Kobieta w liberii wycofała się w odległy kąt pomieszczenia, do miejsca, skąd nie mogła słyszeć prowadzonej rozmowy, mogła zaś łatwo dojrzeć, kiedy puchary wymagać będą napełnienia.
Morgase upiła łyk wina i powiedziała:
— Minęło dużo czasu od naszego spotkania. Czy twój mąż ma się dobrze? Czy przebywa z tobą w Caemlyn?
Alteima pośpiesznie zmieniła z góry powzięty plan. Nie pomyślała o tym, że Morgase wie, iż ma męża, ale zawsze bez większego trudu potrafiła się dostosowywać do nowej sytuacji.
— Teodosian miał się dobrze, kiedy ostatni raz go widziałam. — Oby Światłość sprawiła, by szybko umarł. W każdym razie należy natychmiast zmienić temat. — Miał pewne wątpliwości względem służby u Randa al’Thora, a to jest droga nad dosyć niebezpieczną przepaścią. Cóż, lordów wieszano jak zwykłych kryminalistów
— Rand al’Thor — powtórzyła cicho Morgase. — Spotkałam go raz. Nie wyglądał na kogoś, kto obwoła się Smokiem Odrodzonym. Przestraszony młody pasterz, usiłujący ze wszystkich sił ukryć swe przerażenie. Jednak gdy teraz o tym myślę, to sprawiał wrażenie osoby, która poszukuje jakiejś... drogi ucieczki.
Oczy jej zaszły mgłą, jakby spoglądała w głąb swej pamięci.
— Elaida ostrzegała mnie przed nim.
Te ostatnie słowa wypowiedziała, na pozór nie zdając sobie z tego sprawy.
— Elaida była wówczas twoją doradczynią? — ostrożnie zapytała Alteima. Wiedziała, że to prawda, ale w tym kontekście pogłoski o zerwaniu stosunków z Wieżą zdawały się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Za wszelką cenę musiała poznać prawdę. — Zastąpiłaś ją kimś innym, teraz gdy została Amyrlin?
Spojrzenie Morgase na powrót odzyskało ostrość.
— Nie zastąpiłam! — W następnej chwili jej głos znowu stał się bardziej łagodny. — Moja córka, Elayne, pobiera nauki w Wieży. Została już wyniesiona do godności Przyjętej.
Alteima rozwinęła wachlarz, mając nadzieję, że na jej czole nie widać kropli potu. Jeżeli Morgase nie potrafiła się zdecydować, jakie uczucia żywi wobec Wieży, to bezpieczniej było nie poruszać tego tematu. Wszystkie jej plany niemalże runęły.
Chwilę później jednak Morgase uratowała ją i samą siebie.
— Mówiłaś, że twój mąż nie umiał powziąć decyzji, jak zachować się względem Randa al’Thora. A ty?
Omal nie westchnęła z ulgą. Morgase mogła się zachowywać niczym niepiśmienna wieśniaczka, jeśli chodziło o tego Gaebrila, ale wciąż miała dosyć rozsądku, gdy w grę wchodziła władza i możliwe zagrożenia dla jej kraju.
— Oczywiście obserwowałam go uważnie w Kamieniu. — W ten sposób ziarno trafiło na właściwą glebę, jeśli trzeba w ogóle było je zasiewać. — Potrafi przenosić, a mężczyzny, który potrafi przenosić, zawsze należy się obawiać. Jednak jest Smokiem Odrodzonym. Nie ma w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Kamień upadł, a Callandor znalazł się w jego rękach. Proroctwa... Obawiam się, że decyzję, co należy zrobić ze Smokiem Odrodzonym, powinnam pozostawić mądrzejszym od siebie. Wiem tyle tylko, że bałam się pozostać w miejscu, gdzie on włada. Nawet arystokratka z Łzy nie potrafi dorównać odwagą królowej Andoru.
Płomiennowłosa kobieta obdarzyła ją przenikliwym spojrzeniem, aż pomyślała, że przesadziła z pochlebstwem. Niektórzy nie lubili nazbyt wyraźnego nadskakiwania. Ale Morgase tylko poprawiła się na krześle i upiła kolejny łyk wina.
— Opowiedz mi o nim, o tym człowieku, który ma nas uratować i jednocześnie zniszczyć.
Zwycięstwo. Albo przynajmniej jego jutrzenka.
— To niebezpieczny człowiek, nawet jeśli pominiemy to, że włada Mocą. Lew wydaje się leniwy, wręcz senny, dopóki znienacka nie zaatakuje; wtedy cały jest siłą i szybkością. Rand al’Thor zdaje się niewinny i naiwny, a nie leniwy czy senny, ale kiedy już zaatakuje... Nie ma żadnego szacunku dla osoby czy jej pozycji. Nie przesadzałam, kiedy mówiłam, że kazał wieszać lordów. Jest źródłem anarchii. W Łzie, zgodnie z ustanowionym przez niego prawem, nawet Wysoki Lord czy Lady mogli zostać wezwani do sądu, gdzie skazywano ich na grzywny lub nawet gorzej, podczas gdy skarżącym był zwykły wieśniak lub rybak. On...
