Spojrzał na nią. Zasnęła. Patrzył na nią dłuższą chwilę, potem na palcach wyszedł z sypialni.
– Trafisz? – spytał Göstę, gdy wypływali z przystani przy Badholmen.
– Dlaczego miałbym nie trafić?
Przeprawili się na Kalvö w milczeniu. Kiedy cumowali przy starym, rozeschniętym pomoście, twarz Gösty była szara. Od tamtego dnia, trzydzieści siedem lat temu, bywał tu wiele razy, ale pod powiekami ciągle miał ten pierwszy raz.
Ruszyli w kierunku stojącej na wzniesieniu chaty. Widać było, że nikt o nią nie dba, i to od bardzo dawna. Wokół pleniło się zielsko. Poza tym jak okiem sięgnąć tylko granitowe skały, ale kto by się przyjrzał bliżej, w szczelinach mógłby się dopatrzyć jakichś szczątkowych roślin, czekających tylko na ciepło, żeby się rozbudzić. Chata była pomalowana na biało, ale farba schodziła całymi płatami. Wyglądały spod nich szare, wysmagane wiatrem deski. Między pokrzywionymi dachówkami to tu, to tam ziała szczerba jak po zębie.
Gösta wysforował się naprzód i zapukał do drzwi. Bez odpowiedzi. Zapukał mocniej.
– Hedda?
Uderzał pięścią coraz mocniej. W końcu postanowił sprawdzić, czy drzwi dadzą się otworzyć. Nie były zamknięte na klucz, rozwarły się na oścież.
Weszli do środka i odruchowo zatkali nosy, broniąc się przed smrodem. Wnętrze wyglądało jak chlew. Wśród śmieci walały się resztki jedzenia, stare gazety, a przede wszystkim puste butelki.
– Hedda? – zawołał Gösta, wchodząc głębiej do przedpokoju. Nadal żadnej odpowiedzi. – Obejdę dom dookoła, poszukam jej – powiedział.
Patrik skinął głową. Nie mieściło mu się w głowie, że można tak mieszkać. Po paru minutach Gösta wrócił i kiwnął na Patrika.
– Leży w łóżku. Totalnie zamroczona. Trzeba ją postawić na nogi. Zaparzysz kawę?
Patrik bezradnie rozejrzał się po kuchni. W końcu zlokalizował puszkę kawy rozpuszczalnej i pusty rondel, używany najwyraźniej do gotowania wody, bo w odróżnieniu od pozostałych sprzętów kuchennych był w miarę czysty.
– No, chodź. – Gösta wszedł do kuchni, wlokąc za sobą strzęp kobiety. Mamrotała coś nieprzytomnie, ale jakoś udawało jej się stawiać jedną nogę za drugą. Wreszcie doszła do krzesła. Opadła na siedzenie, położyła ręce na stole, oparła na nich głowę i zaczęła chrapać. – Hedda, nie śpij, obudź się. – Ostrożnie szarpnął ją za ramię, ale nie reagowała. Wskazał głową kuchenkę i rondel, w którym zagotowała się właśnie woda. – Kawa – powiedział. Patrik nalał ją do najmniej zarośniętej brudem filiżanki. Sam nie miał ochoty na kawę. – Hedda, musimy porozmawiać.
Wymamrotała coś w odpowiedzi. Zachwiała się na krześle, a potem wyprostowała. Starała się skupić wzrok.
– Jesteśmy z policji w Tanumshede. Patrik Hedström i Gösta Flygare. Spotkaliśmy się już kilka razy – Gösta mówił powoli i wyraźnie, żeby coś do niej dotarło.
Gestem przywołał Patrika i obaj usiedli naprzeciwko niej przy stole. Rozłożona na stole cerata, kiedyś biała w drobne różyczki, była tak zatłuszczona, pobrudzona resztkami jedzenia i okruchami, że wzorek był ledwo widoczny. Równie trudno byłoby się domyślić, jak kiedyś wyglądała Hedda. Alkohol zniszczył jej cerę, była pomarszczona, przypominała skórę zwierzęcia. Całe ciało pokrywała warstwa tłuszczu. Włosy, niegdyś jasne, obecnie posiwiałe, niedbale ściągnięte na karku, wyglądały na dawno niemyte. Miała na sobie sweter z mnóstwem dziur, zapewne kupiony dawno temu, gdy była znacznie drobniejsza niż teraz, bo opinał się ciasno na ramionach i na piersiach.
– Co, do cholery… – Słowa przeszły w bełkot. Hedda zachwiała się na krześle.
– Napij się kawy – powiedział zaskakująco łagodnie Gösta i przysunął filiżankę, żeby znalazła się w jej polu widzenia.
