— Posłałem Aielów, by polowali na bandytów — odparł Rand. Istotnie, otrzymali rozkazy zgarniania wszelkich przestępców, jakich spotkają na swej drodze. Ale równocześnie nie mieli w żadnym razie z tej drogi zbaczać, przynajmniej nie po to, by ich szukać. Nawet Aielowie nie mogli robić tego i jednocześnie przemieszczać się szybko. — Mówiono mi, że trzy dni temu Kamienne. Psy zabiły blisko dwustu w okolicy Morelle.
Było to blisko granicy najdalej wysuniętej na południe, jaką Cairhien zagarnęło ostatnimi laty, w połowie drogi do rzeki Iralell. To towarzystwo nie musi się dowiadywać, że ci Aielowie mogli już dotrzeć do samej rzeki. Potrafili pokonywać dalekie dystanse szybciej od koni.
Maringil ciągnął swoje, marszcząc czoło z niepokojem.
— Jest jeszcze jeden powód. Połowa naszego kraju na zachód od Alguenyi znajduje się w rękach Andoru. — Zawahał się. Wszyscy oni wiedzieli, że Rand wychował się w Andorze; kilkanaście plotek czyniło go synem tego czy innego andorańskiego Domu, nawet. synem samej Morgase, który został odrzucony, bo potrafił przenosić albo który sam uciekł, zanim zdążono go poskromić. Szczupły mężczyzna kontynuował, jakby stąpał boso, z zawiązanymi oczyma, po sztyletach. — Morgase jak dotąd nie zdaje się sięgać po więcej, ale trzeba jej odebrać to, co do tej pory zagarnęła. Heroldzi obwieścili jej roszczenia do...
Urwał raptownie. Żaden z nich nie wiedział, dla kogo Rand przeznaczył Tron Słońca. Może tą osobą miała być Morgase.
Mrocznym spojrzeniem Colavaere ponownie jakby kładła Randa na szalach wagi; niewiele tego dnia mówiła. I nie powie, dopóki nie będzie wiedziała, dlaczego twarz Selande jest taka blada.
Rand poczuł nagle, że jest zmęczony, zmęczony tymi sprzeciwami arystokratów, knowaniami dyktowanymi przez reguły Daes Dae’mar.
— Andorańskimi roszczeniami względem Cairhien zajmę się, kiedy będę gotów. Ci żołnierze pomaszerują do Łzy. Weźmiecie przykład ze znakomitego posłuszeństwa Wysokiego Lorda Meilana i nie usłyszę nic więcej na ten temat. — Odwrócił się szybko w stronę Tairenian. — Twój przykład jest godzien naśladowania, nieprawdaż, Meilan? A twój, Aracome? Jeżeli wyjadę jutro, to nie znajdę w odległości dziesięciu mil na południe obozowiska tysiąca Obrońców Łzy, którzy dwa dni temu mieli wyruszyć w drogę powrotną do Łzy, mam rację? Względnie obozowiska dwóch tysięcy zbrojnych z Taireniańskich Domów?
Niewyraźne uśmiechy bladły z każdym jego słowem. Zesztywniałemu Meilanowi zalśniły oczy, a wąska twarz Aracome pobladła, czy z gniewu, czy ze strachu, trudno było orzec. Torean przykładał do kluchowatej twarzy jedwabną chusteczkę wyciągniętą z rękawa. Rand sprawował władzę w Łzie i naprawdę zamierzał tego dowieść; Callandor wbity w posadzkę Kamienia Łzy stanowił tego symbol. Dlatego właśnie nie protestowali przeciwko wysłaniu cairhieniańskich żołnierzy do Łzy. Zamierzali wykroić dla siebie nowe majątki, może królestwa, tutaj, z dala od miejsca, gdzie on władał.
— Nie znajdziesz, Lordzie Smoku — powiedział w końcu Meilan. — Jutro wyjadę z tobą, dzięki czemu będziesz mógł osobiście się przekonać.
Rand w to nie wątpił. Jeździec zostanie wysłany na południe tak szybko, jak Meilan zdoła to zaaranżować, i do jutra ci żołnierze pokonają szmat drogi w stronę Łzy. To wystarczy. Na razie.
— Skończyłem zatem. Możecie mnie zostawić.
Kilka bezgłośnych oznak zdziwienia, maskowanych tak szybko, że mogły być jedynie wytworem wyobraźni i już wstawali, kłaniając. się i dygając, Selande i młodzi lordowie wycofywali się pierwsi. Spodziewali się czegoś więcej. Audiencja u Lorda Smoka w ich mniemaniu była zawsze długa i mordercza; w jej trakcie zwykł popychać ich w narzuconym przez siebie kierunku, czy szło o zadeklarowanie, że żaden Tairenianin nie zagarnie ziem w Cairhien, jeśli nie wżeni się w jakiś cairhieniański Dom, czy o odmowę przegnania mieszkańców Foregate, czy o narzucenie arystokratom praw, jakie wcześniej nie imały się nikogo prócz gminu.
