– Po prostu jest pani uderzająco podobna do księżniczki, którą widziałem namalowaną na ścianie w egipskiej świątyni.
Kaela była wysoka, miała długie, zgrabne nogi, śniadą cerę i długie, czarne, kręcone włosy, piękne usta i oczy jak ciemne bursztyny. Była atrakcyjną kobietą i mężczyźni prawili jej różne komplementy. Ale takiego nigdy jeszcze nie słyszała. Popatrzyła przeciągle na Austina.
– A pan wygląda jak pirat z okrętu kapitana Kidda.
Austin roześmiał się i przeczesał palcami zmierzwione włosy.
– Bardzo możliwe, ale nie żartowałem z tą księżniczką. Choć jest pani sporo młodsza od niej. Jej portret powstał chyba cztery tysiące lat przed naszą erą.
– Różnie mnie już nazywano, ale nigdy egipską mumią. Jeśli to komplement, dziękuję. Również za uratowanie nam życia. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołamy się panu zrewanżować, panie Austin.
– Może pani zacząć od tego, że przejdziemy na ty. Mam na imię Kurt. Mogę mówić do pani Kaela?
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście.
– Jesteśmy teraz starymi znajomymi, więc zapraszam na kolację. Co ty na to?
Rozejrzała się po pustej plaży.
– Co proponujesz? Coś z podręcznika harcerza? Korzenie i jagody?
– Zakończyłem karierę na zuchach. Myślałem o kaczce z pomarańczami. Gwarantuję stolik z widokiem na morze.
– Tutaj?
– Nie, tam – wskazał turkusowy statek, który płynął w ich kierunku. – Lokal “Argo”. Szef kuchni pracował w Four Seasons, zanim ściągnęła go NUMA.
– Trudno nie skorzystać z takiego zaproszenia. Ale chyba nie jestem odpowiednio ubrana.
– Na statku na pewno coś znajdziemy. Zapytam, kiedy zadzwonię, żeby zrobić rezerwację. Jakimś cudem radio ocalało przy lądowaniu. Wywołam statek, a ty sprowadź tu swoich przyjaciół. Radzę się pospieszyć. Jesteśmy w Rosji, nie mam paszportu. Lepiej nie nadużywać ich gościnności.
Austin wrócił do roztrzaskanego samolociku. Kaela odprowadziła go wzrokiem. Kim jest ten facet? I co to za Zespół Specjalny NUMA? Krzyknęła, żeby Mike i Dundee skończyli filmować. Potem pobiegła do Austina.
6
Moskwa, Rosja
Wiktor Pietrow odłożył słuchawkę na widełki i zapatrzył się w przestrzeń. Po chwili zadumy wstał zza biurka i podszedł do okna. Przyjrzał się miastu, zatrzymał wzrok na cebulastych wieżach cerkwi Wasyla Błogosławionego i uniósł rękę do blizny na prawym policzku. Ledwo czuł dotyk palców przez przypominającą pergamin skórę. Ile to już lat? Piętnaście. Dziwne. Po tych wszystkich latach jeden telefon wywołał wspomnienie przeszywającego bólu.
Pietrow przyglądał się tłumom przechodniów w letnim upale i tęsknił za zimą. Jak wielu jego rodaków, uwielbiał śnieg. Rosyjskie zimy są ostre, ale uratowały kraj przed inwazją Napoleona i Hitlera. Miłość Piętrowa do śniegu miała też bardziej prozaiczną przyczynę. Zima maskowała mankamenty miasta. Tłumiła hałas i białą powłoką pokrywała brud.
Wrócił na miejsce. Zniszczone metalowe biurko było największym przedmiotem w bezbarwnej klitce. Na jednym końcu blatu stał staromodny czarny telefon z tarczą, na drugim faks. Pusta szafka na dokumenty w rogu pokoiku była głównie na pokaz. Ciasny gabinet nie różnił się od wielu innych w dziesięciopiętrowym biurowcu ministerstwa rolnictwa, szarym pomniku banalnej architektury socjalistycznej. Na drzwiach widniał napis: Syberyjski Urząd Ochrony Roślin. Pietrow rzadko miewał gości. Jeśli czasem ktoś tu zabłądził, dowiadywał się, że urząd został przeniesiony.
Pomimo spartańskich warunków pracy Pietrow miał wielkie wpływy w rządzie rosyjskim. Największym jego atutem była anonimowość. Trzymał się w cieniu. Pamiętał dawne czasy, kiedy “Prawda” drukowała listę radzieckich osobistości, które przyjmowały defiladę pierwszomajową z trybuny mauzoleum Lenina. Jakakolwiek aluzja, że ktoś z tego szeregu mógłby zostać następcą rządzącego tyrana, skazywała wymienionego pechowca na śmierć. Pietrow opanował sztukę wtapiania się w tło. Był kameleonem w urzędniczym wydaniu. Przeżył trzech premierów i niezliczonych członków politbiura. Nie dawał się zdefiniować. Nie fotografował się od lat. W jego aktach personalnych były zdjęcia martwych ludzi. Przez cały okres swojej długiej kariery był znany po prostu jako doradca.
