Austin wyciągnął swoją broń. Jego ruger redhawk był ciężkim rewolwerem, wyprodukowanym na zamówienie przez Bowen Classic Arms Company. Strzelał specjalną amunicją dużego kalibru. Rękojeść zrobiono z rzadkiego południowoamerykańskiego drewna wężowego. Gruba lufa miała tylko dziesięć centymetrów długości, ale rewolwer walił jak armata.
Otworzyli boczne drzwi i weszli. Hala była o połowę mniejsza od schronu dla okrętu podwodnego. Dochodziły tu tory z głównej groty. Na szynach stało kilka samobieżnych wagoników towarowych, napędzanych propanem. Miały wielkość samochodu osobowego. Główne tory biegły przez środek hali. Od zwrotnic odchodziły odgałęzienia do łukowych portali po obu stronach.
Weszli do pierwszego pomieszczenia z brzegu. Na półkach leżały części zapasowe. W następnych magazynach były narzędzia, sprzęt gaśniczy i warsztaty. Jedną z sal oddzielały od reszty ciężkie stalowe drzwi pancerne. Trzymano tu materiały wybuchowe i broń krótką.
Wrócili do głównej groty i podeszli do windy. Obok były drzwi na klatkę schodową. Z góry dochodził zapach gotowanej kapusty. Wspięli się na piętro. Spod drzwi na podeście sączyło się światło.
Austin przyłożył do nich ucho. Nic nie usłyszał. Uchylił drzwi, potem ostrożnie otworzył na całą szerokość. Przekroczył próg i przywołał gestem Zavalę. Byli w szerokim korytarzu z górnym oświetleniem. Mogły się tu zmieścić obok siebie cztery osoby. Betonowy tunel przypominał schron piętro niżej.
Po jednej stronie ciągnął się szereg drzwi. Za pierwszymi była chłodnia pełna mięsa i warzyw. Łączyła się z magazynem produktów spożywczych i konserw. Obok znaleźli dużą kuchnię i piekarnię. Przeszli stamtąd do stołówki z długimi ławami i stołami. Kapusta pachniała coraz mocniej.
Austin strzepnął z blatu okruchy i dotknął palcem rozlanej wody.
– Dobrze się rozglądaj – doradził. – Mogą tu jeszcze być klienci tego lokalu.
Drzwi ze stołówki wychodziły na inny korytarz i sypialnię z pięćdziesięcioma pryczami. Prycze były zaścielone, kufry marynarskie puste. Weszli do małej świetlicy obok. Stało tu kilka stolików i krzeseł. Austin przyjrzał się szachownicy z pionkami, potem przesunął czarnego konia na inne pole.
– Szach i mat – powiedział.
Wrócili do głównego korytarza i wspięli się po schodach piętro wyżej. W przeciwieństwie do spartańskich koszar podłogę pokrywały grube dywany, a ściany ciemna boazeria. Znajdowały się tu pokoje biurowe i sale konferencyjne. Na ścianach wisiało kilka pożółkłych map morskich, ale biurka i szafki były puste.
– To stąd kierowano bazą – zauważył Austin.
Zavala rozejrzał się.
– A teraz straszą tu duchy.
– Ci, którzy parę dni temu zestrzelili mnie nad plażą, nie wyglądali na istoty eteryczne – powiedział Austin.
Wyszli z dowództwa na główny korytarz i zajrzeli do kilku dwuosobowych sypialń, zapewne kajut oficerskich. Potem przeszli łącznikiem do dużego luksusowego apartamentu. Na lśniącej dębowej podłodze leżały orientalne dywany. W pokoju stały ciężkie ozdobne meble z ciemnego drewna. Wystrój był mieszanką stylu bizantyjskiego i bliskowschodniego. Nie żałowano czerwonego pluszu i pozłoty.
Zavala popatrzył na jeden z kilku obrazów zmysłowych kobiet.
– Po powrocie do domu przypomnij mi, żebym urządził mieszkanie jak ten harem.
Trudno było wyobrazić sobie radzieckiego dowódcę bazy w tym dekadenckim otoczeniu.
– To wygląda jak czyjaś wizja wiktoriańskiego burdelu.
Mimo żartów obaj czuli się niepewnie. Austin pamiętał, co go spotkało podczas pierwszej wizyty na tym wybrzeżu. Obejrzeli resztę apartamentu i natrafili na grube drewniane drzwi. Miały ćwieki i ozdobne okucia niczym wrota średniowiecznej twierdzy. Była na nich wyryta stylizowana litera R.
Zavala zbadał antyczną dziurkę od klucza. Potem sięgnął do swojego pakietu, wyjął pokrowiec z miękkiej skóry i rozłożył komplet wytrychów. W większości krajów wylądowałby z tym za kratkami. Wybrał jeden z większych i pomacał mocne stalowe zawiasy.
– Bazowy klucz szkieletowy powinien załatwić sprawę. Po drugiej stronie musi być coś cennego. Dziwne, że nie dali lepszego zamka.
Schylił się, wsunął wytrych do dziurki od klucza, poruszał chwilę i przekręcił. Zamek był dobrze naoliwiony i otworzył się z głośnym trzaskiem.
