Выбрать главу

— Czego by się dowiedziała? — wtrącił ostro Rand. — Czego nie powinna wiedzieć Elayne?

Mat spojrzał na Moiraine.

— Czy to ma znaczyć, że jest coś, czego nie wywęszyłaś?

— Co to za wieści? — spytał ostro Rand.

— Morgase nie żyje.

Egwene jęknęła głośno, przycisnąwszy obie dłonie do ust; jej oczy zogromniały niczym młyńskie koła. Moiraine wyszeptała coś, co mogło być modlitwą. Palce Asmodeana na moment się nie potknęły na strunach harfy.

Rand miał wrażenie, że wypruto mu żołądek.

„Elayne, przebacz mi”.

I odległe echo, zmienione.

„Ilyeno, przebacz mi”.

— Jesteś pewien?

— Na tyle pewien, na ile mogę być, nie widziawszy ciała. Jak się zdaje, Gaebril został koronowany na Króla Andoru. I Cairhien także, skoro już o tym mowa. Rzekomo uczyniła to sama Morgase. Że niby czasy wymagają silnej, męskiej ręki czy coś takiego, jakby kto mógł mieć silniejszą rękę od samej Morgase. Tyle, że ci Andoranie z południa słyszeli pogłoski, jakoby nie widziano jej od tygodni. Więcej niż pogłoski. Sami powiedzcie, o czym to świadczy. Andor nigdy dotąd nie miał króla, a teraz ma, i królowa zniknęła. Gaebril to ten, który chciał, żeby zabić Elayne. Próbowałem jej o tym powiedzieć, ale wiecie dobrze, że ona zawsze wie lepiej niźli farmer ze stopami ubabranymi w błocie. Moim zdaniem, on by się nie zawahał nawet sekundy przed poderżnięciem gardła królowej.

Rand zorientował się, że siedzi na jednym z krzeseł naprzeciwko Mata, choć wcale nie pamiętał, żeby się ruszał z miejsca. Aviendha położyła dłoń na jego ramieniu. Troska zmarszczyła jej czoło.

— Nic mi nie jest — powiedział szorstko. — Nie trzeba posyłać po Somarę. — Twarz jej poczerwieniała, ale on ledwie to zauważył.

Elayne nigdy mu nie wybaczy. Wiedział, że Rahvin — Gaebril — trzyma Morgase w niewoli, ale ignorował to, Przeklęci bowiem mogli się spodziewać, że on jej przyjdzie z pomocą. Powędrował własną drogą, robił to, czego się nie spodziewali. A na koniec ścigał Couladina, zamiast robić to, co zaplanował. Wiedział, a skupił całą uwagę na Sammaelu. Bo ten człowiek go judził. Morgase mogła zaczekać, aż on zmiecie Sammaelową pułapkę i Sammaela wraz z nią. I przez to Morgase nie żyła. Matka Elayne nie żyła. Elayne będzie go za to przeklinać aż do śmierci.

— Powiem ci jedno — ciągnął Mat. — Jest tu siła ludzi królowej. Nie są tacy pewni, czy chcą się bić za jakiegoś króla. Znajdź Elayne. Połowa z nich zleci się do ciebie, żeby usadzić ją na...

— Zamknij się! — warknął Rand. Trząsł się z furii tak mocno, że aż Egwene cofnęła się i nawet Moiraine uważnie zmierzyła go wzrokiem. Dłoń Aviendhy zacisnęła się na jego ramieniu, ale on strząsnął ją, kiedy wstawał. Morgase nie żyła, bo on nic nie zrobił. Jego ręka tak samo dzierżyła ten nóż jak ręka Rahvina. Elayne.

— Ona zostanie pomszczona. Rahvin, Mat. Nie Gaebril. Rahvin. Dobiorę mu się do skóry, choćbym już nigdy nie miał zrobić nic innego!

— Och, krew i krwawe popioły! — jęknął Mat.

— To obłęd. -Egwene wzdrygnęła się, jakby do niej dotarło, co powiedziała, ale zachowała ten sam stanowczy, spokojny głos. -Ciągle jeszcze masz ręce pełne Shaido, nie wspominając nawet Shaido na północy i tego wszystkiego, co zaplanowałeś w Łzie. Masz zamiar wszcząć kolejną wojnę, mimo że na talerzu masz już dwie inne i zniszczony kraj na dokładkę?

— To nie wojna. To ja. Mogę się znaleźć w Cairhien w ciągu godziny. Rajd... racja, Mat? ...rajd, nie wojna. Wydrę Rahvinowi serce. — Jego głos brzmiał jak młot. Miał wrażenie, że żyłami popłynął kwas. — Mógłbym wręcz żałować, że nie mam trzynastu sióstr Elaidy, bo bym je zabrał z sobą, żeby go utemperować i doprowadzić w ręce sprawiedliwości. Osądzić i skazać za morderstwo. To byłaby sprawiedliwość. Ale on będzie musiał zwyczajnie umrzeć, nieważne jakim sposobem go zabiję.

