Minęła godzina. W drzwiach pojawiła się głowa Richie Framera, najmłodszego syna Jeda.
— Czy już coś ukradłeś, Tom? — spytał.
— Jeszcze nie — odpowiedział Tom zgarbiony nad stolikiem.
Powoli mijało gorące popołudnie. Przez niewielkie, niezbyt czyste okienka tawerny zaczęły być widoczne skrawki wieczornego nieba, które oba zachodzące słońca zabarwiały na różne kolory. Gdzieś rozległo się charakterystyczne ćwierkanie świerszcza, zaś pierwszy, nieśmiały jeszcze nocny powiew poruszył gałęzie otaczającego wioskę lasu.
Duży George Wioślarz i Max Tkacz weszli do knajpy na szklaneczkę glavy. Usiedli przy stoliku Toma.
— Jak ci idzie? — spytał George.
— Niezbyt dobrze — przyznał Tom. — Nie bardzo mogę się połapać, na czym polega to złodziejstwo.
— Dasz sobie radę — oznajmił Wioślarz na swój jakby ociężały, lecz poważny i pełen przejęcia sposób. — Jeśli ktokolwiek w wiosce jest w stanie się tego nauczyć, to właśnie ty.
— Wierzymy w ciebie, Tom — zapewnił go Tkacz.
Tom podziękował im za zaufanie. Wypili swoją glavę i wyszli z tawerny. Rybak zastanawiał się dalej, wpatrując się w swoją pustą szklankę.
Gdy minęła kolejna godzina, Piwny Ed nieśmiało chrząknął.
— Może to nie moja sprawa, Tom — zaczął niepewnie — ale kiedy wreszcie zamierzasz coś ukraść?
— Właśnie teraz — odrzekł Tom.
Wstał, upewnił się, że jego broń znajduje się na swoim miejscu, i zdecydowanym krokiem wyszedł z knajpy Eda.
Na wioskowym targu zaczęła się nocna wymiana barterowa. Różnorodne dobra złożone były niefrasobliwie w stosy na targowych ławach lub leżały na ziemi, na matach ze słomy. Nie było żadnej waluty, a nawet oficjalnego kursu wymiany dóbr. Dziesięć ręcznie kutych gwoździ warte było tyle, co cebrzyk mleka lub dwie ryby; wszystko zależało od tego, co się chce wymienić i czego potrzebuje się w danym momencie. Nikt nie kłopotał się prowadzeniem rachunków. Był to jedyny ziemski zwyczaj, z którego wprowadzeniem burmistrz miał poważne kłopoty.
Gdy Tom Rybak szedł przez plac targowy, wszyscy serdecznie go witali.
— Będziesz teraz kradł, co, Tom?
— Do roboty, chłopcze!
— Na pewno możesz to zrobić!
Nikt w wiosce nie był jeszcze nigdy świadkiem aktu kradzieży. Uważano to za egzotyczny obyczaj odległej Ziemi i wszyscy pragnęli zobaczyć coś takiego na własne oczy.
Mieszkańcy wioski zostawili więc swoje dobra i ruszyli za Tomem, chciwie się w niego wpatrując.
Tom stwierdził, że drżą mu ręce. Nie podobało mu się, że podczas złodziejskiej działalności obserwuje go aż tak wielu ludzi. Zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli zacznie działać od razu, dopóki ma jeszcze odwagę.
Zatrzymał się nagle przed wypełnionym owocami stoiskiem pani Młynarzowej.
— Pani hohofruty wyglądają zachęcająco — stwierdził zdawkowo.
— Są świeżutkie — pochwaliła się Młynarzowa. Była niewysoką kobietą o jasnym i szczerym spojrzeniu. Tom pamiętał jej długie rozmowy z jego matką, w czasach gdy rodzice jeszcze żyli.
— Wydają się bardzo smakowite — oznajmił, wyrzucając sobie równocześnie w duchu, że zatrzymał się właśnie tutaj.
— Och tak, są smakowite — odrzekła pani Młynarzowa. — Zebrałam je dziś po południu.
— Czy on teraz będzie kradł? — usłyszał Tom zadane przez kogoś szeptem pytanie.
— Jasne, że tak. Patrzcie na niego uważnie — odrzekł ktoś, również szeptem.
Tom wybrał świeżego, jasnozielonego hohofruta i przyjrzał mu się. Wśród tłumu zaległa nagła cisza.
— Rzeczywiście, wyglądają na bardzo smaczne — stwierdził Rybak, ostrożnie odkładając owoc na miejsce.
