Pietrow odkrył w końcu podstęp i pruł swoim statkiem na miejsce akcji. Płynął wzdłuż kabla telefonicznego. Nagle magnetometr wykazał ogromną masę żelaza. To mógł być tylko amerykański okręt podwodny. W pobliżu zauważył szybko uciekający statek ratowniczy. Pietrow rozpoznał “Talona”. Wywołał go po angielsku, wymieniając jego nazwę, i kazał mu się zatrzymać.
Przez radio odpowiedział znajomy głos.
– To ty, Iwan? – zapytał człowiek, który nazywał siebie Johnem Doe. – Miło mi cię znów słyszeć.
– Przygotujcie się do wpuszczenia nas na pokład albo was zatopimy.
Z głośnika rozległ się śmiech.
– Daj spokój, Iwan. Myślałem, że Rosjanie są lepszymi szachistami.
– Szczerze mówiąc, wolę pokera.
– I najwyraźniej dlatego umiesz blefować.
– Ostrzegam po raz ostatni. Za pięć minut będą tu samoloty. Jeśli się nie zatrzymacie, zatopimy was.
– Za późno, Iwan. Za trzy minuty będziemy na wodach międzynarodowych. Nasz departament stanu i departament obrony znają sytuację. Chyba nie masz dziś fartu.
– Zobaczymy. Został tutaj wasz okręt podwodny z całą zawartością, panie Doe. Nasi naukowcy dobiorą się do waszego supertajnego sprzętu.
– Nic z tego, stary.
– Dlaczego? Wasz “Glomar Explorer” to nie jedyna jednostka do wydobywania okrętów podwodnych.
Pietrow miał na myśli wcześniejsze uratowanie przez Amerykanów radzieckiego okrętu podwodnego.
– Na waszym miejscu nie zbliżałbym się tam. Nasz okręt podwodny jest zaminowany.
– I kto tu blefuje, panie Doe?
– Mówię całkiem serio, Iwan. Jest tam prawie sto kilogramów materiału wybuchowego HBX. Właśnie na taką okazję.
– Martwi się pan, że zginę?
– Posłuchaj, Iwan. Zimna wojna kiedyś się skończy. Pewnego dnia spotkamy się w jakimś barze i postawisz mi wódkę. A teraz poważnie. Ładunki eksplodują za dwadzieścia minut. Sam ustawiłem detonator czasowy.
– Kłamie pan.
– Tacy ludzie jak my nie oszukują się nawzajem.
Teraz Iwan wybuchnął śmiechem.
– Oglądał pan za dużo filmów sensacyjnych, przyjacielu.
Wyłączył się. Niemożliwe, żeby ewakuowali załogę i założyli ładunki. Nie chciał czekać dwudziestu minut, żeby przekonać się, czy nastąpi eksplozja. Miał na statku jednoosobową miniłódź podwodną. Mógł ją szybko zwodować i zrobić rekonesans.
Teraz po latach siedział w biurze, wpatrując się w szaro-czerwony popiół na cygarze. Jednak w młodości był zbyt porywczy i głupi. Zanurzył łódź podwodną niemal pionowo. Po kilku minutach zobaczył w reflektorach czarny kadłub na dnie. Przy kablu leżało urządzenie podsłuchowe. Osiadł obok. Trzymał zdobycz w uchwycie metalowego wysięgnika łodzi, gdy oślepił go blask i usłyszał przytłumiony huk. Poczuł się jak wystrzelony w kosmos. Potem ogarnęła go ciemność.
Obudził się w szpitalu. Złamana, poraniona noga wisiała na wyciągu, prawa strona twarzy była grubo obandażowana. W policzku utkwiły poszarpane kawałki plastiku i metalu. Miniłódź wystrzeliła na powierzchnię i wyłowiono ją wraz z nim. Musiał nosić aparat słuchowy, dopóki nie zagoiły się uszkodzone bębenki. Po czterech tygodniach wyszedł ze szpitala. Dochodził do siebie w swojej podmoskiewskiej daczy pod opieką pielęgniarki.
Siedział na werandzie i czytał Tołstoja, gdy pielęgniarka przyniosła mu bukiet czerwonych, białych i niebieskich goździków. Przy kwiatach była karteczka.
Wspominając tamten dzień, Pietrow wyjął z akt kopertę. Bilecik pożółkł przez lata, ale czarne, duże litery w angielskim tekście pozostały wyraźne.
PRZYKRO MI, ŻE OBERWAŁEŚ, IWAN. JEDNAK CIĘ OSTRZEGAŁEM. WYLIŻ SIĘ SZYBKO, TO WYPIJEMY DRINKA. STAWIAM PIERWSZĄ KOLEJKĘ.