— Jutro — rzekła cicho Moiraine.

Rand spiorunował ją wzrokiem. Ale ona miała rację. Jutro będzie lepiej. Noc ostudzi wściekłość. Musiał być chłodny, kiedy zmierzy się z Rahvinem. Teraz miał ochotę objąć saidina i młócić nim wokół, niszcząc wszystko. Muzyka Asmodeana znowu się zmieniła w melodię, którą uliczni muzykanci w tym mieście wygrywali podczas wojny domowej. Nadał się ją czasami słyszało, kiedy przejeżdżał jakiś arystokrata. Głupiec, który uważał się za króla.

— Wynoś się, Natael. Wynoś się!

Asmodean powstał zwinnie, z ukłonem, aczkolwiek z twarzą, która przywodziła na myśl śnieg, i przeszedł przez izbę szybko, jakby niepewien, co może przynieść następna sekunda. Zawsze sobie pozwalał na zbyt wiele, ale tym razem posunął się za daleko. Kiedy otwierał już drzwi, Rand odezwał się ponownie.

— Zobaczę się z tobą wieczorem. Albo zobaczę cię martwego.

Ukłon Asmodeana nie był tym razem pełen gracji.

— Jak Lord Smok rozkaże — odparł ochryple i pospiesznie zatrzasnął za sobą drzwi.

Trzy kobiety patrzyły na Randa z nieodgadnionymi minami, nawet nie mrugając.

— Niech pozostali też stąd odejdą. — Mat skoczył ku drzwiom. — Nie ty. Tobie mam jeszcze kilka rzeczy do powiedzenia.

Mat zatrzymał się jak wryty, głośno wzdychając i majstrując nerwowo przy medalionie. Był jedyną osobą, która się poruszyła.

— Nie masz trzynastu Aes Sedai — powiedziała Aviendha — ale masz dwie. I mnie również. Może nie wiem tyle, co Moiraine Sedai, ale jestem równie silna jak Egwene i taniec nie jest mi obcy. — Miała na myśli taniec włóczni, czyli to, czym dla Aielów była bitwa.

— Rahvin jest mój — powiedział jej cicho. Może Elayne będzie skłonna mu wybaczyć choć odrobinę, jeśli przynajmniej pomści jej matkę. Może nie, ale wówczas może sam sobie wybaczy. Odrobinę choć. Przymusił dłonie, by zwisały w miarę swobodnie po bokach, by nie zaciskać ich w pięści.

— Czy wyrysujesz na ziemi linię, przez którą ma przestąpić? — spytała Egwene. — Walczył do pierwszej krwi? Czy nie pomyślałeś, że Rahvin może nie być sam, skoro mieni się teraz Królem Andoru? Dużo z tego dobrego, jeśli ty się tam pojawisz i jeden z jego gwardzistów przeszyje ci serce strzałą.

Pamiętał jeszcze, jak kiedyś życzył sobie, by przestała na niego pokrzykiwać. Okazało się ostatecznie, że tak jest o wiele łatwiej.

— Myślałaś, że zamierzam pójść sam? — Zamierzał; przez moment nie pomyślał, by ktoś mógł strzec jego pleców, aczkolwiek teraz słyszał cichy szept: „On lubi atakować od tyłu albo od flanek”. Prawie nie potrafił myśleć jasno. Gniew zdawał się wieść odrębny żywot, wzniecając ogniska, przy których stale się podsycał. — Ale nie z wami. To niebezpieczne. Moiraine może, jeśli sobie tego życzy.

Egwene i Aviendha nie popatrzyły wzajem na siebie, nim zrobiły krok do przodu, za to ruszyły jednocześnie, nie zatrzymując się, dopóki nie były tak blisko, że nawet Aviendha musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w twarz.

— Moiraine może, jeśli sobie życzy — powtórzyła Egwene.

O ile jej głos brzmiał niczym gładki lód, to głos Aviendhy miał barwę stopionego kamienia.

— Ale to dla nas zbyt niebezpieczne.

— Czy ty się stałeś moim ojcem? Czy ty się nazywasz Bran al’Vere?

— Jak masz trzy włócznie, to odkładasz dwie na bok, bo są nowsze?

— Nie chcę narażać was na ryzyko — odparł sztywno.

Egwene wygięła brwi w łuk.

— Ach tak? — I to było wszystko.

— Ja nie jestem dla ciebie gai’shain. — Aviendha obnażyła żeby. — Nigdy nie będziesz decydował za mnie, na jakie ryzyko mam się poważyć, Randzie al’Thor. Nigdy. Dowiedz się o tym już teraz.