Выбрать главу

— Patrząc na to z drugiej strony, niewiele nam tym zaszkodzi, przecież nie zamierzaliśmy tutaj długo siedzieć — wtrąciła Desjani. — Na Baldurze nie ma niczego, co by nam było potrzebne. To tylko kolejne zadupie na trasie przelotu floty.

Geary przytaknął, cofając się myślami w przeszłość. O całe stulecie, do czasów pokoju, kiedy nikt jeszcze nie myślał o podjęciu nierównej walki z Syndykami, do okresu sprzed podjęcia przezeń decyzji o ucieczce do uszkodzonej kapsuły ratunkowej, dryfującej potem dopóty, dopóki ku jego zaskoczeniu nie przekazano mu dowództwa nad flotą. Wrócił myślami do momentu, gdy był jeszcze normalnym Johnem Gearym, typowym oficerem floty, a nie mitologicznym bohaterem o dźwięcznym przydomku Black Jack, o którym potomkowie jego współczesnych sądzili, że jest istotą niemalże wszechmogącą.

— Przed wojną wielu ludzi podróżowało na Baldura — wypowiedział te słowa nieobecnym głosem. — Przybywali tu nawet turyści z Sojuszu.

Desjani przyglądała mu się zdziwiona.

— Turyści? — Pomysł podróży dla przyjemności na terytorium, które odkąd pamiętała, znajdowało się w rękach wroga, wydawał jej się niezrozumiały.

— Tak. — Geary przeniósł spojrzenie na pierwszy i jedyny zamieszkany glob tego systemu. — Na powierzchni tej planety, jednej z mrowia zasiedlonych przez ludzi, można ujrzeć niesamowite widoki. Coś naprawdę wyjątkowego…

— Coś wyjątkowego? — W głosie Desjani dało się wyczuć powątpiewanie.

— Tak — powtórzył Geary. — Widziałem kiedyś wywiad z podróżnikiem, który odwiedził ten system. Twierdził, że panuje tutaj niesamowita atmosfera, że człowiek czuje się, jakby jego przodkowie stali obok niego, gdy spogląda wokół siebie. Chyba jednak wiele się zmieniło, skoro Baldur nie ma zainstalowanych wrót hipernetowych. — Rzucił spojrzenie w stronę Desjani, która nadal wyglądała na mocno wątpiącą, choć z drugiej strony musiała także czuć przymus przyjęcia każdej opinii wypowiedzianej przez człowieka, którego żywe światło gwiazd przysłało, aby uratował Sojusz.

— Zatem chce pan uniknąć bombardowania tej planety? — Wskazała palcem na wyświetlacz.

Geary omal się nie zakrztusił. Ale czego innego mógł oczekiwać od oficerów floty, która od niemal stu lat toczyła bezwzględną walkę z okrutnym przeciwnikiem?

— Tak — powiedział z trudem. — O ile tylko to będzie możliwe.

— Zobaczmy… — mruknęła Desjani. — Wygląda na to, że główne cele militarne znajdują się na orbicie, więc jeśli uda nam się je wyeliminować, może nie zaistnieje konieczność bombardowania samej planety.

— Dobrze się składa. — Geary skwitował jej słowa z kwaśną miną. Odchylił się, siadając wygodniej, aby uspokoić nerwy. Napięcie nie opuszczało go od momentu wyjścia z nadprzestrzeni w systemie Baldura.

— Na orbicie trzeciej planety wykryto obecność jednostek bojowych wroga — zameldował wachtowy z sekcji uzbrojenia Nieulękłego, jakby tylko czekał na okazję, by przerwać krótki moment relaksu i ciszy. — Kolejne jednostki wykryto w dokach znajdujących się na orbicie czwartej planety.

Geary, mając nadzieję, że nie podskoczył zbyt gwałtownie, słysząc ten komunikat, pochylił się ponownie w stronę wyświetlacza, aby zrobić zbliżenie na wrogie okręty. Wszystko co przeoczono aż do tej chwili, musiało mieć niewielkie rozmiary — pomyślał. I wcale się nie pomylił.

— Trzy przestarzałe korwety i jeszcze od nich starszy lekki krążownik.

Ten krążownik jest starszy chyba nawet ode mnie, zauważył w duchu Geary. — A jednak obaj wciąż walczymy w tej wojnie — pomyślał zaraz. — To o wiele dłużej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. No ale przynajmniej ja jestem w lepszej formie niż ten prehistoryczny złom.

