Выбрать главу

„Światłości, nie jestem lepsza od Siuan!”

— Możemy go zawieźć do najbliższej farmy — powoli oznajmiła Leane.

Siuan podeszła do nich, prowadząc wyprzęgniętego konia w taki sposób, jakby się obawiała, że to łagodne zwierzę może ją pokąsać. Jedno spojrzenie na leżącego mężczyznę wywołało mars na jej czole.

— On nie mógł tak po prostu spaść z wozu, nie widziałam nigdzie żadnego kamienia ani korzenia, który mógł spowodować wypadek. — Zaczęła uważnie przypatrywać się drzewom rosnącym wzdłuż drogi i wtedy spośród nich wyjechał mężczyzna na wysokim karym ogierze, prowadząc trzy klacze. Jedna była kudłata i o dobre dwie dłonie niższa od pozostałych.

Mężczyzna był wysoki, odziany w błękitny kaftan, z mieczem przypasanym do boku, włosy spływały mu na szerokie ramiona falą loków. Twarz miał przystojną, choć jej rysy stwardniały, jakby głęboko naznaczyły ją przeżyte niedole. Był ostatnim człowiekiem, którego Min spodziewała się tutaj spotkać.

— Czy to twoje dzieło? — ostro zapytała Siuan.

Logain uśmiechnął się, ściągając wodze swego rumaka obok wozu, chociaż sytuacja raczej nie skłaniała do wesołości. — Proca czasami się przydaje, Maro. Macie szczęście, że tutaj na was czekałem. Spodziewałem się, że nie opuścicie wioski przez jeszcze co najmniej kilka godzin, stan zaś, w którym będziecie, nieszczególnie uczyni was zdolne do szybkiego marszu. Wygląda na to, że miejscowy lord okazał się pobłażliwy. — Nagle twarz jego pociemniała, głos stwardniał niczym kamień. — Czy sądziłyście, że zostawię was na pastwę losu? Być może powinienem. Obiecałaś mi coś. Mara. Pragnę zemsty, którą mi przyrzekłaś. Podążałem za tobą przez pół drogi do Morza Sztormów, pomagając w twoich poszukiwaniach, chociaż nie powiedziałaś mi nawet, czego szukamy. Nie zadawałem żadnych pytań, jak chcesz zrealizować swą obietnicę. Ale teraz coś ci powiem. Twój czas powoli dobiega końca. Zakończ wkrótce swe poszukiwania i daj mi to, co obiecałaś, albo zostawię cię i poszukam na własną rękę okazji do działania. Szybko się przekonasz, że w wioskach nie żywią współczucia dla uciekinierek bez grosza przy duszy. Trzy piękne kobiety, samotnie? Ten widok — musnął dłonią miecz przy pasie — ratował was więcej razy, niźli zdajecie sobie sprawę. Radzę ci, znajdź szybko to, czego szukasz, Maro.

Na początku ich podróży nie bywał taki arogancki. Wówczas pokornie dziękował za pomoc, której mu udzieliły — na tyle przynajmniej pokornie, na ile był w stanie uczynić to człowiek pokroju Logaina. Wychodziło na to, że wraz z upływem czasu — oraz brakiem widocznych wyników — jego wdzięczność osłabła.

Siuan nawet nie mrugnęła pod wpływem jego wzroku.

— Taką właśnie żywię nadzieję — odparowała twardym głosem. — Ale jeśli chcesz odejść, proszę bardzo, zostaw nam nasze konie i idź! Jeżeli nie chcesz wiosłować, wynoś się z pokładu i dalej płyń o własnych siłach! Zobaczymy, jak dalece uda ci się zrealizować swoją zemstę.

Wielkie dłonie Logaina zacisnęły się na wodzach, Min usłyszała chrupnięcie kłykci. Aż drżał od tłumionych emocji.

— Zostanę jeszcze trochę, Maro — powiedział na koniec. — Jeszcze troszeczkę.

Na moment Min zobaczyła aurę otaczającą jego głowę, promienną koronę ze złota i błękitu. Siuan i Leane oczywiście nie mogły jej zobaczyć, chociaż wiedziały, na co ją stać. Czasami widziała różne rzeczy dotyczące spotykanych ludzi — wizje, jak je sama określała — obrazy, czasami aurę. Niekiedy nawet umiała odkryć ich znaczenie. Ta kobieta wyjdzie za mąż. Ten mężczyzna umrze. Drobne sprawy lub wielkie wydarzenia, radosne lub smutne, ale nigdy nie rozumiała, dlaczego widzi jedno, a nie drugie w związku z daną osobą. Aes Sedai i Strażników zawsze otaczała aura; większość ludzi wizje omijały. Ta wiedza częstokroć nie była przyjemna.

