– Ale było przez cztery lata, jakoś nie spieszyło jej się do powrotu do pana – Patrik mówił z podejrzanie miłym wyrazem twarzy.
– To była tylko kwestia czasu. – Kaspersen znów zaczął wszystko przestawiać. Nagle zwrócił się do policjantów: – Nie rozumiem, jakie to ma teraz znaczenie. Marit nie żyje, ale jeśli oszczędzi się nam kontaktów z tą osobą, Sofie i ja ułożymy sobie życie. Po co się w tym grzebać?
– Są powody, żeby przypuszczać, że to nie był wypadek.
W pokoju zapadła złowroga cisza. Kaspersen wytrzeszczył oczy.
– Nie… wypadek? – Wodził wzrokiem od Patrika do Martina. – Jak to? Ktoś… – Nie dokończył. Jeśli nie był zaskoczony, dobrze to odegrał. Patrik dałby wiele, żeby się dowiedzieć, co w tym momencie dzieje się w jego głowie.
– Przypuszczamy, że ktoś mógł się przyczynić do śmierci pańskiej byłej żony. Wkrótce będziemy wiedzieć więcej. Na razie to pan jest naszym… najmocniejszym kandydatem na sprawcę.
– Ja? – z niedowierzaniem powiedział Kaspersen. – Przecież ja bym nie mógł wyrządzić jej krzywdy! Kochałem Marit! Chciałem, żebyśmy znów byli rodziną!
– I z tej wielkiej miłości groził pan jej i jej partnerce. – W głosie Patrika dźwięczał sarkazm.
Kiedy Kaspersen usłyszał słowo partnerka, jego twarz drgnęła.
– Bo nie chciała zrozumieć! Musiała przechodzić jakiś cholerny kryzys, jak to czterdziestolatka. Burza hormonów podziałała widocznie na mózg, dlatego wszystko odrzuciła. Spędziliśmy ze sobą dwadzieścia lat, rozumiecie? Poznaliśmy się w Norwegii, kiedy mieliśmy po szesnaście lat. Myślałem, że zawsze będziemy razem. W młodości poradziliśmy sobie… – zawahał się – z różnymi dołami, ale mieliśmy wszystko, co chcieliśmy. A potem nagle… – mówił coraz głośniej. Rozłożył ręce w geście, który miał wskazywać, że nadal nie pojmuje, co mu się przytrafiło przed czterema laty.
– Gdzie pan był w niedzielę wieczorem? – Patrik patrzył na niego wyczekująco.
Odpowiedział pełnym niedowierzania spojrzeniem.
– Pyta mnie pan o alibi? Tak? Chce pan znać moje alibi na niedzielny wieczór, tak?
– Zgadza się – spokojnie odparł Patrik.
Przez moment wydawało się, że Kaspersen straci panowanie nad sobą, ale pohamował się.
– Byłem w domu, cały wieczór. Sam. Nikt tego nie potwierdzi, bo Sofie nocowała u koleżanki. Ale tak było. – Patrzył na nich wyzywająco.
– Nie rozmawiał pan przez telefon? Żaden sąsiad nie pukał do pana? – spytał Martin.
– Nie – odpowiedział Kaspersen.
– Niedobrze – lakonicznie zauważył Patrik. – Oznacza to, że pozostaje pan w kręgu podejrzeń. Jeśli okaże się, że śmierć Marit nie nastąpiła wskutek wypadku.
Kaspersen zaśmiał się gorzko.
– Czyli nie macie pewności, a mimo to żądacie, żebym przedstawił alibi. – Potrząsnął głową. – Kurde, chyba zwariowaliście. – Wstał. – Chcę, żebyście wyszli.
Patrik i Martin wstali.
– I tak już skończyliśmy. Ale może się zdarzyć, że jeszcze wrócimy.
Kaspersen znów się roześmiał.
– Na pewno wrócicie.
Nie żegnając się, wyszedł do kuchni.
Patrik i Martin wyszli z budynku i przystanęli przed klatką.
– Co o tym myślisz? – Martin podciągnął zamek pod samą szyję. Była wiosna, ale nie było jeszcze zbyt ciepło. Wiał zimny wiatr.
– Sam nie wiem – westchnął Patrik. – Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli pewność, że prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa, a tak… Gdybym mógł sobie przypomnieć, dlaczego ten scenariusz wydaje mi się znajomy… Coś w tym… – Umilkł i ponuro potrząsnął głową. – Nie, nie mogę sobie przypomnieć. Pogadam z Pedersenem, może uda mu się jeszcze coś znaleźć. Może technicy znajdą coś w samochodzie.
