– Wydaje mi się, że tak.
Odsunęli się, robiąc miejsce technikowi. Ostrożnie chwycił denata za ramiona i odchylił, opierając mu głowę o zagłówek. Dopiero teraz zobaczyli, że to kobieta. Ze względu na krótkie włosy i dość nieokreślony strój brali ją za mężczyznę, ale teraz było widać, że to kobieta, czterdziestokilkuletnia.
– To Marit – powiedział Patrik.
– Jaka Marit? – spytała Hanna.
– Prowadziła sklepik przy Affärsvägen, z herbatą, kawą, czekoladą i tak dalej.
– Miała rodzinę? – Patrik dosłyszał w głosie Hanny dziwny ton. Rzucił jej szybkie spojrzenie, ale nie dostrzegł nic szczególnego. Musiało mu się zdawać.
– Nie wiem. Trzeba będzie to ustalić.
Technik skończył i wycofał się. Patrik podszedł, Hanna za nim.
– Tylko ostrożnie, niczego nie ruszaj – powiedział odruchowo i jeszcze zanim odpowiedziała, zaczął się tłumaczyć. – Przepraszam, ciągle zapominam, że chociaż u nas jesteś nowa, to w zawodzie nie. Proszę o wyrozumiałość.
– Nie przesadzaj – zaśmiała się. – Nie jestem przewrażliwiona na swoim punkcie.
Patrik zaśmiał się z ulgą. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przyzwyczaił się pracować z osobami, które dobrze zna, wie, jak się zachowują i myślą. Zastrzyk świeżej krwi bardzo się przyda. Poza tym każdy będzie lepszy od Ernsta. To istny cud, że w końcu go wylali po tej samowolce zeszłej jesieni.
– Co tu widzisz? – spytał Patrik, nachylając się nad twarzą Marit.
– Nie tyle widzę, co czuję. – Hanna wciągnęła powietrze. – Cuchnie wódą. W chwili wypadku musiała być kompletnie pijana.
– Na to wygląda – odpowiedział Patrik z wahaniem. Marszcząc czoło, zajrzał do samochodu. Nie zobaczył nic szczególnego. Jakiś papierek po słodyczach na podłodze, pusta plastikowa butelka po coli, kartka, jakby wyrwana z książki, a po stronie pasażera pusta butelka po wódce.
– Nie wygląda to na zbyt skomplikowaną sprawę. Jedna ofiara śmiertelna w wypadku spowodowanym po pijanemu. – Hanna cofnęła się, gotowa do odjazdu.
Obok stała karetka, miała zabrać zwłoki. Nie dało się zrobić nic więcej.
Patrik przyjrzał się z bliska twarzy ofiary, szczególnie ranom. Coś mu się nie zgadzało.
– Czy mogę jej zetrzeć krew z twarzy? – spytał jednego z techników, zajętego pakowaniem sprzętu.
– Oczywiście, nie widzę przeszkód, zrobiliśmy już zdjęcia. Proszę, tu jest szmatka. – Podał mu kawałek białego materiału. Patrik skinął głową. Delikatnie, niemal czule starł krew, głównie z rany na czole. Palcami wskazującymi zamknął jej oczy i wycierał dalej. Miała na twarzy sporo skaleczeń i sińców od uderzenia o kierownicę. Samochód był stary, bez poduszki powietrznej.
– Mógłbyś zrobić jeszcze kilka zdjęć? – zwrócił się do technika, który dał mu szmatkę. Mężczyzna kiwnął głową i chwycił aparat. Szybko zrobił kilka dodatkowych ujęć i pytająco spojrzał na Patrika.
– Wystarczy – powiedział Patrik, podchodząc do Hanny. Wyglądała na zdziwioną.
– Co tam zobaczyłeś? – spytała.
– Sam nie wiem – odparł szczerze. – Jest coś… nie wiem… – Machnął ręką. – Na pewno nic takiego. Wracamy, niech tamci skończą.
Wsiedli do samochodu i odjechali w kierunku Tanumshede. Przez całą drogę w aucie panowała szczególna cisza. Patrik próbował sobie coś przypomnieć, ale nie potrafił sobie uzmysłowić co.
Bertil Mellberg był w wyjątkowo dobrym nastroju. Tak lekko na sercu było mu tylko wtedy, gdy spędzał czas z Simonem, synem, o którego istnieniu przez piętnaście lat nie miał pojęcia. Niestety syn rzadko go odwiedzał. Dobrze, że w ogóle udało im się nawiązać jaki taki kontakt. Niezbyt oczywisty ani serdeczny, raczej podskórny, ale jednak.
