— Dobra — skinął głową Tom. — Sądzę, że załapię, w czym rzecz.
Zabrał książki i powrócił do swojej chaty.
Było bardzo gorąco, a cała ta rozmowa o przestępstwach skołowała go i zmęczyła. Położył się na łóżku i zaczął przeglądać starodawne księgi.
Po jakimś czasie rozległo się stukanie do drzwi.
— Proszę! — zawołał Tom przecierając oczy, które zamykały mu się ze znużenia.
Do chałupy wszedł Marv, najstarszy i najwyższy z rudowłosych braci Stolarczyków, a za nim wkroczył Jed Farmer. Nieśli ze sobą niewielki worek.
— Ty jesteś wioskowym kryminalistą, Tom? — spytał Marv.
— Na to wygląda.
— A zatem to dla ciebie.
Położyli worek na podłodze i wyjęli z niego siekierę, dwa noże, krótką włócznię, łom i maczugę.
— Co to jest?! — spytał Tom, aż siadając z wrażenia.
— Broń, oczywiście — powiedział z rozdrażnieniem Jed Farmer. — Nie mógłbyś być prawdziwym kryminalistą, nie posiadając broni.
Tom podrapał się w głowę.
— Naprawdę? — spytał.
— Lepiej zacznij sam główkować, do czego służą te rzeczy — kontynuował Farmer niecierpliwym tonem. — Nie spodziewaj się, że zrobimy wszystko za ciebie.
Marv Stolarczyk mrugnął porozumiewawczo do Toma.
— Jed jest rozdrażniony, bo burmistrz zrobił go naszym listonoszem — powiedział.
— Wykonam moją robotę — oznajmił Jed. — Po prostu nie podoba mi się to, że będę musiał napisać te wszystkie listy.
— Niemożliwe, żeby to było aż takie trudne — stwierdził z uśmiechem Marv Stolarczyk. — Na Ziemi listonosze to robią, a przecież mają znacznie więcej ludzi do obsłużenia. Powodzenia, Tom.
Wyszli z chaty.
Tom nachylił się nad bronią i przyjrzał się jej. Wiedział, czym są te przedmioty: stare księgi bez przerwy je wymieniały. Ale na Nowym Delaware właściwie nikt nigdy nie używał broni. Jedyne zwierzęta, żyjące na tej planecie, były to niewielkie, futrzaste, zaprzysiężone zjadacze trawy. A jeśli chodzi o zwracanie broni przeciwko jakiemuś innemu mieszkańcowi wioski, to nikt tutaj nie uświadamiał sobie, po co mianowicie miałby to robić.
Podniósł jeden z noży. Okazało się, że jest zimny. Dotknął jego czubka, który był bardzo ostry.
Tom zaczął niespokojnie przemierzać pomieszczenie, wpatrując się w leżące na podłodze przedmioty. Ich obecność powodowała nieprzyjemne, mdlące uczucie gdzieś w dolnej części jego brzucha. Stwierdził, że zbyt pospiesznie zdecydował się na przyjęcie tej pracy.
Na razie nie miało jednak sensu zadręczanie się tą sprawą. Nie przeczytał przecież jeszcze wszystkich tych książek. Gdy to zrobi, być może będzie w stanie wydobyć z nich jakiś sens.
Przez kilka godzin czytał, przerywając jedynie po to, by zjeść lekki obiad. Książki wydawały się raczej zrozumiałe; różnorodne metody stosowane przez kryminalistów zostały w nich jasno przedstawione, czasem nawet z użyciem diagramów. Jednak cała sprawa wydała mu się nierozsądna.
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie, jaki jest cel przestępstwa? Komu przynosi ono korzyść? Co ludzie z niego mają?
Niestety, książki nie wyjaśniały tej kwestii. Przekartkował je, oglądając fotografie przestępców, które się tam znajdowały. Wyglądali na ludzi bardzo poważnych i zdecydowanych, w pełni świadomych tego, na czym polega znaczenie ich pracy dla społeczeństwa.
Tom pragnął zrozumieć, co może dawać społeczeństwu działalność bandyty. Gdyby to wiedział, cała rzecz wydałaby mu się prawdopodobnie znacznie prostsza.
— Tom? — usłyszał głos burmistrza, który zawołał go przez okno.
— Jestem tu, burmistrzu — odpowiedział.
Drzwi otworzyły się i burmistrz zajrzał do środka. Za jego plecami stały Jane Farmerka, Mary Wioślarka i Alice Kucharka.
