— Nie martw się Johanno. My ci pomożemy.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Ravna spoglądała w dół stoku. Było zbyt ciemno, by dostrzec sześćsetmetrowy spadek, zbyt ciemno, by dojrzeć rozciągający się w dole fiord i pobliskie wyspy. Ale światła na wałach na Ukrytej Wyspie czyniły ją widoczną nawet w mroku. Tam, na dawnym wewnętrznym dziedzińcu, gdzie kiedyś urzędował lord Stal, a teraz rządziła Snycerka, znajdowały się wszystkie działające pojemniki hibernacyjne ze statku. Spało w nich sto pięćdziesięcioro jeden dzieci, ostatni żyjący pasażerowie straumerskiego statku. Johanna twierdziła, że większość może zostać ożywiona, a im szybciej się za to zabiorą, tym większa była szansa na pomyślne przeprowadzenie tej operacji. Królowa podeszła do tego pomysłu z ogromnym entuzjazmem. Spora część pomieszczeń zamkowych została wydzielona i przebudowana w celu dostosowania ich do potrzeb ludzi. Ukryta Wyspa zapewniała dobre schronienie — jeśli nie przed śniegiem, to na pewno przed najgroźniejszymi wichrami. Jeśli uda się dzieci ożywić, bez kłopotu będą mogły tam żyć. Ravna pokochała Jefriego, Johannę i Amdiego, ale czy uda jej się tak samo pokochać resztę? Snycerka wydawała się nie mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Snuła plany stworzenia szkoły, w której Szpony będą uczyć się o ludziach, a dzieci będą nabywać wiedzę o tym świecie… Spoglądając na Jefriego i Amdiego, Ravna mogła przekonać się, jakie będą rezultaty tej wspólnej edukacji. Ci dwaj byli ze sobą tak bardzo związani, jak żadne inne dzieci, które znała, a jako całość wykazywali dużo większe zdolności niż osobno. I nie była to tylko sprawa matematycznego geniuszu szczeniaków — obaj wykazywali umiejętność i zaradność w wielu innych sprawach.
Ludzie i sfory pasowali do siebie, a stara Snycerka była wystarczająco sprytna, aby odpowiednio to wykorzystać. Ravna lubiła królową, a jeszcze bardziej lubiła Pielgrzyma, ale w końcu to sfory będą tą stroną, która skorzysta na tym związku. Snycerka jasno zdawała sobie sprawę z ograniczeń jej rasy. Historia Szponów sięgała najwyżej dziesięciu tysięcy lat wstecz. Z tego, co mówiły przekazy historyczne, miejscowe kultury i cywilizacje nigdy nie osiągnęły wyższego stopnia zaawansowania niż obecnie. Pomimo żywej inteligencji stworzenia te miały jedną ogromną wadę: nie mogły współpracować ze sobą w bliskiej odległości bez konieczności utraty tejże inteligencji. Ich cywilizację stanowiły zgrupowania odizolowanych umysłów, przymusowych introwertyków, którzy nigdy nie mogli przekroczyć pewnych granic. Ogromny zapał Pielgrzyma i Skrupiła do nawiązywania bliskich kontaktów z ludźmi był tego wyraźnym świadectwem. Na pewno w końcu uda nam się wyciągnąć Szpony z tego ślepego zaułka.
Amdi i Jefri śmiali się z czegoś cichutko. Sfora rozbiegła się na wszystkie strony, rozpraszając członków niemal do granic świadomości. Przez ostatnie tygodnie Ravna miała okazję się przekonać, że taka gorączkowa nadaktywnosc była u Amdiego normą, dowiedziała się także, że jego początkowa powolność wynikała ze wstrząsu, jakiego doznał, gdy zawiódł go ukochany lord Stal. Wydawało jej się rzeczą nadzwyczaj przewrotną — a może cudowną? — że potwór w rodzaju Stali mógł stać się obiektem takiej miłości.
— Patrz we wszystkich kierunkach — zawołał Jefri — i mów mi, gdzie mam się obrócić.
Chwila ciszy.
— Tutaj! — wrzasnął Jefri.
— Co wy robicie? — spytała Johanna gniewnym tonem starszej siostry.
— Oglądamy meteoryty — odezwał się jeden z nich. — Tak, ja patrzę we wszystkich kierunkach i pokazuję Jefriemu — tutaj! - w którą stronę ma się obrócić, gdy jakiś zaczyna spadać.
Ravna niczego nie zauważyła, ale chłopak gwałtownie odwrócił się na sygnał przyjaciela.
