Lekkie krążowniki: Ostroga, Damasceński i Wymiatacz zostały kompletnie zniszczone lub wyeliminowane z wałki, a niszczyciele Młot, Prasa, Talwar i Xiphos podzieliły ich los pomimo osłony, jaką zapewniały im ciężkie jednostki na zewnątrz cylindra.
Także Tytan ponownie oberwał. Ta jednostka pomocnicza zdawała się przyciągać pociski wroga jak magnes żelazo. Ale uszkodzenia nie były poważne. Pomimo bólu, jaki odczuwał, przeglądając listę strat, Geary’ego ogarnęła też satysfakcja, gdy jego oczy spoczęły na stanie Wojownika, Oriona i Dumnego. Uszkodzone osłony i nowe uszkodzenia pancerza dawały dowód na to, że pancerniki nie zawiodły pokładanych w nich nadziei i obroniły eskadrę pomocniczą.
Ale i Syndycy nie wyszli z tego przejścia bez strat, a to dzięki przewadze skoncentrowanego ognia floty Sojuszu. Kolejny z ich pancerników dryfował poza szykiem, a trzy okręty liniowe albo eksplodowały, albo przełamały się wpół. Co najmniej tuzin ciężkich krążowników zostało bardzo poważnie uszkodzonych albo wręcz zniszczonych, a wraki nieprzeliczonych lekkich jednostek i ŁZ-etów znaczyły wektor lotu Syndyków.
— Jeszcze jedno przejście? — zapytała Desjani, ale jej zapał gasł w miarę zapoznawania się z danymi o uszkodzeniach jednostki.
— Nie. Musielibyśmy przechodzić przez nich dwa razy, a czwartego przejścia nie przetrzyma większość okrętów. Jesteśmy oddaleni o niespełna godzinę od punktu skoku. Kierujemy się w jego stronę.
Syndycki mur, zniekształcony i wygięty przez ostatnie manewry oraz niedawne dwa starcia z flotą Sojuszu, już zawracał i przyśpieszał, aby dopaść ich ponownie.
A może jednak powinien uderzyć na nich raz jeszcze? Spróbować ich osłabić? Geary sprawdził stan tarcz swojego okrętu, przeliczył ostatnie widma i resztki kartaczy a potem oszacował uszkodzenia, jakie odniósł Nieulękły, i już wiedział, że ocena, jaką przedstawił przed chwilą Desjani, jest prawdziwa. Kolejne dwa przejścia przez mur Syndyków byłyby samobójstwem. Nie miał przewagi prędkości ani dystansu potrzebnego do ataku z flanki na syndycką formację, która teraz była jeszcze grubsza, choć już nie tak szeroka czy wysoka, ale wciąż potrafiąca zablokować sporą przestrzeń wokół floty Sojuszu.
Czterdzieści pięć minut do punktu skoku, flota Sojuszu musi rozpocząć hamowanie, by ominąć pola minowe postawione u jego wylotu.
Ale Syndycy byli za blisko i lecieli za szybko. Brakowało czasu. Wyglądało na to, że wszystko, czego do tej pory dokonał, jednak nie wystarczy.
Geary wpatrywał się w dane napływające z systemów manewrowych, ale wszystkie prognozy uwzględniające aktualną prędkość i wektory flot niezmiennie kończyły się atakiem Syndyków na tyły formacji Sojuszu. Geary miał przed sobą cholernie trudny wybór: mógł albo porzucić na pewną zagładę okręty tworzące straż tylną floty, albo spowolnić lot wszystkich jednostek i doprowadzić do jeszcze większej rzezi, a może nawet zagłady całej floty. Stracić jedną trzecią czy całość floty? Wiedział, że gdyby nawet poświęcił te jednostki i zdołał uciec z pozostałymi, nie zyskałby pewności ocalenia reszty floty po dotarciu na Ixiona, ponieważ Syndycy z całą pewnością polecą za nim.
