Выбрать главу

— Próbowali, a wy im to uniemożliwiliście w imponujący sposób. Ale nasi mechanicy mogą potrzebować tej linii do transportu surowców… — przerwał. — Dobra robota. Znakomita celność broni.

— Dziękujemy, sir. Bez odbioru. Wzorowy otwiera ogień tylko do potwierdzonych celów.

Geary sprawdził w spisie floty, kto dowodzi Wzorowym. Komandor Vendig. Bardzo dobre oceny. Rekomendowany na dowódcę okrętu liniowego. Dlaczego nie pancernika? — zdziwił się Geary. Nagle uświadomił sobie, że wszyscy jego najlepsi oficerowie dowodzą okrętami liniowymi. A z drugiej strony ci, którzy sprawiali najwięcej problemów, są kapitanami pancerników, wliczając w to takie wrzody na tyłku jak Numos, Faresa czy nowy nabytek w kolekcji, kapitan Casia.

Nie miałem pojęcia — myślał dalej Geary — że to się układa w pewien wzór, ale dla oficerów mojej floty musi to być bardzo czytelna sprawa. Za moich czasów nie posiadaliśmy tak wielu pancerników, wtedy dowodzenie taką jednostką było nie luda wyróżnieniem tylko dla najlepszych. Coś się wydarzyło w ciągu ostatnich stu lat, coś, co sprawiło, że tendencja uległa odwróceniu. Im szybciej się dowiem, czym to jest spowodowane, tym lepiej.

Wahadłowce już podchodziły do lądowania, krążyły niczym drapieżne ptaki, wybierając kolejne cele, ich silniki aż jarzyły się od przegrzania, gdy z najwyższym trudem hamowały, by znaleźć się jak najszybciej na powierzchni. Geary przełączył dotychczasowy obraz, przedstawiający obszar kilku sekund świetlnych, na którym rozlokowała się jego flota, na większe zbliżenie kopalni, by móc bez problemu otwierać taktyczne ekrany komandosów. Symbole oznaczające wroga zaczęły się pojawiać kolejno na monitorze taktycznym, wszędzie tam, gdzie system dostrzegał pojedynczych obrońców kryjących się za budowlami i wyrobiskami.

Geary wybrał jeden z takich symboli i ekran natychmiast podzielił się na tuzin okien opatrzonych stosownymi napisami. Idiota by to obsłużył — pomyślał, podziwiając prostotę systemu, ale zaraz się zasępił, bowiem coraz więcej okienek otwierało się na ekranie, a proces był tak szybki, że Geary nie nadążał z odczytywaniem wyjaśnień, które zawierały wyczerpujące dane na temat przypuszczalnego uzbrojenia, wytrzymałości, zużycia oraz źródeł energii, opancerzenia i całej masy innych kawałków układanki, które dowódcy floty nie były do niczego potrzebne. A jednak ktoś tak właśnie zaprogramował ustawienia domyślne jego stanowiska. Zawsze znajdzie się kretyn, który wszystko spaprze — podsumował w myślach komodor.

Wciąż przeklinał, gdy zamykał dziesiątki niepotrzebnych mu okienek z informacjami o niczym, dopóki nie odzyskał czystego pola widzenia ozdobionego zaledwie kilkoma podstawowymi informacjami. Przyjrzał się uważnie obrazowi i zauważył postać w kombinezonie… W kombinezonie? Tak, to na pewno nie była pełna zbroja bojowa… Okienko tekstowe potwierdziło jego podejrzenia: człowiek ten nosił przestarzały model syndyckiego kombinezonu próżniowego. Obrońca kopalni miał też przy sobie jakiś stary model karabinu pulsacyjnego, zbyt jednak słabego, by mógł poważniej zagrozić opancerzonym komandosom. Geary wyczytał w okienku, że najprawdopodobniej wykorzystywany był przez służbę bezpieczeństwa wewnętrznego.

Służba bezpieczeństwa wewnętrznego? W tak małej instalacji górniczej? Hejże… Potrzebowano strażników, by ta kopalnia pracowała?… No tak, przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuściłby do sytuacji, w której buntownicy otrzymują możliwość skorzystania z tak idealnej broni, jaką niewątpliwie był tor kolejki magnetycznej zdolnej miotać ogromne pociski na zamieszkane planety tego układu.

Sprawdził następny symbol oznaczający zagrożenie i zobaczył dokładnie to samo.

— To nie są żołnierze. Do walki zostali wysłani funkcjonariusze służby bezpieczeństwa i pracownicy. Co znów knują Syndycy?

Desjani marszczyła brwi, obserwując obraz na swoim wyświetlaczu.

