Выбрать главу

W chwilę później znajdowali się już po drugiej stronie, skąd rozciągał się widok na ocean.

Część Pielgrzyma ruszyła biegiem do przodu, po pierwsze po to, by znaleźć jak najłagodniejsze zejście, po drugie, by jak najszybciej znaleźć się blisko wody, wdychać zapach soli i gnijących glonów. Wody były maksymalnie cofnięte, a przy brzegu miliony małych sadzawek — niektóre z nich niewiele większe od kałuż — odbijały słoneczne promienie. Trzech jego członków biegało od jednego wodnego oczka do drugiego, przyglądając się bacznie leżącym w nich stworzeniom. Kiedy po raz pierwszy przybył na wyspy, wydały mu się najdziwaczniejszymi istotami na świecie. Stworzenia zaopatrzone w skorupy, ślimaki we wszelkich barwach i rozmiarach, rośliny ruszające się jak zwierzęta, które uwięzione na lądzie zmieniłyby się w tropikalne paprocie.

— Gdzie chciałabyś siedzieć? — spytał Zielonej Łodyżki. — Jeśli pójdziemy dalej, to w miejscu, do którego dochodzą teraz fale, podczas przypływu będziesz tkwiła na głębokości jednego metra pod wodą.

Nie doczekał się odpowiedzi. Ale wszystkie jej odrośle skierowały się już ku wodzie. Kółka skrody ślizgały się i kręciły z zadziwiającym brakiem koordynacji.

— Weźmy ją bliżej — powiedziała Ravna po chwili. Doszli do stosunkowo płaskiej części koralowca z otworami i wpustami o głębokości nie przekraczającej kilku centymetrów.

— Pójdę popływać i znajdę dobre miejsce — powiedział Wędrownik. Wszyscy członkowie zbiegli w dół do miejsca, gdzie rafa wchodziła w morze. Pływać nie można było inaczej jak tylko w całości. He, he. Prawdę mówiąc, bardzo niewiele sfor żyjących na stałym lądzie potrafiło jednocześnie pływać i myśleć. Większość szczurów lądowych obawiała się, że woda przyprawia o szaleństwo. Wędrownik teraz wiedział, że istniała po prostu ogromna różnica w szybkości rozchodzenia się dźwięku w powietrzu i w wodzie. Myślenie z zanurzonymi tympanami musiało trochę przypominać używanie płaszczy z radiem. Wymagało dyscypliny i wytrwałego treningu, a niektórzy i tak nie potrafili się tego nauczyć. Lecz mieszkańcy wysp zawsze byli wspaniałymi pływakami, a ponadto traktowali pływanie również jako formę medytacji. Ravna rzuciła nawet kiedyś myśl, że sfory mogły powstać ze stad wielorybów!

Wędrownik podszedł do skraju koralowca i spojrzał w dół. Nagle fale przestały wydawać mu się przyjazne. Wkrótce przekona się, czy duch Ruma i jego własne wspomnienia wytrzymały próbę czasu. Ściągnął ubrania.

Wszyscy naraz. Najlepiej wszyscy naraz. Zebrał się w zwartą grupkę i niezdarnie wskoczył do wody. Nastąpiło zamieszanie. Niektóre głowy pozostały pod wodą, inne się wynurzyły.

Wszystkie głowy pod wodę. Machał łapami, trzymając wszystkie głowy zanurzone. Co kilka sekund wystawiał pojedynczy nos nad powierzchnię i wdychał powietrze w celu odświeżenia danego osobnika. Wciąż to potrafię! Cała szóstka prześliznęła się obok skotłowanego stada kałamarnic i zanurkowała, przepływając pojedynczo pod łukiem utworzonym z zielonych odrośli. Wokół słychać było tylko szum morza, jak odgłosy myśli ogromnej uśpionej sfory.

Po kilku minutach znalazł przytulne miejsce, całkowicie płaskie, piaszczyste i dobrze osłonięte od uderzeń największych fal. Popłynął więc z powrotem do miejsca, gdzie morze rozbijało się o koralowe skały i… omal nie połamał sobie nóg, próbując wygramolić się na brzeg. Jednoczesne wyjście okazało się niemożliwością i przez krótką chwilę każdy osobnik musiał radzić sobie sam.

— Hej, hej, tutaj! — krzyknął do Zielonej Łodyżki i Ravny, po czym usiadł, liżąc miejsca, gdzie pokaleczył się o twardy koral, podczas gdy one szły ku niemu po białych skałach. — Znalazłem dużo spokojniejsze miejsce niż to. — Machnął łapą w kierunku fal pieniących się u brzegu i tryskających w górę kropel.