Tłum jak jeden mąż wydał z siebie przeciągłe westchnienie ulgi.
Przy następnym stoisku stał Max Tkacz, jego żona oraz pięcioro dzieci. Dzisiejszej nocy wystawiali na wymianę dwa koce oraz koszulę. Gdy Tom, któremu wciąż towarzyszył tłum ludzi, przechodził obok nich, uśmiechnęli się bojaźliwie.
— Ta koszula ma mniej więcej twój rozmiar — poinformował go Tkacz. Wyraźnie chciał, żeby ludzie odeszli i dali Tomowi pracować w spokoju.
— Hmm… — wymamrotał Tom, podnosząc koszulę z kramu Tkacza.
Wśród tłumu dało się zauważyć pełne wyczekiwania poruszenie. Jakaś dziewczyna zaczęła histerycznie chichotać.
Tom ujął koszulę mocniejszym chwytem i otworzył swój worek na łup.
— Chwileczkę! — wykrzyknął Billy Malarz, przepychając się wśród tłumu. Miał już odznakę — starą ziemską monetę, którą wypolerował i przypiął sobie do pasa. Nie ulegało wątpliwości, że wyraz jego twarzy jest stanowczy i oficjalny.
— Co robisz z tą koszulą, Tom? — spytał.
— O co chodzi:… Po prostu ją oglądałem.
— Po prostu ją oglądałeś, co? — Billy udał, że odchodzi, splótłszy dłonie za plecami. Nagle odwrócił się z wyprostowanym oskarżycielsko palcem.
— Nie sądzę, żebyś „po prostu ją oglądał”, Tom — stwierdził. — Uważam, że zamierzałeś ją ukraść!
Tom nie odpowiedział. Zdradziecki worek zwisał oskarżycielsko w jednej jego ręce, koszula znajdowała się w drugiej.
— Jako komendant policji — kontynuował Billy — mam obowiązek chronić tych ludzi. Stwierdzam, że jesteś podejrzanym typem. Sądzę, że lepiej będzie, jeśli cię zamknę w celu dalszego przesłuchania.
Tom zwiesił głowę. Nie spodziewał się tego, co nie znaczy, żeby mu to nie odpowiadało.
Kiedy już znajdzie się w więzieniu, będzie po wszystkim. A gdy Billy uwolni go, Tom będzie mógł powrócić do swego rybołówstwa.
Nagle dojrzał podążającego zdecydowanym krokiem przez tłum burmistrza, którego koszula łopotała dziko wokół talii.
— Billy, co robisz?! — zawołał dramatycznie burmistrz.
— Wykonuję mój obowiązek, panie burmistrzu. Tom działa w sposób zdecydowanie podejrzany. Książka mówi o tym…
— Wiem, co jest napisane w książce — oznajmił burmistrz. — Sam ci ją przecież dałem. Nie możesz aresztować Toma. Jeszcze nie teraz.
— Ale w wiosce nie ma żadnego innego kryminalisty — poskarżył się Billy.
— Nic nie mogę na to poradzić — skonstatował burmistrz.
Wargi Billy’ego ściągnęły się w odruchu irytacji.
— W książce napisane jest o pracy prewencyjnej policji. Oczekuje się po mnie, że powstrzymam przestępstwo, zanim się ono zdarzy.
Burmistrz uniósł ręce nad głowę i opuścił je ze znużeniem.
— Billy, czy ty nie rozumiesz?! Nasza wioska potrzebuje zapisu o jakimś dokonanym przestępstwie. Ty także musisz w tym pomóc.
Billy Malarz wzruszył ramionami.
— W porządku, burmistrzu — powiedział. — Po prostu próbowałem wykonywać swoją pracę.
Odwrócił się, by odejść. Potem jednak zawrócił na pięcie i stanął przed Tomem.
— Jeszcze cię dopadnę — powiedział. — Pamiętaj, że przestępstwo nie popłaca!
Odszedł dumnym krokiem.
— On jest nadmiernie ambitny, Tom — wyjaśnił burmistrz. — Zapomnij o tym. Rusz się teraz i ukradnij coś sobie. Miejmy wreszcie tę robotę z głowy.
Tom zaczął wyślizgiwać się chyłkiem w stronę zielonej ściany lasu, otaczającej wioskę.
— Coś nie tak, Tom? — spytał zaniepokojony burmistrz.
— Nie jestem już w nastroju — wyjaśnił Rybak. — Może jutrzejszej nocy…
— Nie, zrobisz to teraz — nalegał burmistrz. — Nie możesz dłużej tego odkładać. No już, pomożemy ci.