— Kapitanie Geary? — Na ekranie wyświetlacza pojawiło się niewielkie okienko, z którego spoglądał kapitan Mosko; był spokojny, ale w nienaturalny sposób. — Mój dywizjon znajduje się na samym końcu szyku, najbliżej Syndyków.
— Tak. — Siódmy dywizjon pancerników przyjął na siebie większość syndyckich rakiet i kartaczy w czasie pierwszego przejścia, z drugiego, gdy znalazł się na tyłach cylindra, wyszedł niemal bez szwanku, ale teraz, gdyby doszło do ponownego starcia z Syndykami, był znów najbardziej narażony. Geary jednak nic nie mógł na to poradzić.
— Musimy powstrzymać Syndyków przed dopadnięciem reszty floty, zanim nasze okręty dotrą do punktu skoku — kontynuował Mosko — My, czyli mój dywizjon. Wolałbym posłać samego Nieposłusznego, ale on nie podoła takiemu zadaniu. Niemniej jeśli będzie miał u boku Najśmielszego i Niestrudzonego, mamy szanse na powodzenie akcji.
Nagle do Geary’ego dotarł sens jego słów.
— Nie mogę wydać panu takiego rozkazu.
— Może pan — odparł Mosko. — Wiem, że trudniej wydać taki rozkaz, niż go wykonać. Wszyscy dorastaliśmy słuchając opowieści o Grendelu i przysięgając, że uczynimy to samo, jeśli zajdzie potrzeba. To jest jedno z zadań, do których stworzono pancerniki, kapitanie Geary — mówił, jakby chciał się usprawiedliwić, — jeśli zachodzi taka potrzeba, użyczamy naszych tarcz i siły ognia, aby osłonić słabsze jednostki. Wie pan o tym doskonałe. Jesteśmy ostatnią nadzieją osamotnionych. Dlatego zgłaszamy się na ochotnika, ja i moje załogi, do wypełnienia zadania, które należy do naszych podstawowych obowiązków. Musimy je wykonać. I nie potrzebujemy do tego pańskiego rozkazu. Jesteśmy ochotnikami wychowanymi w duchu bohaterskiego Black Jacka Geary’ego.
Geary znał termin „ostatnia nadzieja osamotnionych”, właśnie tak ochrzczono jego desperacką obronę konwoju na Grendelu przed stu laty. A teraz jego tylna straż, która nie przetrwa zbliżającej się bitwy, która wie doskonale, że zostanie poświęcona dla dobra reszty floty… Ta straż chce podjąć się samobójczego zadania na ochotnika, chce pójść za jego światłym przykładem.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam kiedyś dokonał podobnego czynu, podjął dokładnie taką samą decyzję, jaką Mosko proponował mu teraz. Nie mógł więc odmówić odważnemu kapitanowi. Zwłaszcza że bardzo potrzebował tych trzech pancerników do powstrzymania Syndyków przed zniszczeniem jego floty na Lakocie.
Słowa przyszły same, stare słowa, te, które dawno temu, choć rzadko, sam słyszał.
— Kapitanie Mosko, zwracam się do pana, pańskich okrętów i ich załóg, oby żywe światło gwiazd powitało was blaskiem godnym waszej odwagi, oby przodkowie czuwali nad wami gotowi przyjąć was do swego grona, oby pamięć o was i waszych czynach pozostała w pamięci kolejnych pokoleń. Nie zostaniecie pokonani i zapomniani, pamięć o waszych czynach na zawsze wpisze się do ksiąg honoru i odwagi.
Mosko wyprostował się, gdy Geary cytował starożytny tekst błogosławieństwa żołnierzy w obliczu walki bez szans na zwycięstwo.
— Oby nasze czyny warte były honoru przodków — odparł. — Kapitanie Geary, kiedy pokona pan ostatnich Syndyków, na żywe światło gwiazd, dziś wierzę, że tak będzie, proszę zadbać, by wszyscy ocaleni z mojego dywizjonu zostali oswobodzeni i otoczeni opieką, na jaką sobie niedługo zasłużą. Do zobaczenia po tamtej stronie, w przyszłości. Czy chce pan przekazać jakieś wiadomości?