W jej śmiechu Erika dosłyszała gorzki ton. Zdziwił ją. Siostra zawsze stwarzała pozory, że nie robi na niej wrażenia, że matka okazuje im taki chłód.
– Nie ciekawi cię to ani trochę? – spytała, obserwując siostrę z boku.
Anna wyglądała przez swoje okno po stronie pasażera.
– Nie – odparła po krótkim wahaniu, które mówiło wszystko.
– Nie wierzę. Zresztą i tak będę szukać. Jeśli zechcesz, opowiem ci, czego się dowiedziałam. A jak nie, to nie.
– A jeśli nic nie znajdziesz? – Anna spojrzała na Erikę. – Jeśli okaże się, że miała normalny dom, normalne dzieciństwo i nie ma wytłumaczenia dla jej obojętności wobec nas? Co wtedy zrobisz?
– Będę z tym żyć – cicho odparła Erika. – Tak jak dotąd.
Do końca podróży milczały, pogrążone w myślach.
Patrik po raz trzeci przejrzał spis. Starał się nie patrzeć na telefon. Przy każdym dzwonku miał nadzieję, że koledzy z Uddevalli dowiedzieli się czegoś nowego o dzieciach, i za każdym razem spotykało go rozczarowanie.
Następnym rozczarowaniem okazał się spis właścicieli chartów hiszpańskich. Byli rozrzuceni po całej Szwecji, ale żaden nie mieszkał w najbliższej okolicy Tanumshede. Prawdopodobieństwo, że dobrze trafią, było niewielkie, ale miał nadzieję. Na wszelki wypadek po raz czwarty powoli przesuwał wzrokiem po liście. Sto pięćdziesiąt dziewięć nazwisk i tyle samo adresów. Najbliższy dopiero koło Trollhättan. Patrik westchnął. Jego praca w znacznej części polegała na wypełnianiu nudnych i czasochłonnych obowiązków. Ostatnio niemal udało mu się o tym zapomnieć. Odwrócił się razem z krzesłem i spojrzał na wiszącą na ścianie mapę. Miał wrażenie, że wbite w nią szpilki podpowiadają mu, jaki jest wzór i że powinien go rozszyfrować. Pięć szpilek i pięć miejsc rozrzuconych po dolnej połowie długiego terytorium Szwecji. Dlaczego morderca przemieszczał się między tymi miejscami? Praca? Przyjemność? Czy taktyka obliczona na zmylenie policji? Może punktem wypadowym jest zupełnie inna miejscowość? W to ostatnie nie wierzył. Coś mu mówiło, że morderca za każdym razem miał konkretny powód, żeby działać w danym miejscu. Wierzył również, że nadal jest w okolicy. Było to raczej przeczucie niż przekonanie, ale czuł to tak mocno, że przyglądał się ludziom na ulicy. Czy ten może być mordercą? A może ten? Albo tamten? Kto chowa się pod maską anonimowości i normalności?
Westchnął i podniósł wzrok na gościa. Gösta delikatnie zapukał i wszedł.
– Taak – powiedział, siadając. – Widzisz, od kiedy się dowiedzieliśmy o tych dzieciach, jedna rzecz nie daje mi spokoju. – Popukał się palcem w skroń. – Może to nic takiego, może to naciągane… – Chrząkał, mruczał, Patrik miał ochotę nim potrząsnąć, żeby wreszcie wydusił, co ma do powiedzenia. – Myślałem o czymś, co się tu wydarzyło w 1967. We Fjällbace. Dopiero co rozpocząłem pracę w tutejszej policji. Szkołę skończyłem na jesieni i…
Patrik patrzył na niego coraz bardziej zły. Po co tak rozwlekle?! Gösta ruszył do przodu:
– Więc, jak mówiłem, pracowałem tu od niedawna, gdy dostaliśmy zawiadomienie o utonięciu dwojga dzieci. Bliźniąt. Trzyletnich. Mieszkały z matką na Kalvö. Kilka miesięcy wcześniej ich ojciec utonął pod lodem. Matka chyba zaczęła pić. Tamtego dnia, jeśli dobrze pamiętam, było to w marcu, przypłynęła łodzią do Fjällbacki, a potem samochodem pojechała do Uddevalli po jakieś zakupy. Twierdziła, że kiedy wracali, na morzu zerwał się wiatr i gdy już dopływali do domu, łódź się wywróciła i dzieci utonęły. Jej samej udało się dopłynąć na wyspę i przez radio wezwać pomoc.
– Dlaczego skojarzyło ci się to z naszą sprawą? Skoro dzieci utonęły, raczej nie mogły dwa lata później jechać samochodem Sigrid Jansson.
