Выбрать главу

Dane na temat wrogiej floty wciąż zmieniały się na ręcznym danniku Ravny. Plaga nadciągała jeszcze szybciej niż przedtem.

— Pięć minut, Phamie. — Chociaż wciąż jeszcze byli o jakieś trzydzieści lat świetlnych od nich.

Śmiech.

— Och, Plaga dobrze wie, co ją czeka. Widzę, że cały czas się tego obawiała. To samo zabiło ją wiele eonów temu. Pędzi tutaj jak szalona, ale jest już za późno. — Blask stał się jaśniejszy, świetlista maska, która była twarzą Phama zdawała się rozluźniać.

— Coś bardzo… odległego… od nas usłyszało mnie, Rav. To coś nadchodzi?

— Co? Co nadchodzi?

— Wielka fala. Bardzo wielka. W porównaniu z nią to, co nas uderzyło, było zaledwie lekką zmarszczką na stojącej wodzie. To coś, w co nikt nie wierzy, ponieważ jeszcze nigdy takiego kataklizmu nie przeżył nikt, kto mógłby go opisać. Dno zostanie wysadzone ponad flotę.

Nagłe zrozumienie. Nagła desperacka nadzieja.

— Zostaną schwytani w pułapkę, tak? — A więc Kjet Svensndot nie walczył daremnie i to, co nakazał im zrobić Pham, nie było nonsensem. We flocie Plagi nie ma już ani jednego statku z napędem strumieniowym.

— Tak. Są trzydzieści lat świetlnych stąd. Zniszczyliśmy wszystkie jednostki, które mogły latać w tutejszych warunkach. Zanim tu dolecą, minie tysiąc lat… — Twór nagle skurczył się i Pham jęknął. — Mamy mało czasu. Osiągnęliśmy maksymalną recesję… — Znów okrzyk bólu. — Widzę! Na Moce, Ravno, to falowanie sięgnie wysoko i potrwa długo.

— Jak wysoko, Pham? — spytała cicho. Pomyślała o wszystkich cywilizacjach, które znajdują się nad nimi. Były wśród nich Motyle i wszystkie zdradliwe stwory, które popierały pogrom na Sjandrze Kei… a także tryliony tych, które żyły w pokoju i, tak jak umiały, pięły się ku górze.

— Tysiąc lat świetlnych? Dziesięć tysięcy? Nie jestem pewien. Widma z Przeciwwagi — Arne i Sjana — chciały, żeby fala była na tyle wysoka, aby wniknęła do Transcendencji i zatopiła Plagę w jej własnej kryjówce… To samo musiało zdarzyć się dawno temu.

Arne i Sjana?

Przeciwwaga skręcała się coraz wolniej. Zapalała się jasno i gasła. Zapalała się i gasła. Słyszała, jak Pham wciąga oddech za każdym razem, kiedy robiło się ciemno. Przeciwwaga — zbawicielka uśmiercająca miliony cywilizacji. Uśmiercająca człowieka, który ją uruchomił.

Prawie nie myśląc, rzuciła się w środek masy, chcąc wydostać Phama. Ale całe szeregi ostrzy zastąpiły jej drogę, raniąc ręce.

Pham spojrzał na nią. Chciał jeszcze coś powiedzieć.

Wtedy światło zgasło po raz ostatni. We wszechogarniającym mroku dał się słyszeć lekki szum i poczuła coraz intensywniejszy gorzki zapach, którego nigdy nie miała zapomnieć.

Pham Nuwen nie czuł żadnego bólu. Ostanie minuty jego życia nie dały się opisać w żaden sposób zrozumiały dla mieszkańców Powolności, czy nawet Przestworzy.

A więc metafory i porównania. To było tak, jakby… to było tak, jakby… Pham stał razem ze Starym na wielkiej i pustej plaży. Ravna i Szpony byli małymi stworzonkami u ich stóp. A morze cofnęło się lekko, pozwalając, by jasność myśli dotarła tam, gdzie przedtem panowała tylko ciemność. Transcendencja miała trwać krótko. Na horyzoncie cofające się morze tworzyło ogromną ścianę, wyższą niż jakikolwiek szczyt, która pędziła na nich z niesamowitą prędkością. Przyjrzał się jej ogromowi. Pham, iskra boża i Przeciwwaga nie przeżyliby takiego potopu, nawet gdyby się rozdzielili. Dali początek katastrofie przerastającej zdolności pojmowania każdego umysłu; ogromne przestrzenie galaktyki miały zostać zanurzone w Powolności, równie głęboko jak sama Stara Ziemia, i równie trwale.