Austin przyłożył ucho do drzwi. Nic nie usłyszał, wice nacisnął ozdobną klamkę i… zawahał się. A jeśli od początku obserwują ich ukryte kamery?
Może po drugiej stronie czai się już banda zabójców? Wzdrygnął się na myśl o pocisku lub nożu w oku.
Wiadomo, że najlepszym sposobem obrony jest atak. Odbezpieczył rewolwer i dał znak Zavali, żeby go osłaniał. Pchnął drzwi.
14
Poobijana czarna taksówka łada podskakiwała na leśnej drodze. Każdy element starego podwozia klekotał w proteście. Wyboiste koleiny prowadziły między gęstymi sosnami do kolonii domków kempingowych nad Morzem Czarnym. Samochód bujał się na zużytych amortyzatorach nawet wtedy, gdy Paul i Gamay Troutowie wygramolili się z ciasnego tylnego siedzenia. Zdjęli torby podróżne z bagażnika dachowego i zapłacili kierowcy. Łada odjechała w tumanie kurzu. Drzwi najbliższego domku otworzyły się gwałtownie i na zewnątrz wypadł zwalisty gość.
– Trout! Nie wierzę! Fajnie, że cię znów widzę, stary! – ryknął, aż zatrzęsły się wierzchołki drzew
Zgniótł Paula w niedźwiedzim uścisku i wygrzmocił po plecach.
– Cze… eść, Wła… ad – wykrztusił Trout – To mo… oja żona, Ga… amay. Gamay, przedstawiam ci profesora Władimira Orłowa.
Orłow wyciągnął łapę wielkości szynki i spróbował stuknąć obcasami gumowych klapek.
– Miło panią poznać, Gamay. Mąż często opowiadał o pani przy piwku w barze Captain Kidd.
– O panu też dużo opowiadał, profesorze. Bardzo przyjemnie wspomina rok spędzony z panem w Woods Hole.
– Mamy wiele wspólnych miłych wspomnień – przytaknął Orłow i odwrócił się do Paula. – Jest taka piękna i czarująca, jak sobie wyobrażałem. Szczęściarz z ciebie.
– Dzięki. Na pewno ucieszy cię wiadomość, że twój stołek barowy czeka na ciebie.
– Jak sprawy w instytucie?
– Byłem tam kilka dni temu. Chciałem wpaść do domu między kolejnymi zleceniami NUMA. W Woods Hole nic się nie zmieniło od twojego wyjazdu.
– Zazdroszczę ci. Uboga Rosja skąpi pieniędzy na badania naukowe. Nawet takie zasłużone instytucje jak Państwowy Uniwersytet Rostowski muszą błagać o fundusze. Mamy szczęście, że rząd pozwala uniwersytetowi korzystać z tego ośrodka.
Gamay rozejrzała się. Między drzewami lśniła woda.
– Przypominają mi się stare kolonie domków letnich nad Wielkimi Jeziorami.
– Kiedyś odpoczywali tu z żonami oficerowie radzieckiej marynarki wojennej. Jest nawet kort tenisowy, ale nawierzchnia przypomina kratery na Księżycu. Studenci wyremontowali domki. Doskonałe miejsce na seminaria i na spędzanie wakacji. Można tu spokojnie pomyśleć. Chodźcie, pokażę wam waszą kajutę.
Orłow chwycił torby podróżne i ruszył ścieżką usłaną igłami sosnowymi. Na jasnozielonym domku lśniła świeża farba. Wspiął się na ganek, postawił bagaże i otworzył drzwi. W pokoju były piętrowe prycze dla czterech osób, stół, zlew z pompą i kempingowa kuchenka gazowa. Orłow podszedł do zlewu i poruszył dźwignią pompy.
– Woda jest czysta i zimna. Zawsze zostawiajcie trochę w tej puszce po kawie do zalania pompy. Na zewnątrz jest prysznic i WC. Niestety wszystko to dość prymitywne.
Gamay rozejrzała się po pokoju.
– Wygląda całkiem przytulnie.
– Sami się tu wprosiliśmy – przypomniał Paul. – Powinniśmy być wdzięczni, że nie każesz nam spać w namiocie.
– Nonsens! Pewnie chcecie się rozpakować i przebrać w coś wygodniejszego – powiedział Orłow i wskazał swoje czarne workowate szorty i czerwoną koszulkę. – Jak widzicie, żyjemy tu na luzie. Kiedy będziecie gotowi, przyjdźcie na polanę. Przygotuję coś orzeźwiającego do picia.
Po wyjściu profesora umyli się nad zlewem. Gamay zmieniła modne bawełniane spodnie i sweter na niebieskie szorty i koszulkę z Instytutu Oceanograficznego Scrippsa, gdzie poznała Paula, który tam studiował. Paul miał na sobie niegniotącą się kurtkę marynarską, brązowe spodnie i jedną ze swoich ulubionych muszek we wściekłym kolorze. Teraz włożył nowe brązowe szorty, marynarską koszulkę polo i sandały. Poszli między sosnami na główną polanę.