– Najbardziej zadziwia mnie, że archiwizujesz swoje notatki z konferencji. Moje walają się po moim pokoju.
– Zdaję sobie sprawę, że powinienem robić tak samo. Ale naiwnie przyjąłem, że może komuś się przydadzą… – Patrik zaczął przeglądać następny plik dokumentów. Martin usiadł obok niego i wziął inne pudło.
– Pomogę ci, prędzej pójdzie. Czego mam szukać? Co to za konferencja? I dlaczego szukasz tych notatek?
– Mówiłem już. Konferencja w Halmstad, jeśli dobrze pamiętam, w 2002 roku. Dotyczyła dziwnych, niewyjaśnionych spraw – odparł Patrik, nie podnosząc wzroku znad papierów.
– I co dalej? – Martin czekał na dalszy ciąg.
– Powiem ci więcej, jak je znajdziemy. Na razie mam tylko luźny pomysł. Muszę sobie odświeżyć pamięć, zanim powiem coś więcej.
– Okej – powiedział Martin. Był bardzo ciekawy, ale nie naciskał. Wiedział, że nie warto. Na tyle już znał Patrika.
Nagle Patrik podniósł głowę i uśmiechnął się chytrze:
– Powiem ci, jeśli ty mi powiesz…
– Niby co? – spytał ze zdumieniem Martin, ale widząc uśmiech Patrika, domyślił się i roześmiał. – Umowa stoi. Jeśli ty mi powiesz, to ja powiem tobie.
Minęła kolejna godzina bezowocnego przewracania papierów, gdy nagle Patrik wrzasnął:
– Są!
Wyciągnął notatki z plastikowej teczki.
Martin rozpoznał pismo Patrika, ale czytanie do góry nogami mu nie wychodziło i musiał poczekać, aż Patrik je przejrzy. W połowie czwartej strony jego palec wskazujący zatrzymał się. Między brwiami utworzyła się głęboka zmarszczka. Martin popędzał go w myślach, żeby czytał szybciej. Po chwili, która wydawała mu się wiecznością, Patrik z triumfem podniósł wzrok.
– Okej, ty pierwszy – powiedział.
– Daj spokój, bo umrę z ciekawości. – Martin zaśmiał się, próbując wyrwać Patrikowi kartki, ale kolega najwyraźniej był przygotowany. Odsunął się i podniósł rękę.
– Zapomnij. Najpierw ty, potem ja.
Martin westchnął.
– Ale ty się lubisz droczyć… Okej, jest tak, jak myślisz. Będziemy z Pią mieli dziecko. Pod koniec listopada. – Podniósł ostrzegawczo palec. – Ale nie wolno nikomu mówić! To dopiero ósmy tydzień, chcemy to utrzymać w tajemnicy do dwunastego.
Patrik podniósł obie dłonie, w prawej powiewały kartki.
– Obiecuję, będę milczał jak grób. Swoją drogą – gratulacje!
Martin uśmiechnął się od ucha do ucha. Kilka razy był bliski wygadania się. Rozsadzała go chęć podzielenia się dobrą wiadomością, ale Pia chciała poczekać, aż upłynie pierwszy, krytyczny trymestr. Ulżyło mu, że wreszcie mógł komuś powiedzieć.
– Teraz wiesz. Mów, dlaczego od godziny siedzimy w tym kurzu.
Patrik spoważniał. Podał dokumenty Martinowi i pokazał palcem, gdzie ma zacząć czytać. Po chwili zdziwiony Martin podniósł wzrok na kolegę.
– Teraz już nie może być wątpliwości, że Marit została zamordowana – powiedział Patrik.
– Teraz już nie.
Mieli odpowiedź, ale zrodziła nowe pytania. Czekało ich mnóstwo pracy.
Głośno walił blachami, hałas docierał aż do sklepu. Mehmet zajrzał na zaplecze.
– Co ty wyprawiasz? Chcesz rozwalić cały budynek?
– Gówno cię to obchodzi! – Uffe ostentacyjnie rzucił jedną blachę na drugą.
– Sorry… – Mehmet w obronnym geście podniósł ręce. – Wstało się chyba lewą nogą, co?
Uffe nie odpowiedział. Ułożył blachy w stos, a potem ciężko usiadł. Zaczynał mieć dość. Jak dotąd „Fucking Tanum” nie spełniało jego oczekiwań. Aż do tej chwili zupełnie do niego nie docierało, że naprawdę będzie musiał pracować. Co za wpadka. W całym życiu nie przepracował uczciwie ani jednej dniówki. Jakieś włamanko, rabunek i tym podobne sprawy zapewniły mu byt, nie musiał pracować. Byt – co nie znaczy luksusowe życie. Nigdy nie odważył się na więcej jak tylko na drobne przestępstwa, ot, takie, żeby nie musiał harować. I nagle wylądował tutaj. Nawet na wyspie było łatwiej. Całymi dniami mógł razem z innymi wylegiwać się na słońcu i gadać o głupotach. Co pewien czas jakiś konkurs, ale ogólnie rzecz biorąc, pełen luz. Wprawdzie chodził głodny, ale mniej mu to przeszkadzało, niż przypuszczał.