– Miejmy nadzieję – powiedział Martin, kierując się w stronę auta.
– Wiesz co, chyba się przejdę do domu – powiedział Patrik.
– A jak dostaniesz się jutro do pracy?
– Jakoś to załatwię. Może Erika podrzuci mnie samochodem Anny.
– Dobra. To ja jadę do domu – powiedział Martin. – Pia źle się czuje, muszę się nią zająć.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego – odpowiedział Patrik.
– Nie, tylko ostatnio jest jakaś taka osowiała i ciągle jej niedobrze.
– A może… – zaczął Patrik, ale Martin rzucił mu takie spojrzenie, że nie dokończył. Okej, odezwał się nie w porę. Zaśmiał się i pomachał sadowiącemu się w aucie Martinowi. Przyjemnie będzie wrócić do domu.
Lars masował ramiona siedzącej przy kuchennym stole Hannie. Oczy miała zamknięte, ręce zwisały luźno wzdłuż boków, ale obręcz barkową miała twardą jak kamień. Próbował rozmasować napięte mięśnie.
– Musisz iść do kręgarza, masz pełno węzłów.
– Mmmm… wiem – Hanna skrzywiła się, gdy zaczął rozmasowywać jeden z nich. – Aua!
Lars natychmiast przerwał.
– Boli? Mam przestać?
– Masuj – odpowiedziała, krzywiąc się. Był to przyjemny rodzaj bólu. Fantastyczne uczucie, kiedy napięcie puszcza i mięsień się rozluźnia.
– Jak tam w pracy? – Lars nie przestawał ugniatać jej barków.
– Całkiem dobrze – odparła. – Może trochę sennie. Nie są zbyt bystrzy. Może z wyjątkiem Patrika Hedströma. I tego młodego faceta, Martina. Mogą być z niego ludzie. Ale Gösta i Mellberg… – zaśmiała się. – Gösta całymi dniami gra na komputerze, a Mellberga mało widuję. Godzinami wysiaduje w swoim gabinecie. Ta praca to dla mnie prawdziwe wyzwanie.
Na chwilę zapanował pogodny nastrój. Szybko zgęstniał, powróciły upiory przeszłości. Mieli tak dużo do wyjaśnienia, do załatwienia, ale nie mogli się do tego zabrać. Poddali się, pogodzili z tym, że przeszłość ich podzieliła, stając się przeszkodą nie do pokonania. Wątpliwe, czy kiedykolwiek naprawdę zechcą ją pokonać.
Lars już nie masował, zaczął pieścić kark Hanny. Jęknęła cicho, nie otwierając oczu.
– Lars, czy to się kiedyś skończy? – wyszeptała, gdy jego dłonie zsunęły się do obojczyków, a potem jeszcze niżej, pod sweterek. Na uchu poczuła ciepło jego oddechu.
– Nie wiem, Hanno, nie wiem.
– Musimy o tym porozmawiać. Kiedyś w końcu trzeba. – Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie zabrzmiał ten sam błagalny, desperacki ton co zawsze, gdy poruszali ten temat.
– Wcale nie musimy. – Dotknął językiem jej ucha.
Chciała się odsunąć, ale jak zwykle poczuła, że zaczyna płonąć.
– Więc co zrobimy? – spytała, odwracając się do niego. W jej głosie słychać było desperację i jednocześnie namiętność.
Tuląc twarz do jej twarzy, powiedział:
– Będziemy żyć jak dotąd. Dzień za dniem, godzina za godziną. Pracować, uśmiechać się, robić wszystko, czego się po nas spodziewają. Kochać się.
– Ale…
Przerwał jej, całując w usta. Skapitulowała, jak zwykle. Wszystkie próby kończyły się tak samo. Jego ręce wędrowały po całym jej ciele. Raniły ją, parzyły. Zebrało jej się na płacz. Lata napięcia, wstydu, namiętności znalazły ujście we łzach. Lars zlizywał je zachłannie, zostawiając mokre ślady na policzkach. Chciała się odwrócić, ale nie pozwolił, nie mogła się uwolnić od jego miłości, od pożądania. W końcu dała za wygraną. Wyparła wszystkie myśli, całą przeszłość. Odpowiedziała na pocałunki, przylgnęła do niego całym ciałem. Zaczęli się wzajemnie rozbierać, padli na podłogę. Usłyszała własny krzyk, dochodził jakby z oddali.