Gösta zawahał się.
– Bo był świadek… – przełknął ślinę, potem ciągnął dalej – który twierdził, że gdy matka, Hedda Kjellander, odpływała stąd na wyspę, dzieci nie było w łodzi.
Patrik długo milczał.
– Dlaczego nikt tego nie sprawdził do końca?
Gösta przez jakiś czas nie odpowiadał. Siedział przybity.
– Tym świadkiem była starsza pani – powiedział w końcu. – Trochę stuknięta, tak mówili. Całymi dniami przesiadywała z lornetką w oknie i co pewien czas twierdziła, że widziała dziwne rzeczy.
Patrik uniósł pytająco brew.
– Potwory morskie i takie tam – powiedział Gösta. Nadal był przybity. Od czasu do czasu wracał myślami do tej historii i do bliźniąt, których ciał morze nigdy nie wyrzuciło. Za każdym razem odsuwał od siebie te myśli i mówił sobie, że to tragiczny wypadek, nic ponadto.
– Rozmawiałem z matką i trudno byłoby mi uwierzyć w inną wersję. Była wstrząśnięta, w rozpaczy. Nie było powodu sądzić… – Urwał, nie miał odwagi spojrzeć na Patrika.
– I co się z nią stało? Z tą matką?
– Nic. Nadal mieszka na wyspie, rzadko się tu pokazuje. Dowożą jej do domu jedzenie i wódkę. Najbardziej zależy jej na wódce.
Patrikowi otworzyła się klapka w głowie.
– Mówisz o Heddzie z Kalvö! – Że też od razu nie skojarzył. Inna sprawa, że nie wiedział, że Hedda miała dwoje dzieci. Słyszał tylko, że dotknęły ją dwie tragedie i że od tego czasu zajmuje się piciem na umór.
– Więc sądzisz…
Gösta wzruszył ramionami.
– Nie wiem, co sądzę, ale to dość szczególny zbieg okoliczności. Wiek też się zgadza. – Zamilkł, dając Patrikowi czas na zastanowienie.
– Jedźmy na wyspę, porozmawiamy z nią – powiedział Patrik.
Gösta skinął głową.
– Weźmy naszą łódź – powiedział Patrik, wstając. Spojrzał na siedzącego ze zwieszoną głową kolegę. – Gösta, to już tyle lat. Nie jestem pewien, czy sam bym wtedy tak nie pomyślał. Prawdopodobnie tak. Zresztą nie do ciebie należała decyzja.
Gösta nie był przekonany. Powinien był wtedy trochę mocniej naciskać na szefa. Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma co tego drążyć.
– Chora jesteś? – spytał Lars. Był zmartwiony. Usiadł na brzegu łóżka i chłodną dłonią dotknął jej czoła. – Ale jesteś rozpalona! – powiedział, podciągając jej kołdrę pod brodę. Trzęsły nią dreszcze i miała to dziwne uczucie, gdy człowiek jednocześnie marznie i się poci.
– Zostaw mnie w spokoju – powiedziała, z trudem odwracając się na bok.
– Chcę ci tylko pomóc – odparł urażony, cofając rękę.
– Już mi pomogłeś – powiedziała gorzko. Zęby jej dzwoniły.
– Zgłosiłaś w pracy, że jesteś chora? – Odwrócił się do niej tyłem i wyglądał przez drzwi balkonowe. Byli sobie tak dalecy, że równie dobrze mogliby się znajdować na różnych kontynentach. Coś ścisnęło mu serce, jakby strach, ale tak głęboki i dojmujący, że nie pamiętał, żeby kiedykolwiek czuł coś podobnego. Odetchnął głębiej. – Gdybym zmienił zdanie w sprawie dziecka, czy to by coś zmieniło?
Hanna na chwilę przestała dzwonić zębami. Z trudem usiadła i oparła się na poduszkach. Kołdrę wciąż miała podciągniętą pod brodę. Dygotała tak bardzo, że trzęsło się całe łóżko.
Larsa ogarnął wielki niepokój, niemal namacalny, jak zawsze, gdy chorowała. Nie bał się, gdy sam był niezdrów, ale gdy chorowała Hanna, miał wrażenie, że zaraz sam umrze.
– Wszystko by zmieniło – odparła, patrząc na niego rozgorączkowanymi oczami. – Wszystko by zmieniło – powtórzyła, ale po chwili dodała: – A może nie?
Znów odwrócił się do niej tyłem. Patrzył na dach sąsiedniego domu.
– Na pewno by zmieniło – powiedział, choć nie był pewien, czy tak właśnie myśli. – Zmieniłoby.