Dopiero wtedy rodzice naprawdę ją zobaczyli. Dzięki krwi. Dzięki krwi skierowali na nią spojrzenia i zobaczyli. Efekt tego „kopa” malał jednak z każdym kolejnym skaleczeniem, z każdą nową blizną. Już nie czuła takiej ulgi, rodzice też nie patrzyli na nią z tym samym niepokojem co na początku, raczej ze znużeniem. Odpuścili. Postanowili ratować tych, których umieli ratować, ludzi ze zdezelowanymi sercami, guzami na kiszkach, popsutymi narządami, które trzeba wymienić. Jonna nie cierpiała na nic takiego. Wprawdzie miała chorą duszę, ale takiej choroby nie da się wyciąć skalpelem. Dali sobie spokój.
Mogła liczyć jedynie na kamery i miłość widzów, którzy wieczór w wieczór zasiadali przed telewizorami, żeby ją oglądać. Którzy ją widzieli.
Za plecami usłyszała, jak jakiś facet pyta Barbie, czy mógłby dotknąć jej silikonowego biustu. Widzowie będą zachwyceni. Jonna podwinęła rękawy, odsłaniając blizny. Tylko to mogła im zaoferować.
– Martinie, można do ciebie na chwilkę? Chciałbym obgadać jedną rzecz.
– Oczywiście, skończę tylko kilka raportów. – Martin zapraszająco kiwnął ręką. – Czy mi się zdaje, czy coś cię gryzie?
– Tak, sam nie wiem, co myśleć. Przed południem przyszedł faksem protokół z sekcji zwłok Marit Kaspersen. Jest w nim coś dziwnego.
– Co takiego? – Martin z zaciekawieniem pochylił się do przodu. Przypomniał sobie, że już w dniu wypadku Patrik wspominał o swoich wątpliwościach, ale potem już do tego nie wracał i Martin zdążył zapomnieć, o co chodziło.
– Pedersen zapisał wszystkie wnioski z sekcji, rozmawialiśmy również przez telefon, ale nadal nie możemy tego rozgryźć.
– Mów. – Martin był coraz bardziej zaciekawiony.
– Marit nie zginęła w wypadku – to po pierwsze. Była martwa, zanim do niego doszło.
– Co ty mówisz? Co było przyczyną śmierci? Zawał czy coś w tym rodzaju?
– Niezupełnie. – Patrik drapał się w głowę, wczytując się w tekst protokołu. – Śmierć nastąpiła wskutek zatrucia alkoholowego. Miała we krwi 6,1 promila.
– Chyba żartujesz! 6,1 promila? Konia by zabiło!
– No właśnie. Według Pedersena musiała wypić całą butelkę wódki, i to w bardzo krótkim czasie.
– Jej bliscy mówią, że w ogóle nie piła alkoholu.
– Właśnie. Nic nie wskazuje na to, żeby nadużywała alkoholu. Prawdopodobnie oznacza to, że na skutek nieprzyzwyczajenia zareagowała jeszcze silniej.
– Czyli z jakiegoś powodu urżnęła się w sztok. To bardzo smutne, ale niestety się zdarza – powiedział Martin, nie rozumiejąc wątpliwości Patrika.
– Na to wygląda. Tylko że Pedersen odkrył coś, co wszystko komplikuje. – Patrik założył nogę na nogę i przebiegał wzrokiem tekst. – Jest. Spróbuję to przetłumaczyć na ludzki język, bo Pedersen zawsze używa koszmarnego fachowego żargonu. A więc denatka miała wokół ust dziwne zasinienie. A do tego urazy w jamie ustnej i przełyku.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie wiem – z westchnieniem stwierdził Patrik. – To za mało, żeby Pedersen mógł się wypowiedzieć wiążąco. Nie może z całym przekonaniem odrzucić wersji, że siedząc w samochodzie, wyżłopała całą flaszkę, zmarła wskutek zatrucia, a potem wjechała do rowu.
– W takim razie powinna być zamroczona już wcześniej. Czy w niedzielę mieliśmy doniesienie o dziwnie zachowującym się kierowcy?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Przez to cała ta historia wydaje mi się jeszcze dziwniejsza. Chociaż z drugiej strony o tej porze ruch był niewielki, więc może po prostu nikt jej nie widział – powiedział Patrik w zamyśleniu. – Ale Pedersen nie potrafi wyjaśnić, skąd się wzięły urazy wokół ust i w jamie ustnej. Dlatego sądzę, że warto się temu przyjrzeć bliżej. Może to zwykły wypadek po pijanemu, a może nie. Jak uważasz?
