Выбрать главу

Trudno było nie zauważyć niezadowolenia malującego się na twarzach ludzi zebranych wokół stołu. Niestety nie mieli fizycznej możliwości dogonienia jednostek wroga, nie mówiąc już o walce z nimi. Syndyckie korwety, choć o wiele wolniejsze od okrętów Sojuszu — może z wyjątkiem jednostek z eskadry pomocniczej — znajdowały się zbyt daleko.

— Zniszczymy za to wszystkie syndyckie instalacje w tym układzie planetarnym — pocieszył ich Geary. — I raz jeszcze odbierzmy Syndykom wszystkie rzadkie surowce, jakie mogą przydać się naszym jednostkom pomocniczym.

Wyczuwał brak entuzjazmu wśród podwładnych. Nawet ci najbardziej mu sprzyjający siedzieli posępni, ale z czego tu było się cieszyć? Baldur był jedynie przystankiem na długiej drodze do domu. Dopiero kiedy stąd odlecą, czeka ich ostra przeprawa przez Wendayę, a potem przez kolejny system gwiezdny i kolejny, i jeszcze jeden…

Zdołali na dobre zgubić ścigające ich formacje Syndykatu, gdy wdarli się w Samo serce terytorium wroga, z zaskoczenia uderzając na Sancere, ale jak długo jeszcze uda im się zwodzić przeciwnika? Ile czasu zajmie syndyckim strategom poprawne wytypowanie miejsca, w które się następnie udadzą, i zgromadzenie w nim ogromnej floty?

Dwa

Piekielne lance wypluły mrowie cząsteczkowych głowic w kierunku syndyckiej bazy wojskowej i niewielkiej stoczni, które krążyły od setek lat po orbicie gazowego giganta znajdującego się na peryferiach systemu Baldura. Większość instalacji w tym rejonie była nieczynna od wielu dziesięcioleci, a tych, które pozostały czynne, strzegły naprawdę znikome siły. Teraz Syndycy opuszczali swoje miejsca pracy, uciekając w wewnątrzsystemowych kapsułach ratunkowych i pozostawiając za sobą rozrywane kolejnymi wybuchami głowic cząsteczkowych ruiny zarówno czynnych, jak i dawno opuszczonych bunkrów czy doków.

Geary zdecydował, że pozwoli flocie na odrobinę rozrywki przy niszczeniu wrogich instalacji po drodze do kopalni. Tym razem zaszczyt przypadł ósmemu dywizjonowi pancerników. Bezlitosny, Odwet, Wyborowy i Doskonały przemknęły nad syndycką bazą, a ich potężne wyrzutnie obróciły w perzynę budynki i zgromadzone w nich zapasy surowców oraz części zamiennych. Nie zapomniano także o dokach, w których wiekowe korwety przechodziły bieżące remonty.

Następnym celem miała być kopalnia. Ją zamierzali przejąć nietkniętą. Przywołując w pamięci wieczny pęd człowieka do budowania i ochrony wspaniałych tworów inżynierii, Geary nie potrafił oprzeć się ironicznej myśli, że w czasach wojny trudniej jest zdobyć nienaruszoną budowlę, niż zniszczyć ją do ostatniego kamienia.

— Bawi się pan dobrze?

Geary uniósł wzrok znad ekranu wyświetlacza, na którym pancerniki rozprawiały się z kolejną instalacją Syndykatu, i ujrzał Wiktorię Rione. Pani współprezydent weszła do jego kajuty bez uprzedzenia. Miała do tego prawo od momentu, kiedy dokonał zmian w systemie zabezpieczeń w czasach, gdy jeszcze dzielili łoże. Zastanawiał się już kilkakrotnie, czy nie powinien przywrócić starych ograniczeń, aby trzymać ją na dystans, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu.

A teraz wzruszył ramionami w odpowiedzi na jej pytanie.

— To konieczność.

Rione posłała mu jedno ze swoich zagadkowych spojrzeń, siadając naprzeciw niego. Wciąż utrzymywała ten chłodny dystans, jaki zaczął ich dzielić po odlocie z Ilionu.

— „Konieczność” także jest kwestią wyboru, John. Nie ma wyraźnej granicy pomiędzy tym, co musi być zrobione, a tym, co chcemy zrobić.

Geary miał wrażenie, że Wiktoria powiedziała to w odniesieniu do sprawy, której nawet nie poruszyła na głos. Do cholery, gdyby tylko potrafił domyślić się, o co jej chodzi.

— Mam tego świadomość.

— Wiem, że zazwyczaj jesteś tego świadom — przyznała Rione. — Zazwyczaj. Dowódcy okrętów Republiki Callas i Federacji Szczeliny zreferowali mi wydarzenia z ostatniej konferencji floty.

Geary z trudem powstrzymał się przed okazaniem irytacji.

