Erim, zajmujący miejsce między Rhuarkiem a Hanem, potrząsnął głową. Jego jaskrawo rude niegdyś włosy były już prawie zupełnie siwe, ale zielone oczy patrzyły twardo, jakby należały do zupełnie młodego mężczyzny. Wielkie dłonie, szerokie i potężne, sugerowały, że pod cadin’sor kryją się identyczne ramiona.
— Timolan nie pozwala nawet, by jego noga wiedziała, w którą stronę on skoczy, zanim nie znajdzie się w powietrzu.
— Kiedy Timolan był jeszcze młodym wodzem — powiedział Jheran — próbował zjednoczyć klany i poniósł oczywiście porażkę. Nie spodoba mu się, że ktoś odniósł sukces tam, gdzie jemu nie wyszło.
— Przyjdzie — powiedział Rhuarc. — Timolan nigdy nie wierzył, że sam jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem. A Janwin przyprowadzi Shiande. Ale nie od razu. Najpierw muszą się uporać z myślą o tym, co się stało.
— Muszą uporać się z myślą, że mieszkaniec mokradeł jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem — warknął Han. — Nie miałem zamiaru cię obrazić, Car’a’carn.
W jego głosie nie było żadnej służalczości, wódz to nie król, wódz wodzów oczywiście również nie. W najlepszym przypadku jest pierwszym pośród równych.
— Moim zdaniem, Daryne i Codarra też w końcu przyjdą — spokojnie dodał Eruan. I dostatecznie szybko, by długotrwała cisza nie stała się przypadkiem powodem do tańca włóczni. W najlepszym przypadku pierwszy wśród równych. — Oni utracili więcej ludzi przez apatię niż inne klany.
Tak Aielowie nazywali długi okres wpatrywania się w przestrzeń, zanim ktoś decydował się porzucić los Aiela.
— W tej chwili Mandelain i Indirian muszą przede wszystkim zatroszczyć się o utrzymanie jedności swoich klanów, i zarówno jedni, jak i drudzy na własne oczy będą chcieli zobaczyć smoki na twoich rękach, ale przyjdą w końcu.
Pozostał więc jeszcze tylko jeden klan do omówienia, ten, o którym wspomnieć nie chciał żaden z wodzów.
— A jakie są wieści o Couladinie i Shaido? — zapytał wreszcie Rand.
Odpowiedziało mu milczenie, przerywane jedynie cichymi, pogodnymi tonami harfy w głębi komnaty. Każdy czekał, aż inni zabiorą głos, wszyscy odczuwali coś, co u Aielów było uczuciem najbliższym skrępowaniu. Jheran, marszcząc brwi, wpatrywał się w paznokieć swego kciuka, a Bruan zabawiał się srebrnym chwostem przy poduszce. Nawet Rhuarc wbił wzrok w dywan.
Ciszę przerwali ubrani w biel mężczyźni i kobiety. Napełnione puchary z winem stanęły przy każdym wodzu, obok nich srebrne tace z oliwkami, które na Pustkowiu stanowiły rzadki przysmak, z białym kozim serem oraz białymi, pomarszczonymi orzechami, nazywanymi przez Aielów pecara. Wyzierające spod białych kapturów twarze Aielów miały spuszczone oczy i wyrażały niespotykaną tutaj potulność.
Niezależnie ad tego, czy zostali pojmani w bitwie czy podczas napaści, gai’shain przysięgali swym zwycięzcom posłusznie służyć przez jeden rok i jeden dzień, nie dotykać broni, nie uczestniczyć w aktach przemocy, kiedy zaś kończył się przewidziany okres, wracali do swych klanów i szczepów, jakby nic się nie stało. Osobliwe, odległe echo Drogi Liścia. Wymagało tego ji’e’toh - honor i obowiązek — którego złamanie stanowiło niemalże najgorszą rzecz, jakiej mógł się dopuścić Aiel. Może nawet najgorszą. Niektórzy z tych mężczyzn i kobiet mogli teraz usługiwać wodzom własnych klanów, a jednak żaden z nich nawet drgnieniem powieki nie dałby po sobie poznać, że kogoś rozpoznaje, choćby własnego syna czy córkę.
Randa uderzyło nagle, że to jest właśnie prawdziwy powód wstrząsu, jaki wywołało u Aielów wyjawienie prawdy. Niektórym musiało się chyba wydawać, że ich przodkowie przysięgli służyć jako gai’shain nie tylko w swoim imieniu, ale również wszystkich przyszłych pokoleń. A ich dzieci — a potem dzieci ich dzieci, i tak aż po dziś dzień — łamały ji’e’toh, biorąc włócznię do ręki. Czy siedzący przed nim mężczyźni kiedykolwiek pomyśleli o wszystkim w ten sposób? Ji’e’toh było dla Aielów sprawą śmiertelnie poważną.
