Zagłoba począł mrugać znacząco na Wołodyjowskiego.
— A taki do Krakowa pojadę — rzekł po chwili namysłu Litwin. — Kazali mnie list oddać, to oddam.
— Chodźmy do izby, każemy sobie piwa zagrzać — rzekł Zagłoba.
— A wy gdzie jedziecie? — pytał po drodze Longinus.
— Do Zamościa, do Skrzetuskiego.
— Porucznika nie ma w Zamościu.
— Masz babo placek! Gdzież on jest?
— Koło Choroszczyna gdzieś, gromi kupy swawolne[515]. Chmielnicki cofnął się, ale jego pułkownicy po drodze palą, rabują i ścinają. Na tych starosta wałecki odkomenderował pana Jakuba Regowskiego, żeby ich znosił…
— I Skrzetuski jest z nim także?
— Takoż. Ale oni osobno chodzą, bo wielkie są między nimi emulacje[516], o których waszmościom później opowiem.
Tymczasem weszli do izby. Zagłoba kazał zagrzać trzy garnce piwa, po czym zbliżywszy się do stołu, za którym Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł:
— Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem Michałem Bohuna na śmierć usiekli.
Litwin aż się z ławy podniósł.
— Braciaż wy rodzeni, możeż to być?
— Jak nas tu żywych widzisz.
— I wy jego we dwóch usiekli?
— Tak jest.
— Oto nowina! A Boże, Boże! — mówił Litwin plasnąwszy w dłonie. — Mówisz waćpan: we dwóch! Jak to we dwóch?
— Bom go naprzód przez fortele do tego doprowadził, że nas wyzwał — rozumiesz wasze? — po czym pan Michał pierwszy stanął i tak go, mówię waści, pokrajał jak wielkanocne prosię, rozebrał go jak pieczonego kapłona — rozumiesz wasze?
— To waść drugi nie stawał?
— No, patrzcie się! — rzekł Zagłoba. — Widzę, że waść musiałeś sobie krew puszczać i ze słabości na umyśle szwankujesz. Rozumiałżeś, że będę z trupem stawał albo że leżącego już będę docinał?
— Bo mówiłeś waść, żeście go we dwóch usiekli.
Pan Zagłoba ramionami ruszył.
— Świętej cierpliwości z tym człowiekiem! Panie Michale, zali[517] nie obydwóch nas Bohun wyzwał?
— Tak jest — rzecze Wołodyjowski.
— Pojąłeś waść teraz?
— Niech i tak będzie — odparł Longinus. — To pan Skrzetuski szukał Bohuna pod Zamościem, a jego tam już nie było.
— Jak to go Skrzetuski szukał?
— Muszę już, jak widzę, wszystko ab ovo[518] waćpanom opowiedzieć, właśnie tak, jak się odbyło — rzekł pan Longinus. — Zostaliśmy tedy, jak wiecie, w Zamościu, a wy ruszyliście do Warszawy. Na Kozaków nie czekaliśmy zbyt długo. Przyszły ich chmary nieprzejrzane spode Lwowa, że okiem wszystkich z murów nie objąłeś. Ale nasz książę tak Zamość opatrzył, że byliby pod nim dwa lata stali. Myśleliśmy, że nie będą wcale szturmowali i wielki był z tego powodu między nami smutek, bo każdy sobie rozkosze z ich klęski obiecywał, a że byli z nimi i Tatarzy, więc ja także miałem nadzieję, że mnie Pan Bóg miłosierny da moje trzy głowy…
— Proś go waćpan o jedną, proś o jedną, a dobrą — przerwał Zagłoba.
— A waćpan zawsze taki sam!… słuchać hadko[519] — rzekł Litwin. — Myśleliśmy tedy, że nie będą szturmowali, oni tymczasem, jako to szaleni w swej zatwardziałości, zaraz wzięli się do budowania machin, a potem nuż szturmować! Pokazało się później, że Chmielnicki sam nie chciał, ale Czarnota, ich oboźny, wziął na niego napadać i mówić, że to go tchórz obleciał — że już z Lachami myśli się bratać — więc Chmielnicki pozwolił i pierwszego Czarnotę posłał. Co się działo, braciaszki, tego ja wam nie wypowiem. Świata zza dymu i zza ognia nie było widać. Poszli z początku odważnie, zasypali fosę, darli się na mury; aleśmy im tak przygrzeli, że potem i od murów, i od własnych machin pouciekali; dopiero wypadliśmy za nimi w cztery chorągwie i narżnęliśmy jak bydła.
Wołodyjowski zatarł ręce.
— Uch! żałuję, żem nie był na tym festynie — wykrzyknął z uniesieniem.
