Выбрать главу

– Możemy zabrać jedną amforę? Może z tamtej sterty?

Kapitan kazał sternikowi osadzić łódź na dnie w pobliżu stosu glinianych dzbanów. Czterystutonowa jednostka wylądowała lekko jak piórko i potoczyła się naprzód. Logan wezwał ekipę wydobywczą.

W podłodze za sterownią uniesiono klapę, odsłaniając płytką studnię. Przez trzy akrylowe bulaje o grubości dziesięciu centymetrów widać było dno morskie. Jeden z marynarzy wcisnął się do studni i czuwał, żeby łódź nie wpadła na stos dzbanów. Kiedy amfory były tuż obok, łódź zatrzymała się. Dziobowa część kadłuba mieściła ramię manipulatora. Marynarz w studni wysunął je za pomocą pilota i uruchomił szczęki. Ramię obróciło się na przegubie.

Mechaniczna ręka delikatnie chwyciła dzban za szyjkę, uniosła i włożyła do kosza pod dziobem. Marynarz wycofał ramię i Logan rozkazał załodze podnieść łódź z dna. Podczas ostatniej automatycznej serii zdjęć zatelefonował na statek ubezpieczający. Opisał znalezisko i zawiadomił, że będą się wynurzać. Potem kazał sonarzyście zlokalizować statek na powierzchni.

– Wynurzamy się – rozkazał Logan sternikowi.

– Nie sądzę – powiedział doktor Pułaski, stając za fotelem kapitana.

– Słucham?

– Nie wypływamy na powierzchnię.

Kapitan obrócił swój fotel z rozbawioną miną.

– Mam nadzieję, że nie wziął pan dosłownie moich przechwałek o miesięcznych pobytach na dnie morza. Zabraliśmy zapasy tylko na kilka dni.

Pułaski wsunął rękę pod kurtkę i wyciągnął pistolet TT-33.

– Zrobi pan, co każę, albo go zastrzelę – zagroził, przykładając lufę pistoletu do głowy sternika.

Logan spojrzał na broń, potem na Pułaskiego.

– Kim pan jest?

– Nieważne. Ma pan wykonywać moje polecenia.

– W porządku – odparł Logan głosem ochrypłym z napięcia. – Co mam robić?

– Po pierwsze, przerwać wszelką łączność ze statkiem ubezpieczającym.

Pułaski przyglądał się. jak Logan wyłącza radio. Zerknął na zegarek.

– Dziękuję. Teraz poinformuje pan załogę, że łódź została porwana. Niech pan ich uprzedzi, że zastrzelę każdego, kto bez pozwolenia przyjdzie na dziób.

Kapitan popatrzył wściekle na Pułaskiego i odwrócił się do interkomu.

– Tu kapitan. W sterowni jest człowiek z bronią. Przejął dowodzenie nad łodzią. Mamy słuchać jego rozkazów. Trzymajcie się z daleka od dziobu. To nie jest żart. Powtarzam: to nie jest żart. Zostańcie na stanowiskach. Porywacz zastrzeli każdego, kto przyjdzie na dziób.

Z części rufowej dobiegły zaskoczone głosy. Kapitan powtórzył ostrzeżenie, żeby jego ludzie wiedzieli, że mówi serio.

– Bardzo dobrze – pochwalił Pułaski. – Teraz podniesie pan łódź na głębokość stu pięćdziesięciu metrów.

– Słyszałeś – zwrócił się Logan do sternika, jakby sam nie chciał wydawać rozkazu.

Sternik siedział jak skamieniały. Na komendę Logana sięgnął do przyrządów. Wypompował wodę z kilku zbiorników balastowych, ustawił stery głębokościowe i podniósł dziób łodzi. Włączył na krótko napęd główny i poderwał NR-1 do góry. Wyrównał na poziomie stu pięćdziesięciu metrów.

– Dobrze. I co dalej? – zapytał Logan.

Pułaski znów zerknął na zegarek, jak człowiek zaniepokojony opóźnieniem pociągu.

– Teraz zaczekamy.

Odsunął lufę od głowy sternika, ale nie opuścił i nie zabezpieczył broni. Minęło dziesięć minut. Potem piętnaście. Logan zaczynał tracić cierpliwość.

– Mógłby mi pan łaskawie wyjaśnić, na co czekamy?

Pułaski położył palec na ustach i uśmiechnął się tajemniczo.

– Zobaczy pan.

Minęło jeszcze kilka minut. Napięcie rosło. Logan patrzył na monitor kamery dziobowej, zastanawiając się, kim jest ten facet i czego chce. W końcu odpowiedź nadeszła. Do ostrego dziobu zbliżał się wielki cień.

Logan pochylił się do przodu, wpatrzony w ekran.

– Co to jest, do cholery?

