5
Kaela Dorn wstrzymała oddech, gdy dziwaczny samolocik runął korkociągiem w dół. W ostatniej sekundzie poderwał się gwałtownie. Wznosił się tak i opadał jak latawiec na niewidzialnym sznurku.
W końcu pilot jakoś zdołał opanować maszynę i podszedł lotem ślizgowym do lądowania. Zanim jednak usiadł, lewe skrzydło przechyliło się ostro i zaryło w miękkim piasku. Odłamało się tuż przy kadłubie i samolocik uderzył pod kątem w ziemię. Ślizgał się przez kilka metrów, wreszcie zatrzymał gwałtownie z zadartym wysoko ogonem. Silnik zgasł i na plaży nagle zaległa cisza. Słychać było tylko szum fal i trzask płonącej trawy.
Uciekinierzy gapili się na wrak samolotu szeroko otwartymi oczami. Nie mieli sił się ruszyć. Kaela była w najlepszej formie, ale miała nogi jak z ołowiu. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli pękaty samolocik, nie wiedzieli, czy to wróg, czy przyjaciel. Nie mieli jednak wątpliwości co do zamiarów jeźdźców. Dzikie okrzyki i uniesione szable mówiły same za siebie: ludzie na koniach łaknęli krwi.
Samolot wyglądał jak ptak, który wpadł między łopatki wentylatora. Wydawało się niemożliwe, żeby pilot wyszedł z tego cało. Jednak w kokpicie coś się poruszyło. Pojawiła się jedna noga, potem druga i lotnik wygramolił się na zewnątrz. Najwyraźniej nic mu się nie stało. Obszedł maszynę i obejrzał uszkodzenia. Kopnął w skrzywione koło, jakby sprawdzał stary samochód, i pokręcił głową. Potem odwrócił się do ekipy telewizyjnej, pomachał przyjaźnie ręką i ruszył w ich kierunku. Utykał lekko.
Lombardo i Dundee dla bezpieczeństwa wzięli Kaelę między siebie. Przyglądała się ciekawie pilotowi. Był wysoki, zbudowany jak bramkarz z nocnego klubu. Miał na sobie niebieską bluzę sportową i brązowe szorty. Podszedł bliżej i zdjął czapkę baseballową. Ukazały się stalowoszare, niemal platynowe włosy. Opalona twarz była gładka, z wyjątkiem drobnych zmarszczek od śmiechu wokół oczu i ust. Wyglądał na mniej więcej czterdzieści lat.
Po jego policzku spływała krew, przesiąkając przez chustę zawiązaną na głowie. Lądowanie musiało być mocnym przeżyciem, ale miał taką minę, jakby wracał z kortu tenisowego.
– Dzień dobry – odezwał się z uśmiechem. – Wszyscy cali i zdrowi?
– Tak, dziękuję, nic nam nie jest – odrzekła ostrożnie Kaela. – Ale pan krwawi.
Dotknął z roztargnieniem rany.
– To tylko drobne skaleczenie. Poza tym jestem mniej więcej w jednym kawałku. Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o moim środku transportu. Już nie robią ich tak, jak kiedyś. Nie macie państwo przypadkiem taśmy samoprzylepnej?
Kaela uśmiechnęła się smutno.
– Pańskiego samolotu nie da się już posklejać. Ludzie z ubezpieczeń powiedzieliby, że jest skasowany.
– Obawiam się, że to prawda, pani…
– Dorn. Kaela Dorn. To mój producent, Mickey Lombardo, a to jego asystent Hank Simpson. Robimy serial telewizyjny Niewiarygodne tajemnice.
– Tak myślałem. Nazywam się Kurt Austin. Jestem z NUMA.
– NUMA?! – wykrzyknął Lombardo, podszedł i potrząsnął dłonią Austina. – Miło pana widzieć! Mieliśmy fart, że się pan zjawił.
– To nie tylko fart – odrzekł Austin. – Szukałem was. Mieliście być na “Argo” dziś rano.
– Przepraszamy – powiedział Lombardo. – Zrobiliśmy mały skok w bok, żeby zbadać starą ruską bazę okrętów podwodnych. Powinna gdzieś tu być.
– Kapitan “Argo” jest trochę wkurzony. Psujecie mu rozkład jazdy. Mogliście nas zawiadomić, że zmieniliście plany.
Austin uśmiechał się, ale mówił z wyczuwalną przyganą.
– To moja wina – powiedział Kaela. – Myśleliśmy, że zajmie nam to tylko kilka godzin. Chcieliśmy powiadomić was z morza, ale na naszym wynajętym kutrze nie działało radio. Kapitan zawrócił do portu, bo nawalał mu silnik. Miał też naprawić radio i połączyć się z wami.
– To musiał być ten kuter, który widziałem po drodze.
Przytaknęła.
– Miał nas stąd zabrać jutro rano. Dzięki za uratowanie nam życia. Przepraszam, że narobiliśmy panu tyle kłopotu.
