— Nie jestem pewien — odrzekł Tom, marszcząc brwi. — Sam rozumiesz, że została legalnie ukradziona.
— Oczywiście, że tak. Ale gdybym ją tylko pożyczył…
— Musiałbyś ją potem oddać.
— Ależ oczywiście, że bym ją oddał! — stwierdził Marv z oburzeniem. — Przecież nie przetrzymywałbym niczego, co zostało legalnie ukradzione.
— Jest w moim domu wraz z resztą łupu — poinformował go Tom. Marv podziękował mu i popędził do jego chaty.
Tom kontynuował wędrówkę przez wieś. Dotarł do domu burmistrza. Najwyższy urzędnik na planecie stał właśnie przed swoją chałupą, wpatrując się w niebo.
— Tom, czy wziąłeś moją brązową płytkę? — spytał.
— Oczywiście, że tak — odparł Tom wojowniczo.
— Nic takiego, po prostu byłem ciekaw — skonstatował burmistrz, równocześnie wskazując coś na niebie. — Widzisz go? — spytał. Tom spojrzał w tamtą stronę.
— Co mam widzieć?
— Ciemną kropkę w pobliżu tarczy mniejszego słońca.
— Tak. Co to jest?
— Założę się, że to statek inspektora. Jak ci idzie?
— Nieźle — odpowiedział Tom odrobinę niespokojnie.
— Zaplanowałeś już morderstwo?
— Miałem z tym drobne kłopoty — przyznał Tom. — Prawdę mówiąc, nie zrobiłem w tej sprawie żadnego postępu.
— Wejdź, Tom — zaprosił go burmistrz. — Chcę z tobą chwilę porozmawiać.
W chłodnym, osłoniętym żaluzjami living-roomie burmistrz nalał dla nich dwie szklaneczki glavy i wskazał Tomowi fotel.
— Mamy coraz mniej czasu — oznajmił z przygnębieniem. — Inspektor może wylądować na naszej planecie już za kilka godzin. A ja mam pełne ręce roboty.
Wskazał gestem międzygwiezdną radiostację.
— To znowu przemówiło. Coś o rewolucji na Dengu IV i o tym, że wszystkie lojalne wobec Ziemi kolonie muszą u siebie przeprowadzić pobór, cokolwiek by to mogło oznaczać. Nigdy nie słyszałem o tym Dengu IV, ale nie mam innego wyjścia, jak zacząć się o to martwić, tak jakbym nie miał już dosyć innych zmartwień.
Utkwił w Tomie surowe spojrzenie.
— Kryminaliści na Ziemi dokonują w ciągu jednego dnia dziesiątków morderstw, nawet się nad tym nie zastanawiając.
Wszystko, czego wioska od ciebie oczekuje — to zaledwie jedno morderstwo. Czy prosimy cię o zbyt wiele?
Tom nerwowym gestem rozłożył ręce.
— Czy naprawdę sądzisz, że to jest konieczne?
— Wiesz, że tak — odrzekł burmistrz. — Jeśli zamierzamy naśladować Ziemię, musimy zrobić to do końca. W tej chwili to jedyna sprawa, która nas powstrzymuje. Wszystkie pozostałe projekty idą dokładnie według planu.
Do pomieszczenia wkroczył Billy Malarz, który miał na sobie oficjalną, niebieską koszulę z jasno połyskującymi metalowymi guzikami. Pogrążył się w fotelu.
— Zabiłeś już kogoś, Tom? — spytał.
— On chce wiedzieć, czy to jest konieczne — skomentował burmistrz.
— Oczywiście, że jest — stwierdził szef policji. — Wystarczy przeczytać którąkolwiek z tych ziemskich książek. Ten, kto nie popełnił żadnego morderstwa, jest kiepskim kryminalistą.
— Kim się zajmiesz, Tom? — spytał burmistrz.
Rybak zaczął niespokojnie wiercić się w fotelu. Pocierał nerwowo dłonią o dłoń.
— No więc?
— No dobra, zabiję Jeffa Herna — wyrzucił z siebie Tom.
Billy Malarz pochylił się błyskawicznie w jego stronę, zadając szybkie pytanie:
— Dlaczego?
— Dlaczego…? A dlaczego nie?
— A jaki będziesz miał motyw?
— Myślałem, że zależy wam po prostu na morderstwie — odcinał się Tom. — Czy ktokolwiek mówił mi coś przedtem o motywie?