— Nie musisz mi po raz kolejny przypominać, że te okręty wykonają twoje rozkazy, ponieważ jesteś współprezydentem Republiki.

— Nie zrobię tego — odparła ostro Rione — raczej z tego względu, iż wątpię, aby Black Jack odczuwał radość, gdy ktoś kwestionuje jego autorytet. Co ostatnio miało miejsce wystarczająco często.

— Moim zadaniem jest utrzymać kontrolę nad tą flotą! Wiesz dobrze, że mogłem zareagować o wiele gwałtowniej.

Rione, zamiast odpowiedzieć równie gniewnym tonem, po prostu uśmiechnęła się i oparła wygodniej.

— To prawda. Ale ważniejsze od tego, że ja to wiem, jest to, że ty masz tego świadomość. Często myślisz o rzeczach, których mógłbyś dokonać, które ułatwiłyby ci życie, gdybyś zachował się jak Black Jack. Nie mylę się chyba?

Geary zawahał się. Nie zamierzał przyznawać jej racji, ale z drugiej strony przed kim mógł się otworzyć, jak nie przed Rione?

— Tak. Takie rozwiązania przychodzą mi do głowy.

— Zaczynasz się do tego przyzwyczajać, prawda?

— Nie.

— Jak długo jeszcze zdołasz go powstrzymywać, John? Black Jack dostaje to, co chce, ponieważ jest legendarnym bohaterem. Ponieważ to on jest sprawcą dramatycznych zwycięstw w ostatnich bitwach tej floty.

Geary spojrzał jej w twarz.

— Gdybym nie zwyciężał, flota już by nie istniała.

Przytaknęła.

— A gdy zwyciężałeś, twoja legenda rosła. Twoja władza rosła. Teraz każde kolejne starcie stanowi dla ciebie wyzwanie: o ileż łatwiej byłoby wygrać Black Jackowi. On nie musiałby przekonywać pozostałych do swoich planów. On po prostu rozkazałby je wykonać, a nieposłusznych by ukarał. Nie kłopotałby się przemyśleniami o zasadach i honorze. Ustalałby własne reguły.

Geary również rozparł się wygodnie, a potem zamknął oczy.

— Jakie są zatem twoje sugestie?

— Sama nie wiem, choć bardzo bym tego chciała. Boję się o ciebie. Ani ty, ani ja nie posiadamy takiej kontroli nad sobą, jak nam się wydaje. — Geary otworzył szeroko oczy i gapił się na nią zaskoczony tak otwartym przyznaniem się do słabości. Ona natomiast patrzyła gdzieś w dal, przez moment zasępiona, aby dosłownie moment później całkowicie zmienić wygląd niczym okręt wojenny, który wzmocnił tarcze ochronne. Już spoglądała na Geary’ego typowym dla niej zimnym wzrokiem. — Co zrobisz, jeśli w tej kopalni nie będzie surowców, których potrzebujemy?

To pytanie zirytowało Geary’ego.

— Uderzymy na kolejną. Musimy zdobyć te materiały rozszczepialne. Narzucona nam zwłoka wkurza mnie do granic, ale nie możemy wykonać skoku przed dokonaniem uzupełnień dla jednostek pomocniczych. Jeśli nawet rozdzielimy pomiędzy okręty wszystkie ogniwa paliwowe, jakie wytworzono do tej pory, ich stan będzie wynosił średnio siedemdziesiąt procent zakładanej normy. A to zbyt niski poziom, żeby pomyśleć o tak długiej drodze, jaka nas czeka.

— I tylko tym się martwisz?

— Pytasz o nasze sprawy? — odparł zaczepnie.

Spojrzała mu wymownie w oczy.

— Tak.

O wiele prościej było wyciągnąć informacje od syndyckich jeńców, niż dowiedzieć się od Wiktorii Rione czegoś, czego nie chciała ujawnić. W tym momencie Geary poczuł, jak jego usta wyginają się w ironicznym uśmiechu.

— Nie mylisz się, jest coś jeszcze. — Spojrzał ponownie na ekran, w który wpatrywał się, zanim weszła.

— Co takiego? — Wiktoria Rione wstała, żeby usiąść obok niego, i kiedy pochyliła się nieco, aby również spojrzeć na wyświetlacz, jej głowa znalazła się tak blisko jego twarzy, że poczuł ten ulotny zapach kojarzący się z chwilami uniesień, gdy brała go w ramiona. Dziwiła go ta kolejna zmiana nastroju, zwłaszcza w świetle nagłego i pozbawionego jakiegokolwiek wyjaśnienia ochłodzenia stosunków w ciągu ostatnich kilku tygodni. Rione nie tyle winna mu była swoje ciało, ile wyjaśnienia. Wprawdzie nigdy mu niczego nie obiecywała, więc nie mógł jej obwiniać za złamanie danego słowa, ale to właśnie robił.