Hedda potulnie zrobiła, co kazał. Trzęsącymi się dłońmi chwyciła niedużą porcelanową filiżankę i jednym haustem wypiła całą zawartość. Potem odsunęła ją gwałtownym gestem. Patrik w ostatniej chwili uratował ją przed rozbiciem się o podłogę.
– Chcemy porozmawiać o tym wypadku – powiedział Gösta.
Hedda z wysiłkiem uniosła głowę i zerknęła na niego, mrużąc oczy. Patrik milczał, pozwalał mówić koledze.
– O wypadku? – powtórzyła. Już nie chwiała się na krześle.
– W którym zginęły dzieci. – Wbił w nią wzrok.
– Nie chcę o tym gadać – wybełkotała, machając ręką.
– Musimy o tym pogadać – nalegał Gösta, nadal łagodnie.
– Utopiły się. Wszyscy się topią. Wiecie – mówiła, wymachując palcem – najpierw utopił się Gottfrid. Poszedł na lód łowić makrele na linkę, a znaleźli go dopiero po tygodniu. Przez cały tydzień chodziłam w kółko i czekałam, chociaż już pierwszego wieczoru wiedziałam, że Gottfrid już do nas nie wróci. – Zapłakała. Myślami wróciła do odległych czasów.
– Ile dzieci miały wtedy lat? – spytał Patrik.
Hedda spojrzała na niego po raz pierwszy.
– Dzieci? Jakie dzieci? – spytała zbita z tropu.
– Bliźnięta – powiedział Gösta, zmuszając ją, żeby znów na niego spojrzała. – Ile miały wtedy lat?
– Dwa, prawie trzy. Straszne urwisy. Tylko dzięki Gottfridowi dawałam sobie z nimi radę. Jak on… – Głos jej zamarł. Rozejrzała się po kuchni i zatrzymała wzrok na jednej z szafek. Z trudem wstała, powlokła się i wyjęła butelkę wódki Explorer.
– Chcecie po jednym? – Wyciągnęła butelkę w ich kierunku i zaśmiała się, gdy obaj potrząsnęli głowami. – Całe szczęście, bo nie częstuję. – Jej śmiech przypominał gdakanie. Wróciła do stołu z butelką i przyłożyła ją do ust, nie zawracając sobie głowy wyciąganiem kieliszka. Patrika na sam widok zapiekło w gardle.
– Ile lat miały bliźnięta, gdy się utopiły? – spytał Gösta, ale Hedda jakby nie słyszała. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
– Elegancka była – mruknęła. – Naszyjnik z pereł, płaszcz, wszystko miała. Elegancka pani…
– Kto taka? – Patrik zaciekawił się. – Co za pani?
Ale Hedda już straciła wątek.
– Ile lat miały bliźnięta, gdy utonęły? – powtórzył jeszcze wyraźniej Gösta.
Hedda odwróciła się do niego z uniesioną butelką.
– Przecież nie utonęły, co nie? – I napiła się znowu.
Gösta w podnieceniu rzucił Patrikowi znaczące spojrzenie i pochylił się w przód.
– Nie utonęły? To co się z nimi stało?
– Jak to, że niby nie utonęły? – nagle spojrzała na niego przestraszona. – Utonęły, pewnie, że utonęły… – Znów się napiła. Wzrok jej mętniał coraz bardziej.
– Hedda, to w końcu jak było? Utonęły czy nie utonęły? – uparcie pytał Gösta, ale Hedda jakby pogrążyła się we mgle. Nie odpowiedziała, tylko potrząsnęła głową. – Chyba więcej z niej nie wyciśniemy – powiedział z ubolewaniem.
– Też tak myślę. Trzeba spróbować inaczej. Może się rozejrzymy?
Gösta skinął głową i zwrócił się do Heddy. Głowa znów jej opadła na stół.
– Hedda, możemy przejrzeć twoje rzeczy?
– Mmmmm… – odparła i pogrążyła się we śnie.
Gösta postawił przy niej swoje krzesło, żeby nie spadła na podłogę. Potem razem z Patrikiem zaczęli przeszukiwać dom.
Szukali godzinę, ale nic nie znaleźli. W domu nie było właściwie nic oprócz śmieci. Patrik żałował, że nie wziął rękawiczek. Miał wrażenie, że już swędzi go całe ciało. W całym domu nie było śladów świadczących o tym, żeby kiedyś mieszkały tu dzieci. Widocznie Hedda wszystkiego się pozbyła.
W głowie słyszał jej słowa: „elegancka pani”. Nie chciał tego tak zostawić. Usiadł koło niej i lekko nią potrząsnął, żeby oprzytomniała. Niechętnie podniosła głowę. Natychmiast opadła jej w tył, zanim w końcu udało jej się utrzymać ją w pionie.