— Nie chcemy lipnego morderstwa — wyjaśnił szef policji. — To musi być właściwie wykonane. A to oznacza, że musisz mieć odpowiedni motyw.
Tom pomyślał przez chwilę.
— No cóż, nie znam Jeffa dobrze. Czy to wystarczający motyw?
Burmistrz potrząsnął głową przecząco.
— Nie, Tom, to nie zadziała. Lepiej wybierz sobie kogoś innego.
— No cóż, zastanówmy się… — zaczął Tom. — A co sądzicie o George’u Wioślarzu?
— Jaki byłby motyw? — spytał natychmiast Billy.
— Noo… ten… Więc… nie podoba mi się sposób chodzenia George’a. Nigdy mi się nie podobał. Poza tym on jest czasem hałaśliwy.
Burmistrz skinął głową z aprobatą.
— Mam wrażenie, że to brzmi nieźle. Co ty na to, Billy?
— A jak sądzisz, w jaki sposób miałbym odkryć podobny motyw? — spytał ze złością szef policji. — Nie, to mogłoby być odpowiednie tylko dla morderstwa w afekcie. Ale ty jesteś legalnym kryminalistą, Tom. Zgodnie z definicją, powinieneś być bezwzględnym przestępcą, planującym swe zbrodnie z zimną krwią. Nie możesz zabić kogoś tylko dlatego, że nie podoba ci się sposób, w jaki on chodzi. To kompletnie głupie!
— Lepiej przemyślę sobie jeszcze raz całą tę sprawę — stwierdził Tom wstając.
— Niech ci to nie zabierze zbyt wiele czasu! — polecił burmistrz. — Im prędzej to zrobisz, tym lepiej.
Rybak skinął głową i ruszył do drzwi.
— Aha, Tom! — zawołał za nim Billy. — Nie zapomnij zostawić śladów; są bardzo ważne.
— W porządku — odrzekł kryminalista, po czym wyszedł z chaty burmistrza.
Gdy był już na zewnątrz, okazało się, że większość mieszkańców wioski zebrała się, by obserwować niebo. Czarna kropka powiększyła się już znacznie. Teraz zakrywała większą część małego słońca.
Tom udał się do swego miejsca o podejrzanej reputacji, by jeszcze raz wszystko przemyśleć. Zauważył z zaskoczeniem, że Piwny Ed najwyraźniej zmienił swoje poglądy co do celowości istnienia kryminalnego elementu w społeczeństwie. Dekoracja jego tawerny została w istotny sposób zmieniona. Górował nad nią wielki napis, który głosił: siedlisko kryminalisty. Wewnątrz w oknach wisiały nowe, starannie zabrudzone firanki, które uniemożliwiały prawie dostęp światła dziennego i czyniły z knajpy prawdziwie ponurą norę. Na jednej ze ścian powieszono różne rodzaje broni, pospiesznie wyrzeźbione z miękkiego drewna. Na innej ścianie widniała wielka czerwona plama, która wydała się Tomowi złowieszcza, pomimo że wiedział, iż została wykonana czerwoną farbą z korzennych jagód, należącą do Billy’ego Malarza.
— Proszę, wejdź, Tom — zaprosił go Piwny Ed, po czym zaprowadził prosto do najciemniejszego kąta sali. Tom zauważył, że tawerna była niezwykle pełna, jak na dzienną porę.
Wyglądało na to, że ludziom podoba się fakt, iż są w prawdziwym siedlisku zbrodni.
Tom, sącząc perricolę, zaczął myśleć.
Musiał popełnić morderstwo.
Wyjął swoje zezwolenie na działalność przestępczą i ponownie przebiegł je wzrokiem. Fakt ten wydał mu się nadzwyczaj niemiły i przykry; była to rzecz, której nigdy by nie zrobił, gdyby nie otrzymał oficjalnego polecenia.
Skoncentrował się więc na morderstwie. Najpierw powiedział sobie jasno, bez owijania w bawełnę, że musi kogoś zabić. Musi zgasić płomień czyjegoś życia. Musi spowodować, że ktoś przestanie istnieć.
Jednak te sformułowania nie oddawały istoty postępku, który miał popełnić. Były to bowiem jedynie słowa. By nieco rozjaśnić myśli, Tom wziął za przykład wielkiego, rudowłosego Marva Stolarczyka. Dziś Marv pracował przy budowie szkoły pożyczoną od niego piłą. Gdyby on, Tom, zabił Marva… cóż, Marv wtedy już nigdy nie mógłby pracować przy wznoszeniu jakiejkolwiek budowli.