10
W chwili gdy usłyszał huk, który wszystko zamienił w piekło, wiedział już, że to jego wina. Miała rację, nazywając go ofiarą losu. Nie słuchał jej, zanudzał i nalegał, aż się zgodziła. Zapadła ogłuszająca cisza. Po huku zderzenia nastał przeraźliwy spokój. Od ucisku pasów bezpieczeństwa bolała go klatka piersiowa. Kątem oka dostrzegł, że siostra się poruszyła. Bał się spojrzeć, ale później się okazało, że ona również nie odniosła żadnych obrażeń. Walczył ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Słyszał, że siostra chlipie pod nosem. Po chwili jej płacz przeszedł w głośny szloch. Najpierw nie miał odwagi spojrzeć na przednie siedzenie. Cisza podpowiadała mu, co tam znajdzie. Poczucie winy chwyciło go za gardło. Ostrożnie odpiął pasy i powoli, z lękiem, pochylił się w przód. Cofnął się. Od tego gwałtownego ruchu jeszcze mocniej zabolało go w piersi. Patrzyła na niego martwym, niewidzącym wzrokiem. Z jej ust pociekła krew, brudząc ubranie. W martwym spojrzeniu czytał oskarżenie. Dlaczego mnie nie posłuchałeś? Dlaczego nie pozwoliliście mi się sobą opiekować? Dlaczego? Ech, ty ofiaro losu. Spójrz teraz na mnie.
Zaszlochał. Z trudem łapał oddech, gardło miał jak zasznurowane. Ktoś szarpnął za klamkę, zobaczył przed sobą twarz kobiety. Patrzyła na niego. Była w szoku.
Dziwnie się poruszała i chwiała się na nogach. Ze zdumieniem poczuł znajomy zapach tamtej kobiety, która istniała tylko we wspomnieniu. Ten sam ostry zapach z ust, ciała i ubrania, ten sam co wtedy, gdy przestawała być miła. Domyślił się, że kobieta wysiadła z samochodu, który na nich najechał. Wyciągnęła go, a potem obeszła samochód dookoła, żeby wyciągnąć siostrę. Dobrze jej się przyjrzał. Nigdy nie zapomni jej twarzy.
Potem padło tyle dziwnych pytań.
– Skąd jesteście? – pytali.
– Z lasu – odpowiedzieli, nie rozumiejąc, dlaczego budzi to takie zdumienie.
– A przedtem skąd? Zanim zamieszkaliście w domku w lesie?
Patrzyli, nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Z lasu – odpowiadali. Nie umieli inaczej. Pewnie, czasem wracał myślami do słonego powietrza i morza, do krzyku ptaków, ale nic nie powiedział. Przecież tak naprawdę znał tylko las.
Wolał nie pamiętać o tym, co nastąpiło potem. Gdyby wiedział, że świat jest taki obojętny i zły, nigdy by nie nalegał, żeby ich zabrała z lasu. Z radością zostałby z nią i z siostrą w małym domku, w małym świecie, który poniewczasie, w porównaniu z tym wielkim, wydał mu się taki cudowny. Musiał dźwigać swą winę, bo wszystko to stało się przez niego. Nie wierzył, że jest ofiarą losu, że ściąga na siebie i innych nieszczęście. Również dlatego ponosi winę za martwe spojrzeniu jej oczu.
W latach, które nastąpiły potem, trzymała go przy życiu tylko myśl o siostrze. Razem stawali przeciw wszystkim, którzy chcieli ich złamać, sprawić, by stali się tacy sami jak ten obrzydliwy świat. Ale oni byli inni niż reszta. Razem byli inni. Pocieszenie znajdowali w ciemnościach nocy, gdy mogli uciec przed okropnościami dnia. Ciało obok ciała. Jej oddech zmieszany z jego oddechem.
Chciał się podzielić winą i w końcu znalazł sposób. Siostra zawsze była przy nim, zawsze gotowa pomóc. Zawsze razem. Zawsze. Razem.
Pierwsze takty marsza weselnego Mendelssohna rozniosły się echem po kościele. Patrikowi zaschło w ustach. Spoglądał na stojącą obok Erikę i hamował łzy. Są granice, przecież nie można płakać, krocząc do ołtarza. Poczuł się taki szczęśliwy. Ścisnął ją za rękę. Odpowiedziała szerokim uśmiechem.
Była taka piękna, że nie mieściło mu się to w głowie.
I w dodatku stała obok niego. Na chwilę przypomniał sobie poprzedni ślub, gdy się żenił z Karin. Wspomnienie znikło równie szybko, jak się pojawiło. Dziś jest ten prawdziwy pierwszy raz. Wtedy to było coś w rodzaju próby generalnej, okrężnej drogi, przygotowania do chwili, gdy pójdzie do ołtarza z Eriką i przyrzeknie kochać ją na dobre i złe, dopóki śmierć ich nie rozdzieli.
