Выбрать главу

— Nie ma innego wyjścia, tylko trzeba im powiedzieć, że widziałam Moghedien — mruknęła, szarpiąc warkocz tak mocno, że aż ją zabolało. — Światłości, one mnie oddadzą Faolain. Niemalże wolałabym już umrzeć!

— Ależ najwyraźniej lubisz biegać dla niej na posyłki.

Dźwięk drwiącego głosu poderwał Nynaeve z ławki niczym ręce ułożone na ramionach. Moghedien stała na środku ulicy, cała w czerni, kręcąc głową na widok tego, co widzi. Korzystając z wszystkich zasobów swojej siły, Nynaeve utkała tarczę z Ducha i wrzuciła ją między kobietę i saidara. A raczej próbowała ją wrzucić; przypominało to rąbanie drzewa papierowym toporkiem. Moghedien w rzeczy samej uśmiechnęła się, zanim przecięła splot Nynaeve, a zrobiła to tak zwyczajnie, jakby odganiała bitema z twarzy. Nynaeve gapiła się na nią tak, jakby ją kto ogłuszył pałką. Jednak doszło do tego. Jedyna Moc, bezużyteczna. Cały ten wrzący w niej gniew, bezużyteczny. Wszystkie plany, wszystkie nadzieje, na nic. Moghedien nawet nie raczyła oddać ciosu. Nawet nie raczyła sama utkać tarczy. To było właśnie miarą jej pogardy.

— Już się bałam, że mnie zauważyłaś. Zrobiłam się beztroska, kiedy ty i Siuan zaczęłyście się wzajem mordować. Własnymi rękoma. — Moghedien zaśmiała się lekceważąco. Coś tkała, leniwie, bo nie istniał żaden powód do pośpiechu. Nynaeve nie wiedziała, co to takiego, a mimo to miała ochotę krzyczeć. W jej wnętrzu szalała furia, ale snach przytępił rozum, ukorzenił stopy w ziemi. — Czasami wydaje mi się, że jesteście zbyt głupie, żeby was szkolić, ty, ta była Amyrlin i cała reszta. Ale nie mogę dopuścić, żebyś mnie zdradziła.

Splot zaczynał ją powoli dosięgać.

— Chyba już najwyższy czas, żeby cię uciszyć.

— Stój, Moghedien! — krzyknęła Birgitte.

Nynaeve zaniemówiła. To była Birgitte, taka jak kiedyś, w kusym, białym kaftanie i szerokich, żółtych spodniach, z warkoczem o skomplikowanym splocie przerzuconym przez ramię, ze srebrną strzałą naciągniętą na cięciwę srebrnego łuku. To było niemożliwe. Birgitte już nie była częścią Tel’aran’rhiod, znajdowała się w Salidarze, pilnując, by nikt nie odkrył, że Nynaeve i Siuan śpią, mimo słońca na niebie, i nie zaczął zadawać pytań.

Moghedien była tak zszokowana, że sploty, które utkała, zniknęły. Szok jednak trwał krócej niż chwilę. Lśniąca strzała oderwała się od łuku Birgitte — i wyparowała. Łuk wyparował. Coś jakby chwyciło łuczniczkę, gwałtownie prostując jej ręce, odrywając od ziemi. I niemalże natychmiast przytarto jej rogów, gdy z ciasno związanymi rękoma i nogami zawisła w odległości stopy nad ziemią.

— Powinnam była wziąć cię pod uwagę. — Moghedien odwróciła się plecami do Nynaeve, by podejść do Birgitte. — Lubisz swoje ciało? Bez Gaidala Caina?

Nynaeve zastanawiała się, czy przenosić. Ale co? Sztylet, który mógłby nawet nie przebić skóry kobiety? Ogień, który nawet by nie osmalił jej spódnic? Moghedien wiedziała, jaka ona jest bezsilna; nawet na nią nie patrzyła. Jeśli przerwie strumień Ducha biegnący do śpiącej kobiety w bursztynie, to obudzi się w Salidarze; mogłaby wtedy ostrzec tamte. Twarz jej wykrzywiła się, bliska łez, kiedy spojrzała na Birgitte. Złotowłosa kobieta wisiała w jednym miejscu, wpatrując się butnie w Moghedien. Moghedien kontemplowała ją niczym rzeźbiarz kloc drewna.

„Tylko ja tu jestem — pomyślała Nynaeve. — Równie dobrze mogłabym w ogóle nie być zdolna do przenoszenia. Tylko ja”.

Uniesienie pierwszej stopy przypominało wyciąganie jej z błota sięgającego kolan, drugi chwiejny krok też nie był łatwiejszy. W stronę Moghedien.

— Nie rób mi krzywdy — załkała Nynaeve. — Proszę, nie rób mi krzywdy.

