— Czy kolonia wciąż tam jest?
— Oczywiście, że tak — oświadczył z dumą burmistrz.
Wtedy ton głosu rozmówcy stał się surowy i oficjalny.
— Z powodu nieustabilizowanej sytuacji straciliśmy na jakiś czas kontakt z zewnętrznymi koloniami. Teraz jednak zaburzenia minęły; przeprowadzamy jedynie drobne operacje oczyszczające. Wy tam, na Nowym Delaware, stanowicie wciąż kolonię Ziemskiego Imperium i z tej racji podlegacie jego prawom. Czy potwierdzacie swój status?
Burmistrz zawahał się. We wszystkich książkach, które posiadał, Ziemię określano mianem Zjednoczonych Demokracji. Cóż, w ciągu dwóch stuleci nazwy mogły się zmienić.
— Pozostajemy wciąż lojalni wobec Ziemi — stwierdził z godnością.
— Znakomicie. To oszczędzi nam kłopotu wysyłania korpusu ekspedycyjnego. Z położonego najbliżej waszej kolonii punktu kosmosu zostanie wysłany właściwy dla tego obszaru inspektor, który będzie miał za zadanie upewnić się, czy szanujecie obyczaje, instytucje i tradycje Ziemi.
— Słucham? — spytał zaniepokojony burmistrz.
Głos, choć już przedtem surowy, podniósł się jeszcze o oktawę.
— Uświadamiacie sobie, oczywiście, że we wszechświecie jest miejsce dla jednego tylko gatunku istot rozumnych — dla człowieka! Wszystkie pozostałe gatunki muszą zostać podporządkowane, starte z powierzchni kosmosu, unicestwione! Nie będziemy tolerować żadnych obcych, podkradających się chyłkiem pod nasze siedziby. Jestem pewien, że pan to rozumie, generale.
— Nie jestem generałem; jestem burmistrzem.
— Ale pan tam dowodzi, prawda?
— Tak, ale…
— A zatem jest pan generałem. Pozwoli pan, że będę kontynuował. W tej Galaktyce nie ma miejsca dla obcych. Żadnych obcych! Nie ma w niej także miejsca dla wypaczonych kultur ludzkich, które, na mocy definicji, również są obce. Nie sposób rządzić imperium, w którym każdy robi to, co mu się podoba. Musi zapanować porządek, niezależnie od kosztów, jakie trzeba będzie za to zapłacić.
Burmistrz z wysiłkiem przełknął ślinę, wpatrując się w radiostację.
— Proszę się upewnić, generale, że prowadzi pan prawdziwą ziemską kolonię, bez żadnych radykalnych odchyleń od normy, takich jak wolna wola, wolna miłość, wolne wybory lub cokolwiek innego, co znajduje się na liście zakazanych zachowań. Te zachowania są obce, a my jesteśmy cholernie cięci na obcych. Proszę utrzymywać swoją kolonię we właściwym porządku, generale. Inspektor zgłosi się do pana w ciągu najbliższych dwóch tygodni. To wszystko.
Zwołano natychmiast zebranie mieszkańców wioski, by ustalić, w jaki sposób należy dostosować się do mandatu Ziemi, upoważniającego ją do zarządzania Nowym Delaware. Jednocześnie stwierdzono, iż wszystko, co mogą teraz zrobić — to pospiesznie ukształtować swój model życia według ziemskich wzorów, korzystając z prastarych książek, które były w ich posiadaniu.
— Nie rozumiem, dlaczego musi być u nas jakiś kryminalista — stwierdził Tom.
— To bardzo ważny element ziemskiego społeczeństwa — wyjaśniał burmistrz. — Wszystkie książki zgadzają się ze sobą w tym punkcie. Kryminalista jest tam tak samo ważny jak, powiedzmy, listonosz lub szef policji. Jednak odmiennie od nich, kryminalista zajmuje się pracą antyspołeczną. Działa on przeciw społeczeństwu, Tom. Jeśli w społeczeństwie nie byłoby ludzi, działających przeciw niemu, to co mieliby robić ci, którzy pracują dla społeczeństwa? Nie byłoby dla nich wówczas żadnej roboty!
Tom potrząsnął przecząco głową.
— Po prostu tego nie rozumiem — stwierdził.
— Bądź rozsądny, Tom. Musimy urządzić tu rzeczy na ziemski sposób. Na przykład wybrukowane drogi… we wszystkich książkach jest mowa na ich temat. Mówi się tam także o kościołach, szkołach, więzieniach. Wszystkie książki wspominają także o przestępstwach.