— Jedyne co mogą, to powstrzymać nas przez chwilę. Jeśli tutejsi przedstawiciele władz Syndykatu nie są kompletnymi głupcami, tylko takie rozwiązanie przychodzi mi do głowy.

Geary ponownie sprawdził ekran taktyczny, zastanawiając się, co jeszcze powinien na nim widzieć, a czego tam nie ma. I olśniło go.

— Oni niczego nie niszczą! Dlaczego nie wysadzają instalacji wydobywczych?! Nie zanotowaliśmy nawet oznak wyłączania systemów operacyjnych kopalni…

— To pułapka? — zdziwiła się Desjani.

— Nie pierwsza. — Geary już wywoływał Carabali. — Pani pułkownik, sądzimy, że Syndycy zastawili na nas pułapkę.

Carabali przytaknęła, wyglądała na mocno zmęczoną.

— Wiem, sir, wszystko na to wskazuje. Rozkazałam moim ludziom przeszukać obiekty pod kątem wszystkiego, co może nam zaszkodzić. W kopalniach znajduje się sporo niewielkich ładunków wybuchowych, ale moi eksperci twierdzą, że w takich instalacjach nie ma nic, co może spowodować wielką eksplozję. No i trzeba pamiętać, że nie daliśmy im zbyt wiele czasu na przygotowanie zasadzki.

— Ale te wyjaśnienia pani nie uspokoiły…

Carabali uśmiechnęła się do Geary’ego, choć bez wesołości w oczach.

— Nie, sir. Za pozwoleniem, sir, chciałabym skupić się na operacji.

— Oczywiście, pani pułkownik. Przepraszam. — Geary usiłował dojść do siebie po tym, jak właśnie złamał jedną ze świętych reguł, które sam ustanowił. Przeszkodził oficerowi wykonującemu jego rozkazy na polu walki!

— Admirał Bloch zawsze utrzymywał okno kontaktowe z pułkownik Carabali na swoim wyświetlaczu — obwieściła Desjani przyciszonym głosem. — Uwielbiał przekazywać sugestie oraz komentarze na pole walki, no i oczywiście żądał natychmiastowych odpowiedzi na każde pytanie.

— Żartuje pani. — Desjani zaprzeczyła ruchem głowy. Geary roześmiał się na głos. — Wychodzi na to, że jednak nie jestem taki zły.

— Chciałam tylko uzmysłowić panu, że pułkownik Carabali nie jest taka zła na pana, jak by się to mogło wydawać, sir.

Jasne, zdaniem Desjani nic, co on zrobi, nie jest złe ani błędne. Mimo to nie potrafił się pozbyć ciarek na plecach, wyobrażając sobie, że musiałby planować walkę mając świadomość, iż dowódca widzi każdy jego ruch na ekranie i odwraca jego uwagę od wydarzeń na polu walki.

A skoro już o tym mowa, wahadłowce opadły na wyznaczone lądowiska, grodzie przedziałów ładunkowych otworzyły się, a komandosi w pełnym opancerzeniu bojowym wysypali się z nich, zanim transportowce na dobre się zatrzymały, dzięki czemu stanowili rozproszone cele zamiast zbitego tłumu. Tuzin wahadłowców wypluł z siebie dwanaście tyralier komandosów, a potem przyśpieszył ponownie, by wznieść się w przestrzeń.

— Dobra robota w fazie lądowania — zauważył Geary. — Czy wykonano podejścia na automatycznych pilotach?

Desjani machnęła w stronę wachtowego, potem poczekała chwilę na podpowiedz.

— Nie, sir. Piloci wahadłowców w takich sytuacjach wolą sterowanie ręczne. Podobno zawarli z komandosami następujący układ: dopóki dobrze siadają, nie zostaną wyrzuceni z maszyny.

— To całkiem rozsądny układ. Jeśli pilot zawiedzie, komandosi zawsze mogą wykorzystać automat przy kolejnym zrzucie.

— No… tak, sir — odparł zdziwiony wachtowy. — Jeśli któryś przeżyje nieudany zrzut, ma święte prawo skopać dupsko pilotowi albo pilotce. Chociaż nie słyszałem, żeby coś takiego miało kiedykolwiek miejsce, sir.

— Jakżeby inaczej — przyznał Geary, powstrzymując śmiech. Szpalery komandosów docierały już do granic kopalni, poruszając się skokami od osłony do osłony i utrzymując w sekcjach, aby osłaniać się wzajemnie.

Na razie tak wielka ostrożność nie była potrzebna. Symbole oznaczające wroga wycofywały się szybciej od naporu linii atakujących. Przednia linia obrońców właśnie znikała w szybach wydobywczych kopalni wykutych w chropowatej powierzchni księżyca.