— I ja byłbym się tam przydał — rzekł ze spokojną pewnością Zagłoba.
— A już wtedy najwięcej dokazywali pan Skrzetuski i pan Jakub Regowski — mówił dalej Litwin — obaj wielcy kawalerowie, ale zgoła sobie nieprzyjaźni. Zwłaszcza pan Regowski krzywił się na Skrzetuskiego i byłby niezawodnie szukał okazji, gdyby nie to, że pan Weyher pod gardłem zabronił pojedynków. Nie rozumieliśmy z początku, o co panu Regowskiemu chodzi, aż i wyszło na wierzch, że to krewny pana Łaszcza[520], którego książę z powodu pana Skrzetuskiego, jak pamiętacie, z obozu wypędził. Stąd złość w Regowskim do księcia, do nas wszystkich, a zwłaszcza do porucznika, stąd i emulacja między nimi, która obu w tym oblężeniu wielką sławą okryła, bo się jeden nad drugiego wysadzał. Obaj byli pierwsi i na murach, i w wycieczkach, aż wreszcie sprzykrzyło się Chmielnickiemu szturmować i regularne rozpoczął oblężenie, nie zaniedbując przy tym i fortelów, które by go do zdobycia miasta mogły doprowadzić.
— Tyle samo on albo i więcej ufa w chytrość! — rzekł Zagłoba.
— Szalony człowiek, a przy tym i obscurus[521] — mówił dalej Podbipięta — sądził, że pan Weyher jest Niemiec, widać nie słyszał o wojewodach pomorskich tego nazwiska, bo napisał list, chcąc starostę do zdrady namówić, jako cudzoziemca i jurgieltnika[522]… Dopieroż mu pan Weyher odpisał, co zacz jest i jako się źle z pokusą do niego wybrał. Ten list, żeby to pokazać lepiej swój walor, chciał koniecznie starosta przez kogoś znaczniejszego, nie przez trębacza wysłać, a że to się jak na zgubę między tak dzikie bestie idzie, nie było chętnych między towarzystwem. Inni się też na godność oglądali, więc ja się podjąłem — i tu słuchajcie, bo co najciekawsze, to się dopiero zaczyna.
— Słuchamy pilnie — rzekli dwaj przyjaciele.
— Pojechałem tedy i zastałem hetmana pijanego. Przyjął mnie jadowicie, zwłaszcza gdy list przeczytał, i buławą groził — a ja polecając pokornie duszę Bogu, tak sobie wszystko myślałem: już też jeśli mnie tknie, tak mu pięścią głowę rozbiję. Co było robić, braciaszki kochane — co?
— Zacnie to było ze strony waćpana tak myśleć — rzekł z pewnym rozrzewnieniem Zagłoba.
— Ale go pułkownicy mitygowali i drogę mu do mnie zagradzali — mówił pan Longinus — a najbardziej jeden młody, tak śmiały, że go wpół brał i odciągał mówiąc: „Nie pójdziesz, bat'ku[523], upiłeś się.” Patrzę ja, kto mnie tak broni, i dziwię się jego śmiałości, że taki z Chmielnickim konfident — aż to Bohun.
— Bohun? — wykrzyknęli Wołodyjowski i Zagłoba.
— Tak jest. Poznałem go, bom go w Rozłogach widział — i on mnie takoż. Słyszę, mówi do Chmielnickiego: „To mój znajomy.” A Chmielnicki, jako to prędka u pijaków rezolucja, odpowiada: „Kiedy on twój znajomy, synku, tak dać jemu pięćdziesiąt talarów, a ja dam respons[524].” I dał mi respons, a co do talarów, rzekłem, by bestii nie drażnić, żeby je dla hajduków schował, bo nie moda towarzyszowi[525] musztuluków[526] brać. Odprawili mnie z namiotu dość uczciwie, ale ledwom wyszedł, przychodzi do mnie Bohun: „My się w Rozłogach widzieli” — mówi. „Tak jest (rzekę), jenom się wtedy nie spodziewał, braciaszku, że cię w tym obozie ujrzę.” — A on na to: „Nie własna wola, ale nieszczęście zagnało!” W rozmowie powiedziałem mu, jakeśmy to jego za Jarmolińcami[527] pobili. „Jam nie wiedział, z kim mam do czynienia (rzekł mi na to), i w rękę byłem zacięty, a ludzi miałem do niczego, bo myśleli, że to sam kniaź Jarema ich bije.” — „I myśmy nie wiedzieli (powiadam), bo żeby pan Skrzetuski wiedział, że to ty, tedyby jeden z was już nie żył.”