Drzwi kościoła otworzyły się. Powoli ruszyli. Organy grały, uśmiechnięte twarze zwróciły się w ich kierunku. Patrik znów spojrzał na Erikę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wspaniale wyglądała w tej sukni o prostym kroju, z drobnym białym haftem na białym tle, w luźnym uczesaniu, ze zwisającym tu i ówdzie lokiem i wpiętymi białymi kwiatkami. W uszach miała skromne perełki. Wydała mu się nieskończenie piękna. Znów zamrugał, żeby się pozbyć łez, które mu napłynęły do oczu. Nie będzie płakać!
W ławkach siedzieli przyjaciele i krewni. Przyszli wszyscy koledzy z komisariatu. Nawet Mellberg wcisnął się w garnitur i kunsztownie ułożył na głowie „pożyczkę”. Przyszedł sam, podobnie jak Gösta. Natomiast Martin, drużba, z Pią, a Annika z Lennartem. Patrik cieszył się, widząc ich wszystkich razem. Przedwczoraj myślał, że nie da rady przez to przejść. Patrząc, jak Hanna i Lars znikają w morskiej głębinie, czuł żal i zmęczenie tak wielkie, że wesele wydawało mu się czymś nieskończenie odległym od rzeczywistości. Ale wrócił do domu i Erika zapakowała go do łóżka. Przespał całą dobę. Gdy nieśmiało powiedziała, że przyjaciele zafundowali im nocleg i kolację w Stora Hotellet, i spytała, czy ma na to ochotę, poczuł, że właśnie tego mu trzeba. Pobyć z nią, zjeść coś pysznego, pogadać i przytulić się we śnie.
Dlatego dziś był w pełnej gotowości. Zło zostało odepchnięte, odeszło gdzieś daleko.
Doszli do ołtarza i ceremonia się rozpoczęła. Pastor mówił o miłości, która jest cierpliwa i łaskawa, mówił o Mai i o tym, jak Patrik i Erika otworzyli się na siebie. Bardzo trafnie przedstawił ich oboje i ich poglądy na wspólne życie.
Gdy Maja usłyszała, że ktoś wymienia jej imię, nie chciała już siedzieć na kolanach babci. Chciała do mamy i do taty, którzy z niezrozumiałych powodów stali z przodu w tym dziwnym domu i jeszcze mieli na sobie takie dziwne ubrania. Kristina próbowała uspokoić wnuczkę, ale Patrik dał jej znak, by posadziła ją na podłodze i pozwoliła poraczkować środkiem kościoła. Potem podniósł córeczkę i trzymając ją na ręku, włożył Erice obrączkę na palec. Gdy w końcu się pocałowali, po raz pierwszy jako mąż i żona, Maja wtuliła się w nich twarzyczką, zaśmiewając się z tej świetnej zabawy. Patrik poczuł się nagle jak największy bogacz na świecie. Teraz już nie mógł powstrzymać łez. Przytulił się do Mai, żeby je dyskretnie wytrzeć o jej sukienkę, ale zdał sobie sprawę, że nikogo nie oszuka. A co tam. Kiedy urodziła się Maja, tryskał łzami jak fontanna. W dniu ślubu też może sobie pozwolić.
Martin wziął Maję, a Erika i Patrik zaczęli powoli zmierzać do wyjścia. Zatrzymali się na chwilę z boku. Czekali, aż wszyscy przejdą, a potem wyszli na schody kościoła. Przy akompaniamencie trzasków migawek obsypano ich ryżem. Patrik już nie powstrzymywał łez.
Erika czuła się kompletnie wypompowana. Musiała przysiąść na chwilę, dać odpocząć nogom i pokiwać palcami uwolnionymi z pantofelków na wysokim obcasie. Ależ ją bolały stopy! Ale, mimo wszystko, była bardzo szczęśliwa. Ślub był cudowny, obiad w hotelu doskonały, a toasty w sam raz, zarówno jeśli chodzi o ton, jak i o liczbę. Najbardziej poruszył ją toast, a właściwie przemówienie Anny. Siostra musiała kilkakrotnie przerywać, bo łamał jej się głos. Mówiła o tym, jak bardzo i dlaczego kocha Erikę. Do poważnych deklaracji wplatała zabawne anegdoty z dzieciństwa. Wspomniała miniony trudny czas i na koniec powiedziała, że Erika zawsze była dla niej jednocześnie siostrą i matką, a teraz jest również najbliższą przyjaciółką. Erika poczuła, że te słowa trafiają jej prosto do serca. Musiała wziąć serwetkę, żeby wytrzeć oczy.