— Jesteś pewien, że tego chcesz, lordzie Gareth?
Odwrócił się od okna i spojrzał na Caralin, stojącą za swym pulpitem, po przeciwnej stronie pomieszczenia. Przed nią piętrzyły się księgi, w których prowadziła rachunkowość posiadłości. Zarządzała nimi podczas całej jego nieobecności i bez wątpienia znała się na rzeczy znacznie lepiej od niego.
— Gdybyś posłał je do pracy u Admera Nema, jak nakazuje prawo — ciągnęła dalej — nie byłaby to już w najmniejszym stopniu twoja sprawa.
— Ale nie zrobiłem tego — odrzekł. — I gdybym raz jeszcze miał wybierać, postąpiłbym tak samo. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nem i jego krewniacy nastawaliby na te dziewczyny dniem i nocą. A Maigan oraz reszta ich kobiet zrobiłyby z ich życia Szczelinę Zagłady, to znaczy wówczas, gdyby przypadkiem wszystkie trzy nie wpadły pewnego dnia do studni i nie utonęły.
— Nawet Maigan nie użyłaby studni — sucho odparowała Caralin — nie przy takiej pogodzie, jaka od dłuższego czasu panuje. Ale rozumiem twe argumenty, lordzie Gareth. Jednak one miały większą część dnia i całą noc na ucieczkę w dowolnym kierunku. Równie szybko je znajdziesz, jeśli roześlesz wieści. Jeśli w ogóle da się je znaleźć.
— Thad je wytropi.
Thad, który skończył już siedemdziesiąt lat, ale wciąż potrafiłby przy świetle księżyca wytropić podmuch wczorajszego wiatru na skale, byłby aż nadto szczęśliwy, mogąc powierzyć cegielnię pieczy swego syna.
— Jeżeli tego chcesz, lordzie Gareth. — Ona i Thad nie przepadali szczególnie za sobą.. — Cóż, jeżeli je sprowadzisz z powrotem, z pewnością znajdę dla nich jakieś zajęcie w domu.
Coś w jej głosie, ostrożnym jak zawsze, zwróciło jego uwagę. Delikatna nuta satysfakcji. Właściwie od czasu jego powrotu do domu, Caralin przyprowadzała do dworu całe procesje pięknych służących i dziewcząt ze wsi; wszystkie gotowe i chętne pomóc lordowi zapomnieć o jego niedolach.
— Złamały przysięgę, Caralin. Obawiam się, że czeka je praca w polu.
Przelotne, zirytowane zaciśnięcie warg utwierdziło go w podejrzeniach, ale w jej głosie brzmiała tylko obojętność.
— Tamte dwie być może nadają się jedynie do pracy w polu, jednak wdzięk dziewczyny Domani zmarnowałby się tylko, a równie dobrze wszak może podawać do stołu. Nadzwyczajnej urody dziewczę, Choć, rzecz jasna, stanie się, jak sobie życzysz.
A więc to ją Caralin wybrała. Doprawdy, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Chociaż nieco inna od kobiet Domani, które dotąd spotykał. A to zanadto się wahała, a to była zbyt śmiała. Jakby używała swej sztuki po raz pierwszy w życiu. To było oczywiście niemożliwe. Niemalże od kołyski kobiety Domani szkoliły swe córki, jak owijać mężczyzn dookoła palca. Musiał jednak przyznać, że nie można jej było odmówić skuteczności. Gdyby Caralin mu ja oddała zamiast tych wszystkich wiejskich dziewek... Nadzwyczaj śliczna.
Dlaczego więc to nie jej twarz bezustannie widział przed oczami? Dlaczego co raz przyłapywał się na tym, że myśli o parze błękitnych oczu? Wyzywających go, jakby żałowały, że dłoń ich właścicielki nie może sięgnąć do miecza, pełnych obawy, a jednocześnie odmowy poddania się strachowi. Mara Tomanes. Pewien był, że ona dotrzyma słowa, nawet nie składając przysięgi.
— Sprowadzę ją z powrotem — wymruczał do siebie. — Dowiem się wówczas, dlaczego złamała przysięgę.
— Jak rozkażesz, mój panie — powiedziała Caralin. — Sądzę, że znakomicie będzie się nadawała na twoją pokojową. Sella jest już trochę za stara, by tak biegać w górę i w dół po schodach, kiedy ją wyzywasz w nocy.