— Ładnie, ładnie — usłyszała głos chłopca. — Ten był jakieś czterdzieści kilometrów wyżej, prędkość… — Dwa głosy mruczały coś niezrozumiale przez krótką chwilę. Nawet biorąc pod uwagę niesamowity wzrok sfory, jak mogli oszacować wysokość meteorytu?
Ravna usadowiła się w dołku utworzonym przez obrośnięte mchem pagórki. Miała na sobie wspaniałą futrzaną kurtkę z kapturem, wykonaną dla niej przez miejscowych krawców, niemal nie czuła w niej chłodu bijącego od gołej ziemi. Nad głową lśniły gwiazdy. Był to czas, żeby spokojnie pomyśleć, chwila wytchnienia przed wszystkim, co czekało ją następnego dnia. Opiekunka ponad stu pięćdziesięciorga dzieci… i pomyśleć, że byłam bibliotekarką.
Przed opuszczeniem domu uwielbiała wpatrywać się w nocne niebo. Jednym rzutem oka potrafiła rozróżnić wszystkie gwiazdy Sjandry Kei, czasami też inne światy. O tamtym niebie myślała jak o domu. Przez chwilę wieczorny chłód wydawał się zapowiedzią zimy, która nigdy się nie skończy. Lynne i jej starzy na Sjandrze Kei. Jeszcze trzy lata temu było to całej jej życie. A teraz nie zostało po nim ani śladu. Nie myśl o tym. Gdzieś w tej przestrzeni znajdowały się niedobitki floty Aniara i reszta jej ludzi. Kjet Svensndot. Tirolle i Glimfrelle. Znała ich tylko przez kilka godzin, ale oni byli z Sjandry Kei i nigdy nie dowiedzą się, ile istnień naprawdę ocalili. Pewnie jeszcze żyją. Służby Bezpieczeństwa Handlowego SjK miały w swojej flocie strumieniowce. Mogli znaleźć dla siebie jakąś planetę, nie tutaj, gdzieś bliżej miejsca bitwy.
Ravna odchyliła głowę do tyłu i błądziła wzrokiem po niebie. Ciekawe gdzie? Może teraz ich świat wcale nie znajduje się nad horyzontem. Galaktyka widziana z jej miejsca wznosiła się w górę niemal pod kątem prostym do ekliptyki. Nie mogła wyobrazić sobie jej prawdziwego kształtu oraz ich położenia pośród konstelacji. Szerszą perspektywę zaburzał blask pobliskich cudowności, jasne węzły otwartych grup, mroźne lśnienie klejnotów na tle bladej poświaty. Ale nieco niżej, tuż nad południowym horyzontem, z dala od głównego rdzenia galaktyki znajdowały się dwie mgliste plamy światła. Obłok Magellana! Nagle wszystko ułożyło się na swoim miejscu i rozciągający się ponad nią wszechświat przestał wydawać się całkowicie obcy. Więc flota Aniara powinna znajdować się…
— Ciekawe, czy stąd moglibyśmy dostrzec Królestwo Straumy — zastanowiła się głośno Johanna. Przez ponad rok musiała grać rolę dorosłego. Od jutra będzie musiała do niej przywyknąć na zawsze. Ale teraz jej głos brzmiał smutno, dziecinnie.
Ravna otworzyła usta, aby uświadomić jej, iż jest to prawie niemożliwe.
— Może się uda, może się uda. — To był Amdi. Sfora zebrała się w zwartą grupę i wmieszała pomiędzy ludzi. Miłe ciepło bijące od szczeniaków zostało przyjęte z radością. — Wiecie, czytałem ostatnio w danniku o tym, gdzie znajdują się inne światy i starałem się dopasować to do tego, co widzimy na niebie. — Para nosów balansowała przez chwilę na tle nieba. Wyglądały jak dłonie człowieka zawzięcie gestykulującego i wymachującego w stronę rozgwieżdżonego firmamentu. — Te najjaśniejsze miejsca, które widzimy, to miejscowy drobiazg. Nie są to zbyt dobre punkty orientacyjne. — Wskazał na kilka otwartych grup i powiedział, że odpowiadają one ciałom niebieskim, których nazwy odnalazł w danniku. Amdi również dostrzegł Obłok Magellana, a także rozpoznał wiele innych rzeczy, które uszły uwagi Ravny.
W każdym razie Królestwo Straumy znajdowało się — znajdowało się! Otóż to, otóż to, mały — w Górnych Przestworzach, niedaleko tarczy galaktyki. Widzicie ten wielki kwadrat ułożony z gwiazd. — Nosy poszły w górę. — Nazywamy go Wielkim Kwadratem. Jeśli przesuniecie się w lewo od górnego rogu i przelecicie sześć tysięcy lat świetlnych, znajdziecie się w Królestwie Straumy.