— Odległość pięć i pół godziny świetlnej — uściśliła namiar Desjani. — Krążą w przestrzeni pomiędzy trzecią i czwartą planetą. Zobaczą nas za jakieś pięć godzin. — Uśmiechnęła się. — Z pewnością się zdziwią.

Geary także się uśmiechnął, czując nagły przypływ ulgi. Za każdym razem gdy flota wychodziła z nadprzestrzeni, obawiał się syndyckiej zasadzki. Jedynym sposobem na jej uniknięcie było zmylenie przeciwnika, władze Syndykatu nigdy nie mogły się nawet domyślać, jaki będzie jego następny ruch. To, że w pobliżu punktów skoku na Baldurze nie czekały na flotę Sojuszu formacje ciężkich wrogich jednostek, niedwuznacznie wskazywało, że i tym razem się udało. Wróg nie tylko nie miał pojęcia, że okręty Sojuszu się tutaj pojawią, ale i nie zaliczył tego systemu do potencjalnych celów i nie wysłał na Baldura choćby jednego statku kurierskiego z ostrzeżeniem.

— Idę o zakład, że zaczną uciekać na nasz widok. Jeśli jednak nie rzucą się do natychmiastowej ucieczki, proszę przygotować raporty o potencjalnych celach, których zamierzają bronić.

— Tak jest, sir. — Desjani potwierdziła przyjęcie rozkazu, równocześnie machając ręką w kierunku jednego z wachtowych. — Czy ma pan jeszcze jakieś rozkazy, sir?

— Słucham? — Geary zdał sobie nagle sprawę, że gapi się bezmyślnie w ekran, usiłując uspokoić oddech. — Nie, nie mam.

Desjani chyba zauważyła, co go niepokoi.

— Wydaje mi się, że wszystkie jednostki pozostają w szyku.

— Hmm… — Jeśli nawet któryś z najdalej wysuniętych okrętów ruszył do szarży na jednostki wojenne Syndykatu, na pokładzie Nieulękłego zostanie to odnotowane dopiero za kilkadziesiąt sekund. Oczywiste więc, że na razie wszyscy znajdowali się na swoich miejscach w formacji. — Może wreszcie dotarło do naszych oficerów dowodzących, że dyscyplina na polu walki, o której wspominam przy okazji każdych manewrów, to podstawa. — Ta ostatnia myśl go ucieszyła.

Niestety kubeł zimnej wody, którym poczęstowała go Rione, szybko pogorszył mu humor.

— A może po prostu utrzymują szyk dlatego, że jednostki wroga znajdują się w odległości pięciu i pół godziny świetlnej. Nawet przy pełnej mocy silników przechwycenie tych okrętów zajęłoby masę czasu.

Desjani spojrzała na Wiktorię z wyraźną pogardą, wprowadzając dane pozwalające systemowi nawigacyjnemu obliczyć kurs na przejęcie wroga.

— Jeśli Syndycy nie zaczną uciekać, przejęcie ich może nastąpić za dwadzieścia pięć godzin, licząc maksymalne przyspieszenie i zwolnienie przed celem — odczytała wynik pozbawionym emocji głosem. — Zapewniam jednak panią współprezydent, że w czasach przed objęciem dowództwa nad tą flotą przez kapitana Geary’ego wielu dowódców już by ruszyło na wroga.

Na twarzy Wiktorii pojawił się cień uśmiechu.

— Nie mam powodu, by wątpić w pani ocenę, kapitanie Desjani.

— Dziękuję, pani współprezydent.

— Nie, to ja dziękuję pani.

Geary podziękował w myślach temu, kto sprawił, że oficerowie floty nie nosili już u boku ceremonialnych mieczy. Zważywszy na wyraz oczu Desjani, współprezydent Rione też powinna być mu wdzięczna.

— W porządku — powiedział głośno, aby zwrócić na siebie uwagę obu kobiet. — Jak doskonale widzimy, ten system gwiezdny nie został przygotowany na nasze przybycie. A to oznacza, że może nam się uda zastraszyć tutejsze władze tak, by nie uczyniły niczego głupiego. — Desjani przytaknęła niemal natychmiast, Rione dopiero kilka sekund po niej. — Kapitanie, proszę nadać komunikat do wszystkich instalacji syndyckich, że jakakolwiek próba powstrzymania floty lub atak na nią spotka się z odwetem w pełnej skali.