— Więc ty jesteś Snycerką? — spytała.
Jeden z większych członków odezwał się kobiecym głosem, niesamowicie podobnym do ludzkiego.
— Tak, Ravno. Jestem Snycerką. Ale ty na pewno szukasz Wędrownika. Jest w zamku, z dziećmi.
— Aha.
— Mamy wóz. Możemy zaraz cię tam zawieźć. — Jeden członek wskazał na pojazd, który ciągnięto w górę zbocza. — Ale mogliście wylądować znacznie bliżej, nieprawdaż?
Ravna pokręciła głową.
— Nie… Już nie… — To było najlepsze lądowanie, na jakie stać było Zieloną Łodyżkę.
Wszystkie głowy Snycerki przekrzywiły się, patrząc na nią, w zsynchronizowanym geście.
— Myślałam, że bardzo się spieszycie. Wędrownik mówił, że tuż za wami leci ścigająca was flota kosmitów.
Przez chwilę Ravna nie odpowiadała. Więc Pham opowiedział im o Pladze? Ucieszyła się, że to zrobił. Pokręciła głową próbując otrząsnąć się z odrętwienia.
— Ta-tak. Bardzo się spieszymy. — Jej ręczny dannik połączony był z PPII. Jego malutki wyświetlacz wskazywał na nieustanne zbliżanie się floty Plagi.
Wszystkie głowy wykręciły się w drugą stronę, w geście, którego Ravna nie potrafiła odczytać.
— Bardzo się denerwujesz. Obawiam się, że rozumiem. Jak to możliwe? A jeśli rzeczywiście rozumiesz, czy możesz nam przebaczyć? Ravna wypowiedziała tylko jedno słowo:
— Przepraszam.
Królowa wspięła się na wóz i potoczyli się po zboczu w stronę zamku. Ravna obejrzała się za siebie. U stóp wzgórza PPII wyglądał jak ogromna, zdychająca ćma. Górne spiny napędu sterczały wygięte w łuk, wzbijając się sto metrów ponad powierzchnię. Miały zielony, metaliczny poblask, jak gdyby pokrywała je wilgoć. Wcale się nie rozbili. Nawet teraz antygraw zmniejszał nieco wagę jednostki. Ale spiny napędu od strony ziemi zostały całkowicie zgniecione. Za statkiem stok opadał stromo ku wodzie i wyspom. Zachodzące słońce rzucało mgliste cienie na wyspy i na zamek za cieśniną. Międzygwiezdne statki na tle średniowiecznych zamków — krajobraz jak z baśni.
Wyświetlacz przyczepiony do nadgarstka spokojnie odliczał sekundy.
— Stal obłożył teren dookoła gmachu bombami z prochem. — Snycerka machnęła w górę kilkoma nosami. Ravna spojrzała w tamtą stronę. Strzeliste łuki przywodziły na myśl raczej katedrę z Epoki Księżniczek niż budynek o zastosowaniu militarnym. Różowy marmur lśnił na tle nieba. Gdyby wszystko się zawaliło, z pewnością zniszczyłoby znajdujący się wewnątrz statek.
Snycerka powiedziała, że Pham jest teraz wewnątrz. Weszli do środka i przechodzili przez ciemne, chłodne pomieszczenia. Ravna przeglądała ustawione tam pojemniki hibernacyjne, szereg po szeregu. Ilu z nich da się jeszcze ożywić? Czy kiedykolwiek się tego dowiemy? Wszystko pogrążone było w głębokim cieniu.
— Jesteś pewna, że żołnierzy Stali już nie ma?
Snycerka zawahała się, każdą głowę miała zwróconą w innym kierunku. Jak dotąd Ravna nie potrafiła odczytać gestów sfor.
— Raczej tak. Jeśli ktokolwiek jest jeszcze w zamku, musiałby się ukrywać za jakąś straszliwie grubą kamienną ścianą. W przeciwnym razie moi szperacze by go znaleźli. Co więcej, mamy to, co pozostało ze Stali. — Wydawało się, że królowa znakomicie odczytuje pytającą minę Ravny. — Nie wiedziałaś o tym? Najprawdopodobniej lord Stal przyszedł tutaj, aby odpalić wszystkie bomby. Równałoby się to samobójstwu, ale ta sfora zawsze była szalona. Ktoś go powstrzymał. Wszędzie było pełno krwi. Dwóch jego członków nie żyje. Znaleźliśmy resztę, jak błąkała się po okolicy, ogłupiała i skowycząca z bólu… Ktoś, kto go tak urządził, pośpiesznie zbiegł. Ten ktoś robi, co może, aby uniknąć konfrontacji. Nieprędko wróci, choć obawiam się, że wcześniej czy później będę musiała się spotkać z moim drogim Ociosem.