Cień przesunął się pod łódź jak monstrualny rekin atakujący podbrzusze ofiary. Rozległ się ogłuszający metaliczny dźwięk, jakby w NR-1 uderzył młot parowy. Łódź zatrzęsła się od dziobu do rufy i uniosła o kilka metrów.

– Dostaliśmy! – krzyknął sternik i odruchowo sięgnął do przyrządów.

– Nie ruszać się! – warknął Pułaski i przystawił mu broń do głowy.

Ręka sternika zamarła w powietrzu. Spojrzał w górę. Wszyscy w łodzi usłyszeli zgrzyty i drapanie, jakby po kadłubie pełzały wielkie metalowe owady.

Pułaski promieniał z zadowolenia.

– Jest nasz komitet powitalny.

Hałas ucichł po kilku minutach. Zastąpiły go wibracje potężnych silników. Szybkościomierz na panelu kontrolnym ożył, choć śruby nie pracowały. Sternik wlepił wzrok we wskaźnik.

– Ruszyliśmy! Co mam robić?

Odwrócił się do kapitana. Na liczniku mieli dziesięć, potem dwadzieścia węzłów i szybkość ciągle rosła.

– Nic – odparł Pułaski. – Proszę przekazać załodze wiadomość, kapitanie.

– Jaką?

Pułaski uśmiechnął się.

– To chyba oczywiste. Niech siedzą spokojnie i cieszą się rejsem.

3

Morze Czarne

Pięciometrowy ponton zodiac pędził w kierunku odległego brzegu. Fale waliły w płaskie dno jak w bęben. Kaela Dorn kuliła się na dziobie. Zaciskała dłonie na linie ratunkowej, żeby nie wypaść za burtę. Woda pryskała jej w oczy i ściekała po twarzy, ale Kaela tylko raz odwróciła głowę.

– Gazu, Mehmet, gazu! – krzyknęła do mężczyzny klęczącego przy rumplu i machnęła ręką, jakby rzucając lasso.

Zasuszony Turek odpowiedział bezzębnym uśmiechem od ucha do ucha. Otworzył szerzej przepustnicę i zodiac uderzył w wodę z jeszcze większą siłą. Kaela ścisnęła mocniej linę i roześmiała się z zachwytem.

Dwaj pasażerowie pontonu nie mieli powodu do entuzjazmu. Trzymali się kurczowo, żeby nie wpaść do morza. Przy każdym podskoku szczękali zębami. Nie byli zaskoczeni, kiedy Kaela kazała Mehmetowi dodać gazu. Po trzech miesiącach pracy z reporterką programu telewizyjnego Niewiarygodne tajemnice przyzwyczaili się do jej szalonych pomysłów.

Krępy Mickey Lombardo, starszy członek ekipy, był rodowitym nowojorczykiem. Przez lata wyrobił sobie mięśnie, dźwigając sprzęt dźwiękowy i oświetleniowy. Trzymał w zębach zgasłe cygaro. Chwilę po rozpoczęciu szaleńczego rejsu zalała je fala. Jego australijski asystent, jasnowłosy Hank Simpson, był muskularnym surferem o przezwisku Dundee.

Kiedy usłyszeli, że będą pracować z piękną reporterką, nie wierzyli w swoje szczęście. Potem czekała ich wspólna wyprawa do pełnej odchodów nietoperzy groty w Arizonie, do wodospadów w zielonym piekle Amazonki, filmowali ceremonię wudu na Haiti. Stopniowo nabrali szacunku dla odwagi Kaeli. Przestali ją podrywać i traktowali jak młodszą siostrę, którą trzeba chronić przed jej własną brawurą.

Lombardo i Dundee też nie byli mięczakami. Ludzie pracujący w terenie dla Niewiarygodnych tajemnic musieli mieć kondycję fizyczną i pomysłowość w zdobywaniu materiału. Zdarzało się wiele groźnych wypadków. Ich niebezpieczne przygody często same w sobie stawały się tematem kolejnego odcinka. Jeśli reporter czy technik wpadł do morza lub ścigali go ludożercy, materiał stawał się jeszcze atrakcyjniejszy. Dopóki ekipa nie straciła drogiego sprzętu, szefostwo programu nie przejmowało się niebezpiecznymi warunkami pracy.

Przyjechali do Stambułu kilka dni wcześniej, żeby rozpocząć poszukiwania arki Noego. Temat dawno przestał być sensacją i zszedł na dalsze strony gazet. Dlatego też Kaela rozglądała się za czymś innym. Pierwszego dnia poszła wynająć kuter rybacki na rejs po Morzu Czarnym. W porcie spotkała starego rosyjskiego marynarza. Służył kiedyś na radzieckim okręcie podwodnym z pociskami balistycznymi. Opowiedział Kaeli o opuszczonej bazie tych jednostek. Narysował nawet mapę i zaznaczył lokalizację w odległym zakątku Morza Czarnego. Przedtem napomknął jednak, że trochę forsy odświeżyłoby mu pamięć.