Robert Sheckley
Ofiara brakoróbstwa
Do Centrali
Biuro 41
Kontroler Miglese
Szanowny Panie!
Niniejszym zawiadamiam Pana, że wykonałem umowę Nr 13371 A. W rejonie przestrzeni oznaczonym kodem ATTALA zbudowałem jedną metagalaktykę, obejmującą 549 bilionów galaktyk z odpowiednią ilością skupisk gwiezdnych, gwiazd zmiennych, nowych, itd. Szczegóły w załączonym zestawieniu.
Zewnętrzne granice metagalaktyki ATTALA określone są na załączonej mapie.
Występując w imieniu firmy i swoim własnym, jako głównego konstruktora, pozwalam sobie wyrazić przekonanie, że stworzyliśmy nie tylko wartościową konstrukcję, lecz także dzieło o dużej wartości artystycznej.
Prosimy o potwierdzenie przyjęcia obiektu.
Ponieważ wykonaliśmy warunki umowy, oczekujemy wypłaty przewidzianego umową honorarium.
Z poważaniem
Załączniki:
1. Zestawienie instalacji
2. Mapa metagalaktyki ATTALA
Do Zarządu Budownictwa
Główny Konstruktor Carienomen
Szanowny Panie Carienomen!
Komunikuję uprzejmie, że dokonaliśmy inspekcji Pańskiego obiektu, w wyniku czego zawiesiliśmy wypłatę honorarium. Wartości artystyczne? Być może, że jest to dzieło sztuki, ale proszę nie zapominać, że naszym podstawowym zadaniem jest budownictwo.
Inspektorzy nasi wykryli poważne ilości nie wyjaśnionych faktów, zdarzających się nawet w pobliżu centrum metagalaktyki, a więc tam, gdzie należało się spodziewać szczególnej staranności z Pańskiej strony. Jest to rzecz niedopuszczalna. Na szczęście okolica nie jest zaludniona.
To jeszcze nie wszystko. Może zechce Pan wyjaśnić zjawiska przestrzenne? Po jakie licho wbudował Pan na przykład ten efekt przesunięcia w kierunku czerwieni? Czytałem Pańskie wyjaśnienie, które zupełnie nie trzyma się kupy. Jak zareagują na to obserwatorzy z poszczególnych planet?
Efekt artystyczny nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Poza tym jakich Pan używa atomów? Chce Pan robić oszczędności stosując tandetny materiał? Stwierdzono poważny procent atomów niestabilnych, które rozpadają się przy najlżejszym dotknięciu, a nawet bez dotknięcia. Czy nie mógł Pan znaleźć żadnego innego sposobu oświetlenia swoich słońc?
Załączamy protokół, zawierający uwagi naszych inspektorów. O wypłacie nie ma mowy do czasu usunięcia wszystkich braków.
Jest jeszcze jedna poważna sprawa, o której zostałem właśnie powiadomiony. Widocznie niezbyt starannie zaplanował Pan rozkład napięć w tkaninie czasoprzestrzennej, gdyż odkryliśmy dziurę w czasie na peryferiach jednej z galaktyk. Na razie jest niewielka, ale może się rozszerzyć. Proponuję zająć się tym natychmiast, zanim trzeba będzie przebudowywać całą galaktykę.
Jeden z mieszkańców planety, natknąwszy się na dziurę, został już poszkodowany, wyłącznie wskutek pańskiej lekkomyślności. Proponuję, aby naprawił pan to, zanim człowiek ten znajdzie się poza swoim normalnym następstwem czasu, siejąc paradoksami na prawo i na lewo.
W razie potrzeby proszę z nim wejść w kontakt!
Doszły mnie także słuchy o nie wyjaśnionych zjawiskach na jednej z Pańskich planet, włącznie z latającymi świniami, poruszającymi się górami, duchami, itp. zgodnie z załącznikiem.
Nie możemy tolerować podobnych faktów, Panie Carienomen! Wszelkie paradoksy są surowo zabronione, gdyż paradoks jest zawsze zwiastunem chaosu.
Proszę natychmiast zająć się poszkodowanym. Nie wiem, czy zdaje on już sobie sprawę z sytuacji.
Załącznik: 1. Zestawienie zjawisk nadprzyrodzonych
Kay Masrin skończyła pakowanie i z pomocą męża zamknęła walizkę.