Biorąc pod uwagę okoliczności, Ravna pomyślała, że ten problem już się raczej nie pojawi. Jej dannik mówił, że do przybycia Plagi pozostało czterdzieści pięć godzin.
Jefri i Johanna stali przy swoim statku, pod główną kopułą. Siedzieli na schodkach przy podeście i trzymali się za ręce. Kiedy szerokie drzwi otwarły się i wjechał wóz Snycerki, dziewczyna wstała i zaczęła machać ręką. Po chwili zobaczyła Ravnę. Chłopiec najpierw puścił się biegiem, a potem zwolnił, ostrożnym krokiem przemierzając wielką podłogę.
— Jefri Olsndot? — spytała cicho Ravna.
Chłopak przyjął dostojną postawę zupełnie nie pasującą do dziewięciolatka. Biedny Jefri stracił tak wiele i żył tak długo, mając tak mało. Zeszła z wozu i podeszła do niego.
Chłopiec także wyszedł z cienia. Był otoczony przez tłum malutkich szczeniaków. Jeden z nich wisiał mu na ramieniu, inne kotłowały się u jego stóp, przy czym żadne nie wchodziło mu pod nogi, aczkolwiek pełno ich było przed nim i za nim. Jefri zatrzymał się dość daleko od niej.
— Ravna? Kiwnęła głową.
— Czy mogłabyś podejść bliżej? Odgłosy myśli królowej są tu już zbyt głośne. — To był wciąż głos chłopca, ale jego wargi się nie poruszały. Przemierzyła dzielącą ich odległość. Szczeniaki i chłopak podeszli do niej z wahaniem. Z bliska mogła dostrzec, że ma podarte ubranie i coś w rodzaju opatrunków na ramionach, łokciach i kolanach. Twarz wyglądała na dopiero co umytą, ale rozczochrane włosy były pozlepiane w grube strąki. Spojrzał na nią poważnie, a następnie wyciągnął ramiona, by ją objąć.
— Dziękuję, że przyleciałaś — powiedział cicho, z twarzą wtuloną w jej ramię, ale widziała, że nie płakał. — Tak, dziękuję ci, dziękuję biednemu panu Pancerzykowi. — To znów był jego głos, ale tym razem czysty i wyraźny, dochodzący od strony otaczającej ich sfory szczeniaków.
Johanna Olsndot podeszła do nich i stanęła z tyłu. Naprawdę ma tylko czternaście lat? Ravna wyciągnęła do niej rękę.
— Z tego, co słyszę, sama byłaś jednoosobową ekipą ratunkową.
Od strony wozu usłyszeli głos Snycerki.
— To prawda. Johanna zmieniła nasz świat.
Ravna machnęła ręką w stronę rampy statku i blasku dochodzącego z wnętrza.
— Czy Pham jest w środku?
Dziewczyna właśnie miała kiwnąć głową, ale uprzedziła ją sfora szczeniaków.
— Tak, są tam w środku razem z Pielgrzymem. — Szczeniaki rozbiegły się i ruszyły w stronę schodów, przy czym jeden został z tyłu, ciągnąc Ravnę w stronę pomostu. Ruszyła za nimi z Jefrim u boku.
— A co to za sfora?
Chłopak zatrzymał się zaskoczony.
— To przecież Amdi.
— Przepraszam — któryś ze szczeniaków odezwał się głosem Jefriego. — Tyle ze sobą rozmawialiśmy. Zapomniałem, że ty nie znasz… — Tu nastąpiła cała seria pojedynczych dźwięków i akordów, które zakończyły się całkiem ludzkim chichotem. Spojrzała na unoszące się w górę i w dół głowy — ten mały diabeł dobrze wiedział, ile razy wprowadził ich w błąd — była tego pewna. Ale nagle tajemnica została rozwiązana.
— Miło mi — powiedziała głosem jednocześnie gniewnym i oczarowanym. — Teraz…
— Jasne, teraz mamy przed sobą mnóstwo innych ważnych rzeczy — kontynuowała sfora, skacząc w górę po schodach. „Am-di” wciąż balansował między nieśmiałym smutkiem a gorączkowym zaaferowaniem. — Nie wiem, co oni tam robią. Po prostu wykopali nas stamtąd, ledwie im wszystko pokazaliśmy.
Ravna weszła za sforą, a Jefri tuż za nią. Nie było żadnych odgłosów, które świadczyłyby, że coś się dzieje. We wnętrzu budynku było cicho jak w grobie, ściany odbijały echem rozmowę sfor, które go pilnowały. Ale tutaj, w połowie schodów, nawet te dźwięki wydawały się przytłumione, natomiast żaden odgłos nie dolatywał od strony znajdującego się nad nimi włazu.