Gai’shain wymknęli się cicho z pomieszczenia, ich podbite miękką materią pantofle ledwie wydawały szmer na kamieniach posadzki. Żaden z wodzów nie dotknął ani wina, ani jedzenia.
— Czy jest jakaś szansa, że Couladin zechce się ze mną spotkać? — Rand wiedział, że nie; przestał wysyłać prośby o spotkanie, kiedy dowiedział się, iż Couladin obdziera posłańców żywcem ze skóry. Ale był to jakiś sposób zagajenia rozmowy.
Han parsknął.
— Dowiedzieliśmy się tylko tyle, że on zamierza obłupić cię ze skóry, gdy się znowu spotkacie. Czy to brzmi jak zgoda na rozmowy?
— Czy udałoby mi się oderwać Shaido od niego?
— Pójdą za nim — powiedział Rhuarc. — Nie jest prawdziwym wodzem, a jednak oni wierzą, że jest inaczej.
Couladin w ogóle nie wszedł między te szklane kolumny; być może nawet do teraz wierzył w to, co twierdził; że wszystko, co Rand powiedział, jest kłamstwem.
— Powiada, że sam jest Car’a’carnem i oni w to również wierzą. Panny Shaido, które tutaj przyszły, poszły za przykładem swoich społeczności, ale tylko dlatego, że Far Dareis Mai dzierżą twój honor. Poza nimi nikt inny tego nie zrobi.
— Wysłaliśmy zwiadowców, by go obserwowali — powiedział Bruan — i Shaido zabijają ich, gdy tylko mogą... Couladin buduje w ten sposób fundamenty kolejnych waśni... ale jak dotąd nie ma żadnych oznak, by chciał nas tutaj zaatakować. Dowiedziałem się, że twierdzi, jakobyśmy splugawili Rhuidean, i że zaatakowanie nas tutaj pogłębiłoby tylko profanację.
Erim chrząknął i poprawił się na poduszce.
— Inaczej mówiąc, mamy tyle włóczni, że moglibyśmy dwukrotnie zabić każdego Shaido i jeszcze by nam zostało. -Włożył kawałek białego sera do ust i skrzywił się, przeżuwając go. — Shaido zawsze byli tchórzami i złodziejami.
— To psy pozbawione honoru — oznajmili równocześnie Bael i Jheran, wpadając sobie w słowo, po czym każdy popatrzył na drugiego, jakby tamten próbował nabrać go na jakąś sztuczkę.
— Pozbawione honoru czy nie — spokojnie powiedział Bruan — liczba zwolenników Couladina rośnie. — Potem równie spokojnie pociągnął łyk wina z pucharu i dopiero wówczas ciągnął dalej: — Wszyscy wiecie, o czym mówię. Niektórzy z tych, co uciekli, po okresie apatii, nie odrzucili włóczni. Zamiast tego połączyli się ze swymi społecznościami w ramach Shaido.
— Żaden Tomanelle nie porzucił swego klanu — warknął Han.
Bruan spojrzał na wodza klanu Tomanelle i stanowczym tonem powiedział:
— To się zdarzyło w każdym klanie. — Nie czekając, aż jego słowa znowu zostaną podważone, rozparł się na poduszce. — Tego nie można nazwać porzuceniem klanu. Oni po prostu przyłączyli się do swoich społeczności. Jak Panny Shaido, które przyszły pod swój Dach w Rhuidean.
Rozległy się pomruki, ale tym razem nikt nie chciał się z nim kłócić. Reguły rządzące społecznościami wojowników Aiel były skomplikowane, poza tym ich członkowie czuli się równie mocno związani z nimi jak z klanem. Na przykład członkowie tej samej społeczności nie walczyli ze sobą, nawet jeśli między ich klanami panowała waśń krwi. Niektórzy mężczyźni nie pojmowali za żonę kobiety zbyt ściśle związanej ze społecznością, do której sami należeli, jakby przez to stawała się ich bliską krewną. O zwyczajach panujących wśród Far Dareis Mai, Panien Włóczni, Randowi nawet nie chciało się myśleć.
— Muszę wiedzieć, co zamierza Couladin — poinformował ich. Couladin był niczym byk, któremu pszczoła wpadła do ucha, mógł poszarżować w dowolną stronę. Zawahał się. — Czy byłoby to naruszeniem honoru, gdybyśmy zlecili ludziom przyłączenie się do ich społeczności wśród Shaido?