— No to cześć — powiedział Jack Masrin unosząc pękatą walizę. — Czas pożegnać nasz stary dom.
Rozejrzeli się oboje po pokoju, w którym spędzili ostatni rok.
— Do widzenia — powiedziała Kay. — Chodź, bo spóźnimy się na pociąg.
— Mamy masę czasu — uspokoił ją mąż, idąc w stronę drzwi. — Czy pożegnamy się z Wesołym Chłopcem? Przezwali tak właściciela domu, pana Harfa, ponieważ uśmiechał się raz na miesiąc, kiedy wręczali mu pieniądze za komorne. Oczywiście w chwilę później wracał na jego twarz normalny świętoszkowaty wyraz.
— Lepiej nie — powiedziała Kay — przygładzając na sobie kostium. — Może nam życzyć powodzenia i co wtedy będzie?
— Masz zupełną rację. Nie ma sensu zaczynać nowego życia z błogosławieństwem Wesołego Chłopca. Wolałbym już przekleństwo czarownicy z Endor.
Wyszli na podest schodów. Masrin spojrzał w dół, stanął na pierwszym stopniu i zatrzymał się gwałtownie.
— Co się stało? — spytała Kay.
— Czy niczego nie zapomnieliśmy?
— Zajrzałam do wszystkich szuflad i pod łóżko. Chodź, bo się spóźnimy.
Masrin powtórnie spojrzał w dół. Coś go niepokoiło. Szukał w myśli przyczyny tego stanu. Oczywiście byli prawie bez grosza, ale to nigdy dotychczas go nie martwiło. Przecież dostał wreszcie pracę w szkole, chociaż co prawda w Iowa. Po rocznej pracy w księgarni, to było coś. Tak więc, wszystko szło dobrze — nie było powodów do niepokoju.
Zrobił krok w dół i zatrzymał się znowu. Uczucie niepokoju wzrosło. Coś ostrzegało go przed następnym krokiem. Obejrzał się na Kay.
— Tak ci żal odjeżdżać? — spytała Kay. — Chodźmy, bo Wesoły Chłopiec policzy nam za następny miesiąc. A na to, dziwnym trafem, nie mamy pieniędzy.
Masrin wciąż wahał się, Kay przecisnęła się obok niego i zbiegła po schodach.
— Widzisz? — wołała z parteru. — To nie jest trudne. Chodź tu do mamusi, maleńki.
Masrin zaklął pod nosem i ruszył po schodach. Niepokój był coraz silniejszy.
Doszedł do ósmego stopnia i…
Stał na porosłej trawą równinie. Przejście było momentalne.
Gwałtownie wciągnął powietrze i zmrużył oczy. Miał w ręku walizkę, ale gdzie się podział dom? Gdzie się podziała Kay? Gdzie się podział Nowy Jork?
W oddali widać było niewielką błękitnawą górę. Bliżej rosła kępa drzew. Stała koło niej grupa około dwunastu mężczyzn.
Masrin miał uczucie, że śni. Bez większego zdziwienia zauważył, że ludzie ci są niscy, krępi, muskularni. Na biodrach mają przepaski, a w rękach pięknie rzeźbione i polerowane maczugi.
Wpatrywali się w niego i Masrin zrozumiał, że są nie mniej od niego zaskoczeni.
Jeden z mężczyzn wydał gardłowy pomruk i wszyscy ruszyli w stronę Masrina.
Maczuga rzucona z rozmachem odbiła się od walizki. Szok minął w jednej chwili. Masrin odwrócił się, wypuścił walizkę i pomknął niczym chart. Cios maczugą w plecy omal nie zwalił go z nóg. Wśród deszczu strzał wbiegał na niewielki pagórek.
Jeszcze kilka metrów w górę i nagle zdał sobie sprawę, że jest znowu w Nowym Jorku.
W pełnym biegu znalazł się na szczycie schodów i nie mogąc się zatrzymać wpadł na ścianę. Kay stała na parterze, nie odrywając wzroku od schodów. Kiedy go zobaczyła, zachłysnęła się nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
Masrin patrzył na dobrze znane, ciemne, pomalowane na liliowy kolor ściany i na swoją żonę.
Ani śladu dzikusów.
— Co się stało? — wyszeptała blada Kay, wchodząc po schodach.
— Co widziałaś? — spytał Masrin. Nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji tego, co się stało. W głowie kłębiły mu się najróżniejsze teorie i przypuszczenia.