Przez chwilę odprowadzał wzrokiem Selande. Nie była pierwsza w ciągu tych ostatnich dziesięciu dni. Nawet nie dziesiąta albo dwudziesta. Kuszono go, przynajmniej z początku. Kiedy odrzucał szczupłą, natychmiast zastępowała ją pulchna, tak jak wysoka albo ciemna, w przypadku Cairhienianek w każdym razie, pojawiała się w ślad za niską albo jasną. Stałe poszukiwanie kobiety, która by go zadowoliła. Panny dawały odpór tym, które usiłowały zakraść się nocą do jego komnat, stanowczo — aczkolwiek znacznie delikatniej niźli Aviendha zajęła się tamtą, którą osobiście przyłapała. Aviendha najwyraźniej traktowała prawo Elayne do niego ze śmiertelną powagą. Niemniej jednak jej typowe dla Aielów poczucie humoru zdawało się sprawiać, że torturowanie go przynosiło jej moc satysfakcji; widział zadowolenie na jej twarzy, kiedy zaczynała się rozbierać do nocnego spoczynku, a on wzdychał głęboko i krył twarz. Dlatego byłby się oburzył tą jej śmiertelną powagą, gdyby nie pojął prędko, co kryje się za tym szeregiem młodych piękności.
— Lady Colavaere.
Zatrzymała się natychmiast, kiedy wymówił jej imię, chłodnooka i spokojna pod zdobną wieżycą ciemnych pukli. Selande nie miała innego wyboru, jak tylko pozostać wraz z nią, aczkolwiek wyraźnie nie miała najmniejszej ochoty, gdy zaś pozostali nie chcieli odejść. Meilan i Maringil złożyli pożegnalne ukłony jako ostatni, tak mocno zainteresowani Colavaere i próbami odgadnięcia, dlaczego kazano jej zostać, że nie zorientowali się, iż stanęli obok siebie. Ich oczy doskonale upodobniły się wzajem, ciemne i drapieżne.
Kryte ciemnymi panelami drzwi zamknęły się.
— Selande to bardzo urodziwa, młoda kobieta — rzekł Rand. — Są jednak tacy, którzy wolą towarzystwo kobiety bardziej dojrzałej... dysponującej głębszą wiedzą. Spożyjesz wieczerzę w moim towarzystwie tego wieczora, kiedy wybije Druga Parzysta. Już nie mogę się doczekać tej przyjemności.
Gestem nakazał jej odejść, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, o ile w ogóle potrafiła. Twarz jej się nie zmieniła, za to dygnęła jakby nieco chwiejnie. Na twarzy Selande malowało się czyste zaskoczenie. A także bezbrzeżna ulga.
Kiedy drzwi zamknęły się za dwiema kobietami, Rand odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. Ostrym sarkastycznym śmiechem. Był zmęczony Grą Domów, więc nie myśląc, wziął w niej udział. Brzydził się sobą za to, że nastraszył jedną kobietę, więc nastraszył drugą. To był dostateczny powód do śmiechu. To Colavaere srała za tym szeregiem młodych kobiet, które rzucały mu się na szyję. Znaleźć dla Lorda Smoka partnerkę do łoża, młodą kobietę, marionetkę, której sznurki ona pociągała i tym samym uwiązać do siebie samego Randa. Ale to nie siebie, lecz inną kobietę zamierzała umieścić w łożu Smoka Odrodzonego, może nawet z nim ożenić. Teraz będzie pociła się przez te wszystkie godziny do Drugiej Parzystej. Musiała wiedzieć, że jest ładna, niemalże. piękna, i skoro on odrzucił wszystkie te młode kobiety, które do niego przysłała, to być może dlatego, że marzył o niej od, powiedzmy, jakichś piętnastu lat. I z pewnością wiedziała, że nie odważy się powiedzieć „nie” człowiekowi, którzy trzymał Cairhien w garści. Do wieczora powinna nabrać rozsądku, położyć kres tym idiotyzmom. Aviendha najprawdopodobniej poderżnęłaby gardło każdej kobiecie., którą znalazłaby w jego łożu; poza tym nie miał czasu na te wszystkie lękliwe turkawki, którym się zdawało, że poświęcają się dla Cairhien i Colavaere. Ze zbyt licznymi problemami należało się uporać, a czasu dla odmiany było za mało.
„Światłości, a jeśli Colavaere stwierdzi, że warto się poświęcić?”
Mogła. Dość łatwo odzyskiwała zimną krew.
„No to będę musiał dopilnować, by ta krew była zastygła w niej ze strachu”.