Zielona Łodyżka podtoczyła się trochę bliżej skraju rafy i zawahała się. Jej odrośle obracały się to w jedną, to w drugą stronę, jakby lustrowały zakrzywioną linię brzegu. Czy trzeba jej pomóc? Pielgrzym ruszył do przodu, ale Ravna usiadła obok Zielonej Łodyżki i oparła się o platformę na kółkach. Po chwili Pielgrzym dołączył do nich. Siedzieli długą chwilę; człowiek patrzył w morze, Jeździec patrzył nie wiadomo w którą stronę, a on patrzył niemal we wszystkich kierunkach… Było tu bardzo spokojnie, mimo że (albo dlatego że?) fale huczały roztrzaskując się o skały, a w powietrze co chwila unosiły się miriady kropel, tworząc wilgotną mgiełkę. Poczuł, jak serce zwalnia rytm, i leniwie rozłożył się w pełnym słońcu. Sierść wszystkich członków wyparowywała wodę morską, pokrywając się powoli błyszczącym nalotem soli. Z początku, gdy lizał swoje boki, smak sierści wydał mu się całkiem przyjemny, ale…pfe, zbyt duża ilość suchej soli stanowiła jedno z niemiłych wspomnień. Zielona Łodyżka rozpostarła nad nim swoje odrośle — zbyt delikatne i wąskie, by zapewnić wystarczający cień, ale wystarczające, by złagodzić ostry żar bijący od słońca.

Siedzieli tak dość długo — na tyle długo, aby potem Pielgrzym musiał leczyć bąble, które pojawiły mu się na nosach, i nawet ciemnoskóra Ravna dostrzegła na swym ciele wyraźne ślady zbyt mocnej opalenizny.

Zielona Łodyżka nuciła coś, co przypominało piosenkę, lecz po chwili zorientowali się, że coś do nich mówi.

— To piękne morze, piękny brzeg. Tego właśnie mi trzeba. Pragnę chwilę posiedzieć i pomyśleć sobie własnym tempem.

— Jak długo? — spytała Ravna i dodała: — Będzie nam ciebie brak.

To nie była tylko uprzejmość. Wszyscy czuli, że będzie im brakowało Zielonej Łodyżki. Przy całym swoim ograniczeniu pamięciowym, Zielona Łodyżka była ekspertem, jeśli chodzi o to, co pozostało z automatów PPII.

— Według waszych miar to obawiam się, że dosyć długo. Kilka dziesięcioleci… Przez parę chwil spoglądała na fale. — Bardzo chcę już tam odejść. Ha, ha. W tym jestem całkiem jak człowiek… Ravno, wiesz, że jeśli chodzi o wspomnienia, to mam obecnie w głowie wielki zamęt. Spędziłam razem z Błękitnym Pancerzykiem dwieście lat. Czasami bywał małostkowy, a nawet nieco dokuczliwy, ale był z niego wielki kupiec. Przeżyliśmy razem wspaniałe chwile. A na koniec nawet wy mogliście przekonać się o jego odwadze.

Ravna kiwnęła głową.

— Podczas naszej ostatniej podróży odkryliśmy straszliwą tajemnicę. Myślę, że przysporzyło mu to tyle samo bólu co te… płomienie. Jestem ci bardzo wdzięczna, że nas chroniłaś. Teraz chciałabym chwilę pomyśleć, pozwolić, aby morze i czas uporządkowały moje wspomnienia. Może, jeśli ta nieudolna imitacja’ skrody okaże się wystarczająco sprawna, uda mi się sporządzić kronikę naszej wyprawy.

Następnie dotknęła dwóch głów Wędrownika.

— Muszę ci wyjaśnić jedną rzecz, Pielgrzymie. Fakt, że obdarzacie mnie wolnością na waszych morzach, poczytuję sobie jako dowód wielkiego zaufania do mnie… Ale powinniście wiedzieć, że Błękitny Pancerzyk i ja spodziewaliśmy się potomstwa. W moim ciele spoczywają zalążki naszych wspólnych jaj. Jeśli zostawicie mnie tutaj, w najbliższych latach na tej wyspie pojawią się nowi Jeźdźcy. Proszę, abyście nie traktowali tego jak zdradzieckiego podstępu. Chciałabym, aby dzieci przypominały mi Błękitnego Pancerzyka, ale w nieco skromniejszym wydaniu. Nasza rasa jest obecna na dziesięciu milionach planet i nigdy nie byliśmy złymi sąsiadami… jeśli nie brać pod uwagę sytuacji, która, co Ravna może zaświadczyć, nie będzie mogła zdarzyć się w tym miejscu.