Wedle własnej opinii trzymała się ściśle prawdy; potrafiła mówić prawdę z równą łatwością jak kłamstwa, jeśli było to konieczne. Morgase piła swoje wino i słuchała; Alteima mogłaby pomyśleć, że obojętnie uczestniczy w rozmowie, przeczyły temu jednak jej oczy, które mówiły, że uważnie słucha każdego słowa i składa je w pamięci.
— Musisz zrozumieć — skończyła Alteima — że jedynie dotknęłam powierzchni spraw. Rand al’Thor i to, co zrobił Łzie, stanowią temat, o którym można by mówić godzinami.
— Będziesz miała taką okazję — oznajmiła Morgase, a Alteima uśmiechnęła się w duchu. Zwycięstwo. — Czy to prawda — ciągnęła dalej królowa — że sprowadził ze sobą Aielów do Kamienia?
— Och, tak. Wielkie dzikusy z twarzami zazwyczaj skrytymi za zasłoną; nawet ich kobiety gotowe są zabijać pod wpływem byle spojrzenia. Szli za nim jak psy, terroryzując wszystkich i rabując, co im się tylko spodobało w Kamieniu.
— Sądziłam, że to są najbardziej nieprawdopodobne plotki — zadumała się Morgase. — Plotki o Aielach szerzą się dopiero od niedawna, ale przecież od dwudziestu lat nie opuszczali Pustkowia, od czasu Wojny o Aiel. Świat z pewnością nie potrzebuje, by ten Rand al’Thor sprowadził ich na nas po raz wtóry.
Jej spojrzenie ponownie nabrało ostrości.
— Powiedziałaś: „szli”? To znaczy, że już odeszli?
Alteima skinęła głową.
— Tuż przedtem, zanim opuściłam Łzę. A on poszedł z nimi.
— Z nimi! — wykrzyknęła Morgase. — Bałam się, że on udał się do Cairhien...
— Masz gościa, Morgase? Powinnaś mnie była uprzedzić, bym mógł go stosownie powitać.
Do komnaty wszedł wysoki mężczyzna; wyszywany złotem kaftan z czerwonego jedwabiu opinał potężne ramiona i szeroką pierś. Alteima nie potrzebowała wcale widoku jaśniejącego spojrzenia Morgase, aby bez najmniejszej wątpliwości stwierdzić, że oto ma przed sobą lorda Gaebrila; wystarczyła pewność, z jaką przerwał królowej w pół zdania. Podniósł palec i służąca ukłoniła się głęboko, po czym szybko opuściła pomieszczenie; nie zapytał także Morgase o pozwolenie odprawienia służącej w jej obecności.
Przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, Alteima zdobyła się na lekki uśmiech powitania, odpowiedni dla podstarzałego wuja, pozbawionego zarówno władzy, pozycji, jak i wpływów. Mógł sobie być wspaniały, ale nawet gdyby nie należał do Morgase, nie był człowiekiem, którym odważyłaby się manipulować, chyba że zmusiłyby ją do tego okoliczności. Roztaczał wokół siebie aurę władzy potężniejszą nawet niż królowa.
Gaebril zatrzymał się przy Morgase i bardzo poufałym gestem położył dłoń na jej obnażonym ramieniu, ale jego oczy spoczęły na Alteimie. Przywykła do tego, że mężczyźni tak na nią patrzą, lecz pod jego spojrzeniem nerwowo poruszyła się na krześle; było nazbyt przenikliwe, widziało zbyt wiele.
— Przyjechałaś z Łzy? — Jego niski głos sprawił, że dreszcz przebiegł jej po plecach, po całej skórze, wręcz przeniknął aż do szpiku kości; poczuła się tak, jakby zanurzono ją w lodowatej wodzie, ale w dziwny sposób już po chwili jej niepokój rozwiał się.
To Morgase odpowiedziała, Alteima bowiem nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, kiedy on tak na nią patrzył.
— To jest Wysoka Lady Alteima, Gaebrilu. Opowiadała mi o Smoku Odrodzonym. Była w Kamieniu Łzy, kiedy został zdobyty. Gaebrilu, tam naprawdę byli Aielowie... — Delikatny nacisk dłoni spoczywającej na ramieniu przerwał jej w pół zdania. Rozdrażnienie przemknęło po jej twarzy, ale po chwili zniknęło, zastąpione promiennym uśmiechem.