Arne i Sjana, Straumerzy, Stary — wszyscy zostali pomszczeni… Przeciwwaga wykonała swoje zadanie.

A co z Phamem Nuwenem? Specjalnie sporządzone narzędzie zostało wykorzystane, a teraz należało się go pozbyć. Człowiek, który nigdy nie istniał.

Wtedy fala wzniosła się ponad niego i zalała głębie. Nie było już blasku z Transcendencji. Na zewnątrz słońce planety Szponów znów miało zaświecić jasno, a wewnątrz umysłu Phama wszystko powoli się zamykało, wrażenia zmysłowe wracały z powrotem do tego, co oko widzi i ucho słyszy. Czuł, że Przeciwwaga zostaje odrzucona w niebyt niczym wy linka gada, spełniła swoją misję bez choćby jednej świadomej myśli. Duch Starego trwał trochę dłużej, zwijając się w kłębek i wycofując, w miarę jak ulatniał się potencjał myśli. Ale przynajmniej pozwolił zachować Phamowi świadomość. Przynajmniej raz nie odepchnął go na bok. Przynajmniej raz okazał się łagodny, głaszcząc jego umysł tak, jak człowiek głaszcze wiernego psa.

Jesteś jak dzielny wilk, Phamie Nuwenie. Zostało im tylko parę sekund, zanim znajdą się na głębiach, gdzie połączone ciała Przeciwwagi i Phama Nuwena umrą na zawsze i wszelka myśl ustanie. Zaczęły płynąć wspomnienia. Duch Starego odszedł na bok odsłaniając pewniki, które tak długo przed nim ukrywał. Tak, stworzyłem cię z kilku ciał odnalezionych w gradami na Przekaźniku. Ale był tam tylko jeden umysł i jeden zestaw wspomnień, który mogłem ożywić. Umysł i wspomnienia silnego i odważnego wilka — tak silnego, że nigdy nie potrafiłbym nad tobą zapanować, gdybym nie wydał cię na pastwę wątpliwości…

Jakieś bariery runęły. Było to ostateczne wyzwolenie się spod kontroli Starego albo jego ostatni podarunek. Nieważne, czy jedno, czy drugie, gdyż cokolwiek powiedziałby duch, prawda była dla Phama oczywista i nikt nie mógł jej zaprzeczyć: Canberra, Cindi, całe stulecia przelatane w Queng Ho, ostatnia wyprawa na Dzikiej Gęsi. To wszystko zdarzyło się naprawdę.

Spojrzał na Ravnę. Zrobiła tak wiele. Wytrzymała tak wiele. Nawet nie wierząc mu, kochała go. Wszystko w porządku. Wszystko w porządku. Chciał ją chwycić za rękę. Powiedzieć jej. Słyszysz Ravno, jestem prawdziwy!

Wtedy zwalił się nań cały ciężar głębi i nic już więcej nie wiedział.

Znów ktoś walił we właz. Słyszała, jak Pielgrzym idzie otworzyć. Do środka dostał się promyk światła. Ravna usłyszała piskliwy głosik Jefriego:

— Słońce znowu świeci! Słońce znowu świeci!… Hej, dlaczego u was tak ciemno?

— Ten artefakt — to coś, czemu Pham pomagał — zgasł — oznajmił Pielgrzym.

— Co ty? To znaczy, że wcześniej światła były wyłączone? — Klapa otwarła się na całą szerokość, a na tle blasku pochodni dochodzącego z zewnątrz pojawiła się głowa chłopca oraz cienie kilku szczeniaków. Chłopak wgramolił się przez otwór. Dziewczyna weszła zaraz za nim. — Włącznik jest tutaj… widzicie?

Łagodne, białe światło zalało podłogę i zakrzywione ściany. Wszystko wyglądało normalnie oprócz… Jefri zesztywniał z oczyma otwartymi szeroko, dłonią zakrywając usta.

— Co to jest? Co to jest? — Jego głos dobiegał od strony otwartego włazu.

Ravna wolałaby nic nie widzieć. Ponownie upadła na kolana.

— Phamie? — zawołała cicho, wiedząc, że nie usłyszy żadnej odpowiedzi. Szczątki Phama Nuwena leżały zmieszane z Przeciwwagą. Artefakt przestał świecić, jego nieregularne brzegi były gładkie i ciemne. Najbardziej przypominał spróchniałe drzewo… drzewo, które obejmowało i przeszywało konarami zespolonego z nim mężczyznę. Nie było krwi ani spalenizny. W miejscach gdzie przebijał Phama, widać było jedynie popielate plamy, a ludzkie ciało i dziwaczna masa zdawały się tworzyć całość.