Bryne spojrzał na nią i zamrugał. Co? Ach. Ta dziewczyna Domani. Potrząsnął głową, myśląc o tym, jaka ta Caralin jest niemądra. Ale czy on okazał się mądrzejszy? Był tutaj lordem; powinien zostać, by opiekować się swymi ludźmi. Jednak przez wszystkie te minione lata Caralin lepiej dawała sobie ze wszystkim radę niźli on kiedykolwiek. On znał się na obozach, żołnierzach, kampaniach i być może odrobinę na dworskich intrygach. Miała rację. Powinien odpiąć miecz, zdjąć ten głupi kapelusz, pozwolić Caralin rozesłać ich rysopisy, i...
Zamiast tego powiedział:
— Nie spuszczaj oka z Admera Nema oraz jego krewnych. Będą starali się oszukać cię, na ile się tylko da.
— Jak rzeczesz, mej panie. — Słowa były pełne szacunku; z tonu głosu wynikało, że może iść uczyć swego dziadka strzyc owce. Śmiejąc się pod nosem, wyszedł na zewnątrz.
Budynek dworu był w istocie czymś niewiele okazalszym niźli rozbudowana do przesady zwykła chata wieśniaka, dwa niezdarnie dobudowane nad sobą piętra z cegły i kamienia, kryte dachem z łupka, wciąż uzupełniane przez. pokolenia Bryne’ów. Ziemie te znajdowały się w posiadaniu Domu Bryne — albo Dom Bryne w ich posiadaniu — od czasu jak Andor wyłonił się z rozpadu imperium Artura Hawkwinga tysiąc lat wcześniej. Przez cały ten okres ród Bryne posyłał swych synów na wojny prowadzone przez Ander. On nie będzie już walczył w żadnej wojnie, ale dla Domu Bryne i tak już było za późno. Był ostatni ze swej krwi. Bez żony, bez syna, bez córki. Na nim kończyła się linia rodu. Wszystko musiało się skończyć; obróciło się Koło Czasu.
Dwudziestu ludzi czekało obok osiodłanych koni na brukowanym kamieniami podwórcu przed dworem. Mężczyźni bardziej nawet naznaczeni siwizną od niego, ci przynajmniej, którzy jeszcze mieli jakieś włosy na głowach. Sami doświadczeni żołnierze, byli kawalerzyści, dowódcy szwadronów i chorążowie, którzy służyli pod nim w różnych epokach jego kariery wojskowej. Na samym czele stał Joni Shagrin, który był Seniorem Chorążym Gwardii; skronie spowijał mu bandaż i Bryne wiedział, że jego córki posyłały swe dzieci, aby zatrzymały go w łóżku. Był jednym z niewielu, którzy w ogóle mieli rodziny, tutaj albo gdziekolwiek indziej. Większość wolała ponownie się stawić na jego wezwanie, niźli przepijać swój żołd, snując wspomnienia, których nikt nie miał ochoty wysłuchiwać, prócz takich samych starych wojaków, jak oni.
Wszyscy mieli miecze przy pasach, którymi spięli kaftany, niektórzy nawet długie, stalą zakończone lance, które aż do dzisiejszego ranka przez lata zdobiły ściany. Do każdego siodła przytroczony był rulon koca i wypchane torby podróżne, dodatkowo dzbanek lub kociołek i pełne worki na wodę, jakby udawali się na długą, wyczerpującą kampanię, nie zaś na zamierzoną na tydzień wyprawę, mającą na celu znalezienie trzech kobiet, które podpaliły stodołę. Oto mieli szansę wskrzesić dawne dni, a przynajmniej udawać, że tak się stało.
Zastanawiał się, czy takie uczucia również nim powodowały. Bez wątpienia był za stary, aby gnać za parą pięknych oczu kobiety, która mogła być jego córką. Może nawet wnuczką.
„Nie jestem aż takim głupcem” — skarcił sam siebie ostro.
Caralin da sobie ze wszystkim znacznie lepiej radę, gdy usunie się jej z drogi.
Chudy siwy wałach galopował wzdłuż linii dębów wiodących ku drodze, jeździec już zeskakiwał z siodła, zanim zwierzę zdążyło się na dobre zatrzymać. Mężczyzna zachwiał się, jednak zdołał przyłożyć dłoń do piersi w poprawnym salucie. Barim Halle, który służył pod nim wiele lat temu jako starszy dowódca szwadronu, był twardy i żylasty, jego głowa przypominała pomarszczone jajo, gęste zaś siwe brwi wyglądały tak, jakby starały się zastąpić resztę brakującego owłosienia.
— Wezwano cię do Caemlyn, mój Kapitanie Generale? — wydyszał.