— Nie będę tego robił — skonstatował Tom.
— Postaw się w mojej pozycji — błagał burmistrz. — Wyobraź sobie, że ten inspektor przybywa do nas i spotyka Billy’ego Malarza, naszego szefa policji. Prosi go o pokazanie więzienia. Potem pyta mnie: „Żadnych więźniów?” Odpowiadam: „Oczywiście, że żadnych. Nie ma tu u nas przestępczości”. „Żadnej przestępczości? — pyta on. — Ale wszystkie ziemskie kolonie zawsze mają u siebie przestępców. Przecież o tym wiecie”. „Nie wiemy — odpowiadam. — Nie wiedzieliśmy nawet, co to jest «przestępczość», dopóki w ubiegłym tygodniu nie sprawdziliśmy znaczenia tego wyrazu”. „Więc po co zbudowaliście więzienie? — pyta mnie inspektor. — Dlaczego wyznaczyliście szefa policji?”
Burmistrz przerwał, żeby złapać oddech.
— Rozumiesz teraz? — ciągnął po chwili. — Cała rzecz bierze w łeb z tego powodu. Inspektor widzi, że nie jesteśmy tak naprawdę podobni do ludzi z Ziemi. Jesteśmy podrobionymi ludźmi, a w gruncie rzeczy jesteśmy obcy!
— Hmm… — zadumał się Tom, który stwierdził wbrew samemu sobie, że jest pod wrażeniem.
— W ten sposób — kontynuował skwapliwie burmistrz — będę mógł odpowiedzieć: „Oczywiście, że mamy przestępczość, dokładnie tak jak na Ziemi. Jest tu u nas pewien gość, będący kombinacją złodzieja i mordercy. Biedny facet odebrał kiepskie wychowanie i jest teraz niedostosowany społecznie. Jednak szef naszej policji ma już pewne poszlaki. Spodziewamy się, że złoczyńca zostanie aresztowany w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Zamkniemy go w więzieniu, a potem zrehabilitujemy”.
— Co to znaczy „zrehabilitować”? — spytał Tom.
— Nie jestem pewien — odrzekł burmistrz. — Będę sobie tym zawracał głowę, kiedy już dojdziemy do tego etapu. Czy teraz zdajesz sobie sprawę, jak niezbędne jest dla nas przestępstwo?
— Sądzę, że tak. Ale dlaczego akurat ja?
— Wszyscy inni są już zajęci. A poza tym masz wąskie oczy; wiadomo, że wszyscy kryminaliści mają oczy jak szparki.
— One nie są aż tak wąskie. Nie są węższe niż na przykład oczy Eda Tkacza…
— Tom, proszę cię — zaapelował burmistrz. — Każdy robi teraz to, co do niego należy. Chcesz nam pomóc, prawda?
— Sądzę, że tak — odparł ze znużeniem Tom.
— Dobrze. Mianuję cię zatem naszym kryminalistą. Proszę, dzięki temu twoja działalność będzie legalna.
Podał Tomowi dokument. Głosił on:
POZWOLENIE NA DZIAŁALNOŚĆ PRZESTĘPCZĄ
Podaje się do wiadomości wszystkim, którzy będą to czytać, iż posiadacz tego dokumentu, Tom Rybak, jest oficjalnie upoważnionym złodziejem i mordercą. W związku z powyższym wymaga się od niego, by w ponurych uliczkach czaił się na niewinne ofiary, odwiedzał miejsca o podejrzanej reputacji i na wszelkie możliwe sposoby łamał prawa.
Tom dwukrotnie przeczytał dokument, po czym zadał pytanie:
— Jakie prawa?
— Powiem ci, jak tylko je sporządzę — powiedział burmistrz. — Wszystkie ziemskie kolonie mają swoje prawa.
— Ale co ja mam robić?
— Będziesz kradł. I zabijał. To powinno być dość proste.
Burmistrz podszedł do swojej półki z książkami i wyjął z niej starożytne tomy, zatytułowane: Kryminalista i jego środowisko, Psychologia zabójcy oraz Studia nad motywacją złodzieja.
— Znajdziesz w nich wszystko to, co będzie ci potrzebne — stwierdził burmistrz. — Możesz kraść, ile ci się żywnie podoba. Myślę jednak, że jedno morderstwo wystarczy. Nie ma sensu przesadzać.