JOHN DOE
Austin omal nie pozbawił Pietrowa życia. Teraz kręcił się w pobliżu i mógł pokrzyżować jego misterny plan. Austin nie miał pojęcia, w co się pakuje. Nie znał sytuacji w Rosji. Na przestrzeni dziejów tym krajem rządzili samolubni, głupi, nieraz psychopatyczni przywódcy. Pietrow był jednym z tysięcy bezimiennych ludzi, którzy bez zadawania pytań wykonywali rozkazy swoich panów i utrzymywali ich przy władzy. Teraz jego osłabiony kraj zmierzał ku następnemu szaleństwu samodestrukcji.
Pietrow jeszcze raz przeczytał bilecik i podniósł słuchawkę telefonu.
– Słucham? – zgłosił się zaufany asystent, który urzędował w innej części budynku ministerstwa rolnictwa.
– Lecę do Stambułu. Samolot ma być gotowy za godzinę.
Pietrow kazał zawiadomić swoją kochankę i odwołać ich umówioną kolację.
– Czy przekazać pannie Kostikow coś więcej? – zapytał asystent.
Pietrow zastanowił się.
– Powiedz jej, że muszę odwdzięczyć się przyjacielowi za przysługę.
7
Noworosyjsk, Morze Czarne
Na dywanie w zaciemnionej kajucie siedział w pozycji kwiatu lotosu brodaty mężczyzna o kościstej twarzy. Szorstkie chłopskie dłonie trzymał luźno złączone na podołku. Trwał w bezruchu od ponad dwóch godzin. Jedyną oznaką życia było lekkie falowanie klatki piersiowej. Ledwo wyczuwalny puls zaalarmowałby kardiologa. Ciężkie powieki nad wydatnym nosem były opuszczone, ale mężczyzna nie spał. Grube wargi wykrzywiał błogi uśmiech. W niewidocznych zakamarkach mózgu czaiły się niezgłębione myśli szaleńca.
Ktoś cicho zapukał. Brodacz nie zareagował. Pukanie powtórzyło się. Głośniej, bardziej natarczywie.
– Tak – odezwał się brodacz po rosyjsku. Głęboki głos brzmiał jak z katakumb.
Drzwi uchyliły się. Do kajuty zajrzał młody człowiek w uniformie stewarda okrętowego. Na twarz brodacza padło światło z korytarza. Steward zebrał się na odwagę.
– Proszę wybaczyć, że przeszkadzam…
– O co chodzi?
– Pan Razow prosi pana do siebie.
Głęboko osadzone duże oczy otworzyły się. Hipnotyzujące błyszczały jasnożółtym blaskiem. Ślepia bestii.
– Powiedz mu, że zaraz przyjdę.
– Tak jest.
Bezlitosny wzrok brodacza przyprawiał stewarda o drżenie kolan. Zatrzasnął drzwi i uciekł korytarzem.
Mężczyzna wstał. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Nosił czarną bawełnianą rubaszkę ściągniętą paskiem. Wysoki kołnierzyk przylegał ciasno do szyi. Spodnie miał wpuszczone w lśniące czarne buty z cholewami. Ciemne włosy opadały na uszy, broda sięgała do piersi.
Kolejno rozprostował zdrętwiałe mięśnie i kilka razy wciągnął głęboko powietrze. Kiedy organizm znów zaczął funkcjonować normalnie, otworzył drzwi kajuty i wyjrzał. Potem poszedł cicho korytarzem i wspiął się na pokład studwudziestometrowego jachtu. Załoga usuwała mu się z drogi.
Statek miał szeroki, pusty pokład i niską, opływową nadbudowę. Taka konstrukcja minimalizowała opór powietrza. Dziób w kształcie litery V łatwo pruł fale, wklęsła rufa redukowała ciąg wsteczny. Jacht napędzały turbiny gazowe nowoczesnym systemem strugowodnym. Statek był dwukrotnie szybszy od innych jednostek o porównywalnej długości.
Brodacz bez pukania otworzył drzwi i wszedł do przestronnej, luksusowej kajuty wielkości małego domu. Przeszedł przez salon z sofami, fotelami i stołem bankietowym, nadającym się do wydawania uczt. Podłogę pokrywały antyczne perskie dywany. Każdy był wart fortunę. Na ścianach wisiały bezcenne dzieła sztuki, w większości skradzione z muzeów i prywatnych kolekcji.
Na końcu pomieszczenia stało masywne mahoniowe biurko inkrustowane złotem i masą perłową. Na ścianie za biurkiem widniał emblemat: naga szabla na tle wojskowej papachy. Poniżej napisane było cyrylicą “Ataman Industries”. Za biurkiem siedział prezes Atamana Michaił Razow. Rozmawiał przez telefon.
Mówił niemal szeptem, ale łagodny ton nie mógł zamaskować groźby w jego głosie. Blada twarz wyglądała jak rzeźba z marmuru karraryjskiego, lecz ostry profil nie przypominał dzieła średniowiecznego mistrza. Tę twarz widziały niezliczone ofiary, zanim wydały ostatnie tchnienie.