Martin zastanawiał się chwilę.
– Od samego początku coś w tym wszystkim nie dawało ci spokoju. Sądzisz, że uda ci się przekonać Mellberga?
Patrik spojrzał na Martina, Martin się roześmiał.
– Zależy, jak się naświetli sprawę, co?
– Otóż to. Wszystko zależy od naświetlenia – zaśmiał się Patrik. Wstał i poważniejąc, spytał:
– Myślisz, że popełniam błąd? Że robię z igły widły? Pedersen nie znalazł nic konkretnego, nic, co by dowodziło, że to nie był wypadek. Jednocześnie – Patrik machnął wydrukiem protokołu – coś mi chodzi po głowie, chociaż za żadne skarby nie mogę… – Poczochrał włosy.
– Zróbmy tak – powiedział Martin. – Popytajmy ludzi. A nuż dowiemy się czegoś więcej. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Może wpadniesz na to, co ci tak nie daje spokoju.
– Masz rację – przyznał Patrik. – Najpierw pogadam z Mellbergiem, a potem jeszcze raz pójdziemy porozmawiać z przyjaciółką Marit, dobrze?
– Zgoda – odparł Martin i wrócił do raportów. – Wpadnij po mnie, gdy będziesz gotów.
– Okej.
Patrik już stał w drzwiach, gdy Martin go zatrzymał:
– Słuchaj – zawahał się. – Już dawno chciałem spytać. Co u was słychać? U twojej szwagierki i tak dalej.
Patrik uśmiechnął się.
– Odzyskaliśmy nadzieję. Anna chyba zaczęła wychodzić z dołka. W dużej mierze dzięki Danowi.
– Danowi? – zdziwił się Martin. – Temu od Eriki?
– Przepraszam, co to znaczy od Eriki? Pozwolę sobie zauważyć, że Dan jest obecnie przyjacielem nas obojga.
– Ależ oczywiście – zaśmiał się Martin. – Ale co on ma z tym wspólnego?
– W poniedziałek Erice przyszedł do głowy genialny pomysł. Poprosiła go, żeby przyszedł porozmawiać z Anną. I zadziałało. Chodzą razem na spacery, rozmawiają. Chyba właśnie tego potrzebowała. Minęło dopiero kilka dni, ale Anna już jest innym człowiekiem. Dzieci są wniebowzięte.
– Jak dobrze – ciepło powiedział Martin.
– Bardzo dobrze – odrzekł Patrik. Uderzył dłonią o framugę. – Idę do Mellberga, chcę to mieć za sobą. Potem pogadamy.
– Okej.
Martin pochylił się nad raportami. Jeszcze jedna nieprzyjemna strona tej pracy. Chętnie by sobie to darował.
Dni ciągnęły się tak strasznie, jakby piątek, a wraz z nim randka, nigdy nie miał nadejść. A w ogóle co to za słowo: randka. W tym wieku? Tak czy inaczej, spotkają się na kolacji. Dzwoniąc do Rose-Marie, nie miał żadnego konkretnego planu i sam się zdziwił, gdy zaprosił ją na kolację w Gestgifveriet. A jego portfel – ten się dopiero zdziwi, gdy przyjdzie do płacenia! Sam nie rozumiał, co się z nim dzieje. Przede wszystkim w ogóle nie powinno mu przyjść do głowy umawiać się w tak drogiej restauracji. Tymczasem gotów był jeszcze płacić za nią – nie, to do niego zupełnie niepodobne. Dziwne, ale wcale go to nie martwiło. Wprost nie mógł się doczekać chwili, gdy razem z Rose-Marie siądzie do dobrej kolacji, spojrzy jej w oczy w blasku świec i będą im podawać smakowite dania.
Z zadziwieniem potrząsnął głową. „Pożyczka” zsunęła mu się na ucho. Sam siebie nie rozumiał. Może jest chory? Nasunął „pożyczkę” z powrotem na łysinę i przytknął dłoń do czoła. Było chłodne, nic nie wskazywało na gorączkę. A jednak to niepokojące. Czuł się dziwnie. Może to niedobór cukru?
Już sięgał do dolnej szuflady po kulkę kokosową, gdy usłyszał pukanie.
– Co jest? – powiedział z rozdrażnieniem.
Wszedł Patrik.
– Mogę? Nie przeszkadzam?
– Nie – Mellberg westchnął w duchu i rzucił tęskne spojrzenie na dolną szufladę. – Wchodź.