Przeszył ją dreszcz... Birgitte zniknęła. W jej miejscu stało dziecko, trzy— może czteroletnie, w kusym białym kaftaniku i szerokich żółtych spodenkach, bawiło się srebrnym łukiem-zabawką. Dziewczynka, przerzuciwszy złoty warkocz na plecy, wycelowała łuk w Nynaeve i zachichotała, po czym włożyła palec do ust, jakby nie była pewna, czy przypadkiem nie zrobiła czegoś złego. Nynaeve opadła na kolana. Pełznięcie w spódnicach było trudnym zadaniem, ale nie sądziła, by dała radę ustać. Jakoś jej się udało, wyciągnęła błagalnie rękę i zaskomlała:

— Proszę, nie rób mi krzywdy. Błagam. Nie rób mi krzywdy.

Wlokła się bez końca w stronę Przeklętej niczym zdepnięty żuk gramolący się po błocie.

Moghedien obserwowała ją chwilę w milczeniu, aż wreszcie powiedziała:

— Kiedyś uważałam cię za silniejszą. Teraz stwierdzam, że doprawdy podoba mi się widok ciebie na kolanach. Bliżej już nie podchodź, dziewczyno. Nie żebym uważała, że nie masz dość odwagi, by spróbować wydrzeć mi włosy... — Ta wizja wyraźnie. ją rozbawiła.

Dłoń Nynaeve zachwiała się w odległości piędzi od Moghedien. Musiała być dostatecznie blisko. Była tylko ona. I Tel’aran’rhiod. W głowie uformował się obraz i stało się; na wyciągniętym nadgarstku pojawiła się bransoleta połączona srebrną smyczą ze srebrną obręczą na karku Moghedien. Utrwaliła w umyśle obraz nie tylko samej a’dam, lecz także noszącej ją Moghedien, Moghedien i a’dam, element Tel’aran’rhiod ujęty w taki kształt, jaki sama wybrała. Wiedziała mniej więcej, czego należy się spodziewać; sama przelotnie nosiła kiedyś a’dam, w Falme. W jakiś dziwny sposób była świadoma Moghedien, tak jak była świadoma własnego ciała, własnych emocji; dwa komplety, oba różne, ale oba znajdowały się w jej głowie. Na to tylko liczyła, bo Elayne uparła się, że właśnie w ten sposób wszystko się dzieje. To coś rzeczywiście stanowiło połączenie; wyczuwała Źródło za pośrednictwem drugiej kobiety.

Dłoń Moghedien skoczyła ku obręczy, szok zaokrąglił oczy. Wściekłość i śmiertelne przerażenie. Większa wściekłość niż lęk, z początku. Nynaeve wyczuwała je nieomal tak, jakby to były jej własne odczucia. Moghedien musiała wiedzieć, czym jest smycz i obręcz, a mimo to i tak usiłowała przenosić; Nynaeve jednocześnie poczuła jakby lekkie przesuwanie się czegoś w sobie, w a’dam; druga kobieta próbowała nagiąć Tel’aran’rhiod do swej woli. Udaremnienie tych usiłowań było łatwe; a’dam stanowiła połączenie, które ona kontrolowała. Było łatwe pod warunkiem, że się o tym wiedziało. Nynaeve nie życzyła sobie przenosić tych strumieni, więc nie zostały przeniesione. Moghedien równie dobrze mogła próbować podnieść górę gołymi dłońmi. Paniczny lęk zapanował nad wściekłością.

Podnosząc się, Nynaeve utrwaliła w umyśle odpowiedni obraz. Nie tylko wyobrażała sobie Moghedien pojmaną na smycz a’dam; ona wiedziała, że Moghedien została pojmana, była tego tak pewna, jak tego, jak się nazywa. Wrażenie przesuwania, skóry, która usiłowała ścierpnąć, nie odeszło jednak.

— Przestań — rozkazała ostrym tonem. Adam nie poruszyła się. Pomyślała o czarnych pokrzywach, lekko pocierających drugą kobietę od ramion po kolana. Moghedien zadygotała, konwulsyjnie wypuściła oddech. — Przestań, powiedziałam, bo inaczej zrobię coś gorszego. — Przesuwanie ustało. Moghedien obserwowała ją czujnie, nadal kurczowo ściskając srebrną obręcz opinającą jej kark, i stanęła na palcach, jakby zaraz miała pofrunąć.

Birgitte — to dziecko, którym Birgitte była teraz albo kiedyś — przyglądała im się z ciekawością. Nynaeve utworzyła jej obraz jako dorosłej, skupionej kobiety. Mała dziewczynka włożyła palec do ust i zaczęła przyglądać się łukowi-zabawce. Nynaeve sapnęła ze złością. Trudno było zmienić coś, co już komuś udało się utrwalić. I na domiar wszystkiego Moghedien twierdziła, że potrafi zmieniać coś na stałe. Ale to, co ona mogła zrobić, ona mogła teraz odkręcić.