
Halkatla spojrzała za siebie.
– On zniknął – stwierdziła zdumiona. – Co się z nim stało?
– Najwidoczniej z nami tak im się nie spieszy – odparł Rune niepewnie. – Wiedzą, że i tak trzymają nas w szachu.
On jednak także sprawiał wrażenie zdumionego.
Halkatla obserwowała, co się dzieje za nimi.
– Nadjeżdża jakiś śmieszny malutki samochodzik…
Tova zerknęła w tylne lusterko.
– Motocykl! Boże, to Marco! Ach, jak się cieszę!
– Nie tylko ty – Rune uśmiechał się szeroko.
– O rozkoszy! – westchnęła Halkatla. – Mój ulubieniec!
– Kim jest Marco? – spytał Morahan, kiedy Tova zatrzymała samochód.
– On nie jest prawdziwy – wyjaśniła dziewczyna z rozgwieżdżonymi oczyma. – Zastanawiam się, czy to nie on…
Rune zamyślony pokiwał głową:
– Może nie on, ale ci, co go chronią.
Motocykl zahamował tuż przy nich. Morahan nie mógł oderwać wzroku od Marca. „On nie jest prawdziwy”. Tak, to chyba najlepsze określenie dla tego nieprawdopodobnie urodziwego mężczyzny. Pomimo licznych otarć i sińców na twarzy był bosko piękny.
Wysiedli z samochodu. Mając przy sobie Marca nie bali się niczego!
Przejęta Tova jąkając się opowiedziała o tym, co się przed chwilą zdarzyło. Marco z powagą kiwał głową.
– Tak, to moi przyjaciele zajęli się Numerem Jeden. Okazał się o wiele bardziej niebezpieczny, niż przypuszczaliśmy…
– Ale teraz został wyeliminowany.
– Ależ skąd! Tego się nie da zrobić. Sami widzieliście, Demony Wichru nie potrafiły ruszyć go z miejsca.
– Co więc się z nim stało?
– Umknął przed potężniejszymi mocami. Moi przyjaciele nie pokazali się mu w swej prawdziwej postaci, nie śmieli. Ale wszystkie dwadzieścia to było dla niego zbyt wiele. Lepiej salwować się ucieczką, niż źle fechtować. Ale Demony Wichru spotkał tragiczny los! Tyle nam pomogły…
– To prawda. A co ty przeżyłeś? – zapytała Halkatla.
– Nietoperze. Wielkie jak sowy. Sam nie mogłem się przed nimi obronić, musiano przyjść mi z pomocą. Nasi przyjaciele mieli dziś ciężki dzień – zakończył cierpko.
Uzgodnili, że Marco pojedzie przodem na motocyklu, który zabrał z lotniska razem z buteleczką Ellen. Teraz, kiedy był z nimi, podróż wydawała się im o wiele łatwiejsza.
Akcja przeprowadzona przez czarne anioły widocznie odebrała nieco śmiałości Numerowi Jeden, bo na dość długo zostawił ich w spokoju. Trudno jednak było im zapomnieć o poniesionych stratach: Ellen i Demonach Wichru.
– A jeśli porwą również czarne anioły? – ze strachem zapytała Tova, kiedy posilali się w samochodzie resztkami prowiantu. Zapadał już wieczór, musieli szukać jakiegoś noclegu. Ale jak znaleźć bezpieczne miejsce? Na razie stanęli na parkingu przy drodze, niewidoczni dla przejeżdżających samochodów.
– Czarnych aniołów nie mogą pokonać – odparł Marco. – W każdym razie nie w taki sposób jak Demony Wichru. Ale… Niestety, muszę was zmartwić…
– Chcesz nas opuścić? – wystraszyły się dziewczęta.
– Nie, nie. Ale jeden z czarnych aniołów przekazał mi smutne wieści…
– Ja już je znam – wyznał strapiony Rune. – Nie chciałem tylko nic mówić.
– Co takiego? – zniecierpliwiła się Tova. – Wyrzućcie z siebie to, co wiecie!
Marco starał się mówić oględnie:
– Tengel Zły uderzył we wszystkie domostwa Ludzi Lodu.
– Co? – krzyknęła Tova. – Kto? Co zrobił?
Marco westchnął ciężko.
– Ta wiadomość ogromnie mnie zasmuciła. Nie miałem też pewności, czy powinienem wam ją przekazać, czarny anioł jednak uznał, że powinniście wiedzieć, co się dzieje.
– To przecież jasne – syknęła Tova. Aż do bólu ściskała Marca za ramię, nie zdając sobie z tego sprawy. – Jeśli coś stało się mamie albo ojcu, zabiję Tengela Złego!
Marco nie przypominał jej, że tego właśnie przez cały czas usiłują dokonać, lecz ich przodek, niestety, jest nieśmiertelny.
– Nie, twoi rodzice żyją, Tovo. Prawdopodobnie uznał, że w ramach kary za to, czego teraz się podjęliśmy, wystarczy zgładzić ciebie. Oczywiste jest bowiem, że to, co zrobił, było odwetem.
– Wiem o tym, oznajmił mi to już podczas mej podróży w czasie. Przede wszystkim postanowił się zemścić na swych niewiernych potomkach. Ale co on zrobił?
– W Lipowej Alei zginęła niestety jedna z najwspanialszych osób w naszym rodzie: Benedikte.
– Prababcia? – zaszlochała Tova. – Nie, to niemożliwe!
Po jej twarzy popłynęły łzy.
Marco wytłumaczył, że Benedikte dołączyła teraz do swych przodków, do duchów Ludzi Lodu, i to nieco Tovę uspokoiło.
Opowiedział potem o losie, jaki spotkał Hannę, o Christel i Ablu Gardzie.
– Ojciec Nataniela! – jęknęła Tova. – I mała Christel… jeszcze dziecko!
– No cóż, miała już osiemnaście lat i właściwie sama była temu winna.
– Rozumiem, ale mimo wszystko! Co za potwór! Zabiję go!
Na przemian to zanosiła się płaczem, to przeklinała Tengela Złego.
Przysunęła się do siedzącego obok niej Morahana, a on w geście pocieszenia objął ją, pozwalając, by moczyła mu kurtkę łzami. Czekali, aż Tova się uspokoi. Tragedia, która się wydarzyła, najboleśniej dotknęła właśnie ją.
– Tengel Zły wciąż nie wie, kim jestem – powiedział Marco. – Mam nadzieję, że mu tego nie zdradzicie?
Jednogłośnie zapewnili, że będą trzymać język za zębami.
Tova opanowała się wreszcie na tyle, że była w stanie mówić.
– Marco… I wy wszyscy… to nigdzie nas nie zaprowadzi. Czy nie widzicie, że walimy głową w mur? Bez względu na to, co robimy, on i tak ma nad nami przewagę.
– Jeśli chodzi o moc jego zła, owszem – odparł Marco. – Ale jeszcze nie przegraliśmy. Nigdy nie będzie miał wpływu na wydarzenia na świecie, będzie bardziej niż dostatecznie zajęty próbami zniszczenia nas. I, jak wiecie, niczego naprawdę poważnego nie może dokonać, dopóki znów nie napije się wody zła.