Austin nie chciał już ich męczyć.
– Żaden kłopot – odparł i popatrzył na zdemolowany samolocik. – No… może niewielki. Dlaczego przewrócił się wam ponton?
– Ktoś na brzegu strzelał do nas i zabił Turka przy sterze – wyjaśniła Kaela. – Z boku uderzyła fala i przewróciła łódź. Schowaliśmy się pod spodem, chcieliśmy odpłynąć od plaży, ale fale były za silne i wylądowaliśmy tutaj. – Obejrzała się na wydmę. – Wie pan, kim byli tamci ludzie na koniach?
Austin nie odpowiedział. Przyglądał się jej. Kaela zdała sobie sprawę, że mokra koszulka i szorty oblepiają ciasno jej ciało. Austin wyczuł zażenowanie Kaeli i przeniósł wzrok na dymiącą wydmę.
– Nie wyglądali na uczniów z miejscowej szkółki jeździeckiej – odrzekł. – Rozejrzyjmy się.
Ruszył w górę pochyłej plaży. Reszta ostrożnie wspięła się za nim. Ogień dogasał. Przeszli przez spaloną trawę na szczycie wydmy. Austin zauważył na ziemi coś błyszczącego. Podszedł bliżej. Szabla. Podniósł ją i wypróbował w dłoni. Długie, zakrzywione ostrze było doskonale wyważone. Austin zacisnął zęby. Wyobraził sobie, co może zrobić z ludzkim ciałem klinga ostra jak skalpel. Oglądał napis wygrawerowany cyrylicą na ostrzu, kiedy zawołał go Australijczyk. Dundee stał po kolana w kępie ocalałej z pożaru trawy i coś pokazywał.
– Go tam? – zapytał Austin.
– Sztywny facet.
Austin wbił szablę w piasek i podszedł. U stóp Australijczyka leżał na plecach mężczyzna z otwartymi, szklistymi oczami. Miał czarną, zapiaszczoną brodę i wąsy. Wyglądał na czterdzieści kilka lat. Głowa była wygięta pod nienaturalnym kątem. Z boku zapadniętej twarzy ciekła krew.
– Pewnie spadł z konia… – domyślił się Austin – i dostał kopytem w głowę.
Nie żałował zabitego jeźdźca.
Lombardo wydobył kamerę z pontonu wyciągniętego na brzeg i filmował miejsce potyczki. Podszedł z Kaela do trupa i gwizdnął cicho.
– Co to za przebieraniec?
Austin przyklęknął obok zwłok.
Martwy mężczyzna miał na sobie długi szary płaszcz i workowate spodnie, wpuszczone w czarne buty z cholewami. Kilka kroków dalej leżała czarna futrzana czapa. Ramiona jeźdźca zdobiły czerwone epolety. Z szerokiego skórzanego pasa zwisała kabura pistoletu i pochwa szabli. Na piersi krzyżowały się pasy z nabojami. Na szyi miał zawieszony sztylet w pochwie.
– Jezu! – powiedział zdumiony Dundee. – Ten gość to chodzący arsenał.
Austin przeszukał trawę dookoła. Kilka metrów dalej znalazł karabin.
Przyłożył kolbę do ramienia i otworzył dobrze naoliwiony zamek. Na lufie, podobnie jak na ostrzu szabli, widniał napis wygrawerowany cyrylicą. Austin kolekcjonował pistolety do pojedynków i znał się na starej broni. Karabin systemu Mosin-Nagant miał ponad sto lat, ale był w doskonałym stanie. Całe szczęście, że jeźdźcy nie mieli nowocześniejszej broni automatycznej. Jeden kałasznikow posiekałby “Gooneya” na strzępy.
Oddał karabin Australijczykowi i przeszukał kieszenie trupa. Pusto. Odpiął od czapki lśniący metalowy emblemat i schował. Lombardo skończył filmować pole bitwy i Kaela zaproponowała, żeby zrobić kilka ujęć parterowych betonowych budynków w głębi lądu.
– Niezbyt dobry pomysł – odrzekł Austin i wskazał ślady kopyt, biegnące w tamtym kierunku. – Lepiej stąd zniknąć.
Obawiał się, że jeźdźcy mogą wrócić. Oparł karabin o ramię, wziął szablę i ruszył z powrotem w kierunku plaży. Na szczycie wydmy dogoniła go Kaela.
– Wie pan, o co tu chodzi? – zapytała. – Dlaczego tamci ludzie chcieli nas załatwić?
– Wiem tyle, ile pani. Dopóki nie zaczęli do mnie strzelać, myślałem, że kręcą film.
– Mieliśmy fart, że kiepsko celowali – zaczęła i urwała, bo Austin znów przyglądał się jej twarzy. – Coś nie w porządku?
– Głupio mi to powiedzieć.
– Nie wierzę. Nie wygląda pan na nieśmiałego.
Austin wzruszył ramionami.
– Chyba już się spotkaliśmy.
– Przykro mi, ale na pewno bym pamiętała.