— Jeśli utrzymamy dotychczasowy kurs i prędkość, może nas dogonić. Ale jeśli się postaramy, możemy uciec każdemu pościgowi Syndyków. — Geary wskazał na wyświetlacz. — Zgrupowanie to znajduje się o pięć godzin świetlnych od nas, zatem przez najbliższe pięć godzin nie będą nawet wiedzieli, że skierowaliśmy się w inną stronę. Dodatkowo możemy wprowadzić kilka poprawek do naszego kursu, które sprawią, że ewentualny syndycki pościg opóźni się o dodatkowe kilka godzin.
Armus kiwał głową bez przekonania.
— A co zrobimy, jeśli ta wielka flota mimo wszystko nas dogoni? Zakładając, że flotylla Bravo pozostanie nietknięta i znajdzie się także na pozycji dogodnej do ataku?
Wszyscy spoglądali na Geary’ego, oczekując od niego recepty na najgorszy scenariusz wydarzeń. Nie mógł im od razu odpowiedzieć szczegółowo, nie miał przecież pojęcia, jak będzie wyglądał układ i rozłożenie sił Syndykatu, a przy planowaniu znaczenie miały setki małych i większych detali, które stanowiły o różnicach w reakcji. Wiedział tylko, że jedno może powiedzieć na pewno.
— Co zrobimy? Będziemy walczyć, do wszystkich diabłów, kapitanie, i sprawimy, że pożałują, że nas zaatakowali.
Nikt więcej się nie odezwał, więc Geary postanowił zamknąć odprawę.
— To wszystko. Kapitanie Casia, kapitanie Duellos, proszę zostać jeszcze chwilę.
Wizerunki pozostałych oficerów znikały szybko, wymienieni rzucali sobie wyzywające spojrzenia z obu krańców stołu. Desjani także została, ale wycofała się poza obręb pola widzenia kamer, aby nie przeszkadzać komodorowi w prowadzeniu rozmowy z oboma oficerami. Rione siedziała na swoim miejscu, ale się nie odzywała.
— Kapitanie Casia — zaczął oficjalnie Geary — proszę przyjąć najgłębsze wyrazy żalu z powodu utraty Paladyna.
Casia, który miał minę wskazującą, że najchętniej zwaliłby całą winę za to wydarzenie na Geary’ego, w odpowiedzi tylko skinął głową.
— To wszystko.
Duellos westchnął głośno, gdy Casia zniknął.
— Sądzę, że on wciąż kalkuluje, czy pozbycie się takiej wariatki jak Midea warte było utraty Paladyna.
— Prawdopodobnie. Proszę przyjąć moje kondolencje w związku z utratą Sławy.
— Dziękuję. — Duellos pokręcił głową. — W tym fachu liczy się tylko szczęście, albo je masz, albo nie masz, prawda? Lubiłem Sławę, lubiłem jej dowódcę i załogę też. Sporo czasu minie, zanim zaakceptuję, że nie ma ich w mojej formacji. — Westchnął. — Większość załogi zdążyła się ewakuować. Dobre i to. Miejmy nadzieję, że nie będzie gorzej — zasalutował.
— Ja też się o to modlę. — Geary odwzajemnił salut i Duellos zniknął.
Desjani pojawiła się obok Geary’ego niemal w tym samym momencie, w którym hologram kapitana rozpłynął się w powietrzu, rzuciła Rione przepraszające spojrzenie, ale Wiktoria nie drgnęła nawet.
— Sir, chciałam powiedzieć… Wiem, jakim ciężarem musiało być dla pana patrzenie na zagładę Sławy. W kontekście wydarzeń na Grendelu…
Geary przytaknął. Wiedział, że ona go zrozumie.
— Tak, ten widok sprawił, że powróciły złe wspomnienia… — przerwał, ponieważ znów je ujrzał. Tamta bitwa rozegrała się zaledwie przed kilkoma miesiącami, przynajmniej dla niego, ale dla Desjani, Rione i wszystkich ludzi z tej floty wydarzenia te były historią odległą o całe sto lat. — Wydałem wtedy identyczny rozkaz. Nakazałem wszystkim zbędnym członkom załogi przemieszczenie się do kapsuł ewakuacyjnych. Naprawdę ciężko powiedzieć coś takiego. Mój pierwszy oficer nie chciał za nic odejść. Powiedziała mi, że nie czuje się zbędna.