Widziała już wcześniej poświatę otaczającą Logaina i wiedziała, co ona oznacza. Przyszłą chwałę. Ale to przecież nie miało sensu. Nie w odniesieniu do niego. Swego konia, miecz i kaftan wygrał w kości, chociaż Min nie była pewna, czy grał uczciwie. Nie posiadał niczego więcej, żadnych perspektyw, wyjąwszy obietnice Siuan, a w jaki sposób ona miała ich dotrzymać? Samo jego imię równało się wyrokowi śmierci. To po prostu nie miało sensu.

Logainowi humor powrócił równie szybko, jak przedtem go opuścił. Wyciągnął zza pasa grubą sakiewkę uszytą z kiepsko utkanego materiału i zadźwięczał nią, wymachując w ich stronę.

— Zdobyłem trochę monet. Przez jakiś czas nie będziemy musieli sypiać po stodołach.

— Słyszałyśmy o tym — sucho odrzekła Siuan. — Przypuszczam, że nie powinnam się po tobie niczego lepszego spodziewać.

— Pomyśl o tym jako o wkładzie w twoje poszukiwania. — Wyciągnęła dłoń, ale on na powrót przytroczył sakiewkę do pasa, szyderczo się przy tym uśmiechając. — Nie chciałem skazić twych rąk dotykiem kradzionych pieniędzy, Maro. Poza tym w ten sposób przynajmniej mogę być pewny, że ty nie uciekniesz ode mnie.

Siuan wyglądała na wściekłą, lecz nic nie powiedziała. Stanąwszy w strzemionach, Logain spojrzał za siebie w stronę Źródeł Kore.

— Widzę stado owiec i dwóch chłopców. Czas ruszać. Doniosą o tym, co widzieli tak szybko, jak tylko będą w stanie biec. — Na powrót usiadł w siodle i spojrzał w dół na Joniego, który wciąż leżał nieprzytomny. — I sprowadzą pomoc dla tego człowieka. Nie sądzę, bym go trafił na tyle mocno, żeby mu się coś stało.

Min potrząsnęła głową; Logain nie przestawał jej zaskakiwać. Nie przypuszczała, by zdolny był poświęcić choć chwilę uwagi człowiekowi, któremu przed chwilą rozbił głowę.

Siuan i Leane nie marnowały czasu, błyskawicznie wspięły się na swe siodła o wysokich łękach; Leane dosiadała siwej klaczy, którą nazwała Księżycowym Kwiatem, Siuan zaś Beli, niskiej i kudłatej. Leane powodowała Księżycowym Kwiatem ze swobodną gracją. Min natomiast dosiadła Dzikiej Róży, swej gniadej, znacznie bardziej elegancko niźli Siuan, jednak daleko jej było do Leane.

— Czy sądzicie, że on będzie nas ścigał? — zapytała Min, kiedy już ruszyli na południe, truchtem oddalając się od Źródeł Kore. Pytanie skierowała do Siuan, ale to Logain odpowiedział.

— Ten miejscowy lord? Wątpię, by uznał was za wystarczająco ważne. Oczywiście może wysłać człowieka z waszymi rysopisami. Proponuję, byśmy jechali najszybciej, jak tylko można przed następnym popasem. I podobnie jutro.

Wyglądało na to, że przejmuje dowodzenie.

— Doprawdy nie jesteśmy aż tak ważne — oznajmiła Siuan, kołysząc się cokolwiek niezdarnie w swym siodle. Mogła obawiać się swej klaczy, ale spojrzenie, które utkwiła w plecach Logaina jednoznacznie wskazywało, że nie pozwoli sobie na takie podważanie własnego autorytetu.

W skrytości ducha Min żywiła jednak nadzieję, że Bryne uzna je za nieważne. Dlaczego miałby postąpić inaczej? Przynajmniej dopóki nie pozna ich prawdziwych imion. Logain pognał swego ogiera przodem, ona zaś wbiła obcasy w boki Dzikiej Róży, aby dotrzymać mu kroku, i skierowała swe myśli ku temu, co dopiero je czekało, odsuwając od siebie to, co właśnie przeżyły.

Gareth Bryne zatknął rękawice za pas, przy którym nosił miecz, i podniósł leżący przed nim na blacie stołu aksamitny kapelusz z okrągłym rondem. Kapelusz stanowił ostatni krzyk mody w Caemlyn. Caralin zadbała o to; on sam nie dbał o modę, jego asystentka jednak sądziła, że powinien ubierać się stosownie do swej pozycji, toteż na dzisiejszy ranek przygotowała dlań jedwabie i aksamity.

Kiedy włożył kapelusz na głowę, w jednym z okien gabinetu pochwycił niewyraźne odbicie swej postaci. Na szczęście było dostatecznie zniekształcone i blade. Zerkał na nie z ukosa — szary kapelusz i kaftan z szarego jedwabiu, z haftowanymi srebrem poskręcanymi lampasami, biegnącymi w dół rękawów oraz z kołnierzem, w niczym nie przypominał hełmu i zbroi, do której przywykł. Tamto już się skończyło i nie miało więcej wrócić. A to... To było coś, czym wypełniał puste godziny. Nic ponadto.