Ten niewytłumaczalnie dobry nastrój ogarnął go w związku z czymś, co mu się przydarzyło w ostatnią sobotę. Po wielomiesięcznych namowach Stena – jedynego przyjaciela, a raczej kolegi – zgodził się towarzyszyć mu na potańcówce w Munkedal. Wprawdzie uważał się za dobrego tancerza, ale od dawna nie chodził na tańce. Zwłaszcza na tego rodzaju zabawy. Kojarzyły mu się ze strojami ludowymi i przytupami. Sten, stały bywalec takich imprez, przekonał go w końcu, że grają tam muzykę, którą ich pokolenie ceni. A w dodatku to świetna okazja do podrywu.
– Siedzą jak na grzędzie i tylko na to czekają – przekonywał.
Nie dało się zaprzeczyć, brzmiało to zachęcająco. Zwłaszcza że w ostatnich latach wokół Mellberga kobiet było jakby mniej. Przydałoby się sprawdzić swoją męskość. Jego wątpliwości wynikały raczej z tego, że domyślał się, jaki typ kobiet tam przychodzi. Zdesperowane babsztyle, szukające nie tyle przygodnego partnera do łóżka, ile kandydata na męża – z dobrą emeryturą. W końcu przypomniał sobie, że świetnie sobie radzi z babami prącymi do ołtarza, i uznał, że spokojnie może wyruszyć na łów. Na wszelki wypadek włożył najlepszy garnitur i wypachnił się tu i ówdzie. Sten wpadł po niego i razem wypili po łyku na wzmocnienie. Nie musieli się pilnować, Sten załatwił podwózkę. Mellberg i tak nie miał zwyczaju się pilnować, ale byłoby niedobrze, gdyby go zatrzymali za jazdę po pijaku. Po incydencie z Ernstem kierownictwo uważnie mu się przygląda, trzeba się pilnować. A w każdym razie stwarzać pozory. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Przygotował się dobrze. Ale wchodząc do sali, nie miał wielkich oczekiwań. Zabawa trwała w najlepsze. Jego przewidywania spełniły się o tyle, że wszystkie kobiety były w jego wieku. Całkowicie zgadzał się w tej sprawie z Uffem Lundellem: kto by chciał iść do łóżka z kobietą w średnim wieku, z pomarszczonym, zwiotczałym ciałem, kiedy dookoła tyle młodego towaru. Z drugiej strony Mellberg musiał przyznać, że na tym froncie Uffe ma nad nim przewagę, wynikającą oczywiście wyłącznie z tego, że jest gwiazdą rocka. Cholerna niesprawiedliwość.
Już miał wyjść, żeby się pokrzepić, gdy ktoś się do niego odezwał.
– Co za miejsce! A już się martwiłam, że jestem stara.
– No właśnie, wcale nie miałem ochoty tu przychodzić – odparł, zerkając na stojącą obok kobietę.
– To tak jak ja. Bodil mnie tu zaciągnęła – wskazała koleżankę. Uwijała się na parkiecie, aż pot z niej spływał.
– A mnie Sten – odparł Mellberg, również wskazując palcem na parkiet.
– Mam na imię Rose-Marie – powiedziała, wyciągając dłoń.
– Bertil – odpowiedział Mellberg.
Ich dłonie zetknęły się i w tej samej chwili w jego sześćdziesięciotrzyletnim życiu nastąpiła zasadnicza zmiana. Niektóre kobiety budziły w nim pociąg fizyczny, żądzę, ale w żadnej nie był zakochany. Teraz spadło to na niego z tym większą siłą. Przyglądał jej się z zadziwieniem. Stała przed nim pogodnie uśmiechnięta kobieta w okolicach sześćdziesiątki, dość pulchna, o krótko ostrzyżonych włosach ufarbowanych na żywy, rudy odcień. Ale tak naprawdę widział tylko jej błękitne oczy. Patrzyły na niego z ciekawością. Czuł, że zaraz utonie w tych oczach, zupełnie tak, jak piszą w kioskowych romansach.
Wieczór minął aż nazbyt szybko. Tańczyli ze sobą, rozmawiali, przynosił jej coś do picia, podstawiał krzesło, czyli robił to, co nie należało do jego zwyczajowego repertuaru. Cały wieczór był niezwykły.
Po rozstaniu poczuł pustkę. Musi się z nią spotkać. Siedząc w swoim gabinecie w poniedziałkowy poranek, czuł się jak uczniak. Trzymał przed sobą jej wizytówkę z dopisanym numerem telefonu.
Zaczerpnął tchu i wybrał numer.