Bez problemu potrafił wrócić pamięcią do tak niedawnych z jego punktu widzenia wydarzeń. Porucznik komandor Decaía. Dobry oficer, odmówiła opuszczenia stanowiska, chociaż w jej oczach widać było wyłącznie strach.
— Kazałem jej uciekać. Wydałem bezpośredni rozkaz, prosto w oczy. Ale odmówiła. — Zaczerpnął mocno powietrza, wciągał je bardzo wolno, przeżywając wszystko jeszcze raz. — Powiedziałem jej wtedy, że będzie jeszcze potrzebna. Że Sojusz będzie potrzebował dobrych oficerów do obrony przed Syndykami, kiedy nadejdzie pora zapłaty za ten niespodziewany atak. Powiedziałem, że jej obowiązkiem jest opuścić okręt. Dopiero wtedy posłuchała.
Desjani słuchała jego słów z zatroskaną miną.
— Wie pan, co się z nią potem stało?
— Tak. Jakiś miesiąc temu odważyłem się w końcu poszukać jej akt w oficjalnym spisie ofiar. — Tak trudno było mu wpisać te kilka liter, z jakich składało się jej nazwisko, choć od dawna dręczyły go myśli o tym, co stało się z porucznik komandor Decalą i pozostałymi członkami jego załogi, którzy przeżyli tamtą bitwę. — Zginęła pięć lat po wydarzeniach na Grendelu podczas ataku okrętów Sojuszu na syndycki system gwiezdny. — Dziewięćdziesiąt pięć lat temu, w czasie gdy zahibernowany Geary dryfował w kosmosie.
Desjani pokłoniła się z szacunkiem.
— Moje kondolencje, sir. Od tamtej pory na pewno spoczywa z honorem wśród swoich przodków.
— Też tak myślę. — Geary zebrał się w garść. — Dziękuję ci, Taniu, za to, że zapytałaś. To była jedna z rzeczy, z którą musiałem się zmierzyć prędzej czy później.
Skinęła głową, zasalutowała i wyszła.
Rione w końcu wstała i podeszła do Geary’ego, była dziwnie smutna.
— Są rzeczy, których nigdy do końca nie zrozumiem — powiedziała cicho.
— Są wspomnienia, których nikt nigdy nie powinien mieć — odparł Geary. — Sama wiesz o tym najlepiej.
Zamknęła na moment oczy.
— Od dzisiaj mam o kilka takich wspomnień więcej, wiem doskonale, o czym mówisz. Powiedz mi prawdę, John… Wierzysz, że flota wydostanie się z tego systemu?
— Nie wiem, Wiktorio. Klnę się na mój honor, że nie mam pojęcia. Ale musimy spróbować.
Potrzebowali siedmiu dni, żeby pokonać dystans dzielący punkt skoku, którym przybyli, od studni grawitacyjnej prowadzącej na Branwyna. Teraz wracali do niego inną trasą, przecinając kolejnym łukiem płaszczyznę ekliptyki systemu Lakota. Geary z rozmysłem skierował flotę najpierw ku górze, w stronę punktu skoku na Serutę, i utrzymywał go przez niemal godzinę w nadziei, że największa flota Syndykatu da się nabrać i wyruszy, by go zablokować. Potem nakazał wykonać zwrot na właściwy cel.
Tak jak się obawiał, syndycka flotylla Bravo ruszyła za nimi, trzymając się w odległości zaledwie dwudziestu minut świetlnych od ostatnich okrętów Sojuszu. Wystarczająco blisko, by obserwować każdy ruch i uderzyć, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale zarazem na tyle daleko, żeby bez problemu przyśpieszyć i uciec, zanim flota Geary’ego zawróci, by wejść w kontakt.
Jedyną dobrą wiadomością było, że flota zyskała nieco sprawności bojowej, zamiast ją tracić jak dotychczas. Wojownik, Orion i Dumny zostały w końcu wyremontowane w stopniu wystarczającym do odzyskania pełnej sprawności manewrowej i mogły bez problemu służyć za eskortę eskadry pomocniczej, gdyby zaszła taka potrzeba. Powierzenie najcenniejszych jednostek floty tym trzem pancernikom, dowodzonym przez najgorszych oficerów floty, wymagało od niego wielkiej wiary, ale morale załóg jednostek wymagało naprawy w nie mniejszym stopniu niż okręty, na których służyli.
Pod koniec pierwszego dnia stało się jasne, że syndycka flotylla Delta, gigantyczny zespół uderzeniowy, który przyleciał na Lakotę przez wrota hipernetowe, kieruje się prosto na flotę Sojuszu.