Koledzy z „Fucking Tanum” go zawiedli. Same głupki. Choćby Mehmet, taki cholernie porządny. Z własnej nieprzymuszonej woli zasuwa w piekarni jak nakręcony. Albo Calle. Zgłosił się do programu, żeby potem brylować na sztokholmskim Stureplanie. Tina, taka nadęta i zarozumiała, że miałby ochotę jej przyłożyć. A Jonna – całkiem porąbana. Dlaczego ona się tnie? Zupełnie tego nie rozumiał. I wreszcie Barbie. Już on jej powie, dziwce jednej. Jeśli myśli, że ujdzie jej na sucho, to bardzo się myli. Po tym, co usłyszał dziś rano, pogada sobie z tą nadmuchaną, silikonową lalunią.
– Uffe, masz zamiar dzisiaj pracować? – Simon patrzył na niego wyczekująco. Uffe wstał z westchnieniem. Uśmiechnął się do kamery i poszedł do sklepu. Trzeba będzie się poświęcić i popracować. Ale wieczorem… wieczorem pogada sobie z Barbie.
Wychodząc z biura, Mellberg przystanął przed drzwiami Hedströma. Byli tam obaj, Patrik i Martin. Wyglądali na bardzo zajętych. Biurko było zarzucone papierami. Martin coś notował, Patrik rozmawiał przez telefon, przyciskając ramieniem słuchawkę do ucha i jednocześnie szukając czegoś w papierach. Mellberg przez chwilę zastanawiał się, czy wejść i dowiedzieć się, co to za pilna sprawa, ale zrezygnował. Ma na głowie ważniejsze rzeczy. Musi choćby pójść do domu i przygotować się na spotkanie z Rose-Marie. O siódmej mają się spotkać w restauracji Gestgifveriet. Ma więc dwie godziny, żeby się przygotować.
Zasapał się, chociaż do domu miał niedaleko. Trzeba przyznać, że kondycja już nie ta. Wszedł do domu i spojrzał na niego oczami kogoś obcego. Nie jest dobrze, nawet on musiał to przyznać. Trzeba coś z tym zrobić, na wypadek gdyby mu się udało ją zaprosić na kieliszek na dobranoc. Na myśl o sprzątaniu wszystko się w nim buntowało. Z drugiej strony nieczęsto miewał tak silną motywację. Bardzo chciał wywrzeć dobre wrażenie na kobiecie, z którą był umówiony. Bardzo mu na tym zależało.
Po godzinie sprzątania znów był zasapany. Przysiadł na kanapie. Wzruszył poduszki – po raz pierwszy, odkąd tu zamieszkał. Przy okazji uświadomił sobie, dlaczego tak rzadko sprząta. Bo to zbyt wyczerpujące. Rozejrzawszy się po pokoju, musiał jednak przyznać, że efekt jest wspaniały. Mieszkanie wyglądało niczego sobie. Miał kilka całkiem ładnych mebli po rodzicach. Kiedy starł grubą warstwę kurzu, wyglądały naprawdę nieźle. Wywietrzył, dzięki czemu udało mu się pozbyć unoszącego się na co dzień zapachu stęchlizny z niemytych naczyń i innych brudów. Zlew, zazwyczaj zastawiony naczyniami, błyszczał w promieniach słońca. Teraz mógł z czystym sumieniem przyprowadzić do domu kobietę.
Spojrzał na zegarek i szybko wstał. Do spotkania z Rose-Marie została tylko godzina, a on jest spocony i brudny od kurzu. Musi się szybko odświeżyć. Wyjął ubranie, które zamierzał włożyć. Kiedy się bliżej przyjrzał, większość koszul i spodni okazała się w mniejszym lub większym stopniu zaplamiona. W dodatku od bardzo dawna nie widziały żelazka. Drogą eliminacji wybrał koszulę w biało-niebieskie paski, czarne spodnie i czerwony krawat z Kaczorem Donaldem, w jego mniemaniu bardzo szykowny. W czerwieni, jeśli mógł tak powiedzieć sam o sobie, było mu naprawdę do twarzy. Spodnie należały do kategorii nieuprasowanych. Przez chwilę zastanawiał się, jak rozwiązać ten problem. Żelazko nie chciało się znaleźć, choć przeszukał całe mieszkanie. Jego wzrok padł na kanapę i wtedy przyszła mu do głowy świetna myśl. Szybko zrzucił poduszki siedziska i starannie rozłożył spodnie. Wprawdzie nie było tam zbyt czysto, ale ten problem zostawił na później. Na pewno da się to usunąć szczotką. Na spodniach ułożył poduszki i usiadł na nich na pięć minut. Jeśli po wyjściu z prysznica posiedzi kolejne pięć minut, spodnie na pewno będą wyglądać jak spod żelazka. Z ulgą skonstatował, że nie nabrał cech bezradnego starego kawalera. Jeszcze potrafi sobie radzić.