— No i co z tym, Tom? — spytał burmistrz.
— Co z czym?
— Z twoim zabraniem się do pracy.
Tom uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Właśnie miałem do niej przystąpić — zadeklarował. — Czytałem te książki i usiłowałem dojść do tego, co…
Trzy panie w średnim wieku wprost piorunowały go spojrzeniami i Tom speszył się.
— Marnujesz czas na czytaniu — oskarżyła go Alice Kucharka.
— Wszyscy inni w wiosce już dawno pracują — dodała Jane Farmerka.
— Co może być takiego trudnego w złodziejstwie? — spytała Mary Wioślarka kłótliwym tonem.
— To prawda — potwierdził burmistrz. — Ten inspektor może pojawić się tutaj dosłownie w każdej chwili, a my wciąż nie mamy żadnego przestępstwa, którym moglibyśmy się pochwalić.
— No dobrze już, dobrze — zgodził się zdenerwowany Tom.
Zatknął nóż i łom za pas, wcisnął do kieszeni worek, który mógł mu się przydać do gromadzenia łupu, i dumnym krokiem wyszedł z domu.
Gdzie jednak miał się udać? Było właśnie popołudnie. Targ, który wydawał się najlepszym miejscem do popełnienia jakiejś kradzieży, zaludniał się dopiero po zapadnięciu zmroku. Tom nie chciał popełniać kradzieży przy dziennym świetle. Wydawało mu się to nieprofesjonalne.
Rozwinął swoje pozwolenie na działalność przestępczą i ponownie przerzucił je wzrokiem. Aha. Wymaga się od niego, by… odwiedzał miejsca o podejrzanej reputacji…
Tak, o to właśnie chodziło! Powinien teraz odwiedzić takie właśnie miejsce. Tam mógłby wymyślić jakiś plan, a przynajmniej wczuć się w nastrój całej sprawy. Niestety jednak, w wiosce nie było zbyt wiele miejsc, wśród których mógłby wybierać. Była tu mała restauracyjka, prowadzona przez owdowiałe siostry Ames, był punkt rozrywkowy Jeffa Herna, a wreszcie tawerna Piwnego Eda.
Tom stwierdził, że powinien pójść właśnie tam.
Knajpa mieściła się w chałupie nie różniącej się właściwie od innych domów we wsi. Wewnątrz znajdował się jeden duży pokój dla gości, kuchnia oraz izba sypialna rodziny Eda. Jego żona gotowała dla gości tawerny i utrzymywała to miejsce w takiej czystości, jak to było możliwe, biorąc pod uwagę jej dolegliwości kręgosłupa. Sam Ed podawał napoje. Był bladym mężczyzną o wiecznie zaspanych oczach, mającym inklinację do martwienia się wszystkim.
— Witaj, Tom! — powiedział, gdy tylko Rybak wszedł do knajpy. — Więc jesteś naszym kryminalistą.
— Zgadza się — odrzekł Tom. — Wezmę na siebie ten ciężar.
Piwny Ed przygotował dla niego bezalkoholowy ekstrakt z korzeni i z wyraźnym niepokojem postawił go przed Tomem.
— No i jak wychodzi ci to twoje złodziejstwo, Tom? — spytał.
— Na razie robię plany — odrzekł Rybak. — W moim zezwoleniu jest napisane, że mam odwiedzać miejsca o podejrzanej reputacji. Właśnie dlatego jestem tutaj.
— To nie było zbyt uprzejme z twojej strony, Tom — stwierdził ze smutkiem Piwny Ed. — Moja tawerna nie jest „miejscem o podejrzanej reputacji”.
— Podajesz najgorsze posiłki we wsi — zwrócił uwagę Tom.
— Wiem. Moja żona ledwie może ustać przy kuchni. Jednak jest tutaj miła atmosfera. Ludziska to lubią.
— To się zmieni, Ed. Niniejszym czynię z tej tawerny swoją główną kwaterę.
Ramiona Piwnego Eda opadły, jak pod ciężkim brzemieniem.
— I spróbuj tu, człowieku, prowadzić miłą, sympatyczną knajpkę — skomentował. — Wielkie dzięki, Tom.
Powiedziawszy to, powrócił do baru.
Tom myślał dalej. Stwierdził, iż dokonanie kradzieży jest zadziwiająco trudne. Im bardziej próbował coś wymyślić, tym mniej mu się to udawało. Z ponurym uporem kontynuował jednak planowanie przestępstwa.