Atletyczną budowę maskował szarym workowatym garniturem, typowym uniformem bezimiennych urzędników kremlowskich. Nosił tanią koszulę i rzadko strzygł szpakowate włosy, jakby nie stać go było na regularne wizyty u fryzjera. Okulary w drucianej oprawce nadawały mu wygląd profesora. Mógł zasłonić bliznę, ale nie mógł ukryć inteligencji w szaroniebieskich oczach i bezwzględnej determinacji w ostrych rysach twarzy.
Telefonował Aleksiej. Pietrow zwerbował go osobiście jako agenta.
– Na wschodzie coś się dzieje – zameldował z podnieceniem.
Każda z czterech stron świata była skrótowym hasłem alarmowym. Pietrow od razu wiedział, w którym rejonie dawnego imperium radzieckiego są problemy. Interesowały go zamachy, zabójstwa, demonstracje i rozruchy. Spodziewał się, że teraz usłyszy złe wieści ze zbuntowanej Czeczenii.
– Mów – odrzekł automatycznie.
– Amerykański statek naruszył dziś nasze wody terytorialne na Morzu Czarnym.
– Jaki statek? – zapytał Piotrów z ledwo ukrywaną irytacją. Miał na głowie dużo ważniejsze sprawy.
– Badawczy. Z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych.
Pietrow zacisnął palce na słuchawce.
– Z NUMA?
– Nasi obserwatorzy zidentyfikowali go. Nazywa się “Argo”. Sprawdziłem jego uprawnienia. Ma pozwolenie na prowadzenie badań tylko na otwartym morzu. Złapaliśmy kilka jego połączeń radiowych z samolotem. Pilot meldował o zamiarze naruszenia naszego terytorium.
– Przekroczył naszą granicę?
– Nie wiemy. Radary go nie namierzyły.
– To jeszcze nie inwazja, Aleksiej. Sprawa chyba nie kwalifikuje się do rozmów z amerykańskim departamentem stanu?
– Na pewno nie. Samolot podał swoją pozycję, więc mogliśmy wyznaczyć jego kurs. Był w pobliżu strefy 331, kiedy pilot umawiał się ze statkiem na spotkanie.
Pietrow zaklął bezgłośnie.
– Jesteś pewien ich pozycji?
– Całkowicie.
– Gdzie jest teraz ten statek?
– Ochrona wybrzeża wysłała na miejsce helikopter. Statek opuścił nasze wody terytorialne i wziął kurs na Stambuł. Monitorujemy łączność radiową.
– A samolot?
– Zniknął bez śladu.
– Mam nadzieję, że zbadaliście dokładnie miejsce ich lądowania.
– Tak jest. Nasi ludzie znaleźli spaloną trawę, dużo odcisków stóp i ślady koni.
– Chcę, żebyś śledził statek. Jeśli zawinie do portu, zarządź całodobową obserwację. Informuj mnie o wszystkim.
– Tak jest. Coś jeszcze?
– Przyślij mi wydruki rozmów pilota ze statkiem.
– Już się robi.
Pietrow pochwalił agenta za czujność i wyłączył się. Po paru minutach zaszumiał faks i wypluł kilka kartek. Pietrow spojrzał na zapis rozmów mężczyzny w samolocie z kapitanem “Argo”. Na widok pierwszego zdania zesztywniał: “Austin do»Argo«”.
Austin? To niemożliwe.
Pietrow odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Austin to popularne nazwisko w Stanach, a NUMA to duża organizacja. Próbował sobie wytłumaczyć, że to czysty przypadek. Ale kiedy przeczytał faks, uśmiechnął się ponuro. Rozpoznał charakterystyczny język pilota, nie mógł się mylić. Drwiące zdanie o dyrektorze NUMA potwierdzało podejrzenia. Cały Kurt Austin.
Pietrow sięgnął do zakurzonej szafki na akta i wyjął grubą teczkę oznaczoną “NUMA – Kurt Austin”. Znał na pamięć jej zawartość. Austin urodził się w Seattle. Jego ojciec był bogatym właścicielem firmy ratownictwa morskiego. Osobowość Kurta ukształtowało morze. Żeglował, zanim nauczył się chodzić. Gdy dorósł, nabrał zamiłowania do szybkich łodzi motorowych. Jednak od kilku lat wolał wiosłowanie po Potomaku. Mieszkał w przerobionej przystani poniżej Palisades w Waszyngtonie, półtora kilometra od centrali CIA w Langley. Lubił filozofię, kolekcjonował zabytkowe pistolety, słuchał jazzu nowoczesnego…