Stłoczeni ludzie rozbiegli się, żeby uniknąć kopnięcia lub stratowania. W zamieszaniu jeden mężczyzna upadł i został sam. Poderwał się, chciał dołączyć do reszty, ale Kozak zagrodził mu drogę. Mężczyzna dał nura w bok. Jeździec był czujny. Odciął go od innych jak kowboj rzeźną krowę od stada. Uciekinier nie miał wyjścia i rzucił się w kierunku niestrzeżonego boku placu.
Pędził z całych sił, choć musiał wiedzieć, że nie zdoła uciec przed koniem. Kozak nie próbował go ścigać. Odjechał stępa w kierunku swoich towarzyszy, jakby ciągle popisywał się przed nimi. Kiedy biegacz pokonał połowę dystansu do krawędzi boiska, rudobrody obrócił konia. Ruszył kłusem, potem przyspieszył do cwału. Znów wyciągnął szablę i przeszedł do pełnego galopu.
Uciekinier usłyszał za sobą tętent i spróbował jeszcze przyśpieszyć. Kiedy koń zrównał się z nim, Kozak wychylił się z siodła i ciął szablą. Pod biegnącym ugięły się nogi i padł na twarz. Austin zaklął z bezsilnej wściekłości. Wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążył zareagować. Rudobrody zarechotał zadowolony z siebie i zawrócił konia. Pojechał wolno na środek placu, szukając następnego chętnego do ucieczki.
Austin uniósł rewolwer i wycelował w jego szerokie plecy. Ściągał już spust, gdy kątem oka dostrzegł ruch. Ku jego zdumieniu leżąca postać podniosła się na czworaki i wstała chwiejnie. Rudobrody bawił się ze swoją ofiarą. Uderzył płazem szabli, żeby przedłużyć przedstawienie.
Kozacy zaczęli krzyczeć. Rudobrody udawał, że nie rozumie. W końcu obejrzał się i odegrał zaskoczonego. Rozłożył ręce, jakby nie pojmował, jakim cudem martwy ożył. Potem ruszył w pogoń. Biegacz był już niemal przy krawędzi boiska. Austin wiedział, że Kozak nie pozwoli swojej ofierze dopaść budynków, gdzie pościg byłby trudny. Następny cios szablą będzie śmiertelny.
Zavala stracił cierpliwość.
– Gra skończona – warknął. Leżąc, uniósł broń i wycelował w pierś rudobrodego.
Austin położył rękę na lufie.
– Nie – powiedział i wstał.
Biegacz zobaczył go i na jego spoconej twarzy odmalowała się rozpacz. Nie miał dokąd uciec. Zatrzymał się gwałtownie. Kozak zobaczył Austina w tym samym momencie. Ściągnął cugle, pochylił się nad łękiem siodła i utkwił wzrok w barczystym mężczyźnie z dziwnie białymi włosami. Austin dostrzegł nienawiść w przekrwionych oczach. Koń parsknął i nerwowo zaczął ryć kopytem ziemię. Rudobrody stracił zainteresowanie uciekinierem. Wyprostował się w siodle i obrócił siwka w piruecie. Potem zamarkował szarżę, ale zrezygnował, gdy Austin nie cofnął się.
Austin stał z rękami założonymi z tyłu, jak dziecko, chowające za plecami ciasteczko. Wyciągnął lewe ramię i przywołał Kozaka gestem. Zdziwiony jeździec zmarszczył czoło, potem wyszczerzył rzadkie zęby. Spodobała mu się nowa zabawa. Ostrożnie ruszył naprzód.
Austin przywołał go bardziej energicznie. Ośmielony Kozak ryknął, dźgnął konia ostrogami, ruszając do szarży.
Austin pozwolił mu podjechać bliżej. Potem płynnym ruchem wyciągnął zza pleców bowena. Uniósł oburącz ciężki rewolwer i wycelował w skrzyżowane pasy amunicyjne na piersi Kozaka.
– Za Mehmeta – powiedział i ściągnął spust.
Rewolwer huknął raz. Pocisk dużego kalibru roztrzaskał klatkę piersiową. Odłamki kości przebiły serce. Kozak zginął, zanim zdążył puścić cugle. Spłoszony koń pędził na Austina, który przeklinał swoją głupotę. Powinien był strzelić wcześniej.
Przerażone zwierzę, nie doczekawszy się żadnego sygnału od jeźdźca, gwałtownie zawróciło tuż przed żywą przeszkodą. Uderzenie twardego zadu wyrzuciło Austina w powietrze. Wylądował twardo na lewym boku i potoczył się po trawie. Spróbował wstać, ale udało mu się tylko przyklęknąć na jednym kolanie. Był zakurzony i mokry od końskiego potu. Zavala pomógł mu stanąć na nogach. Austin odzyskał ostrość widzenia i przygotował się na atak Kozaków.
Ale świat jakby zastygł w miejscu.
Zaskoczeni śmiercią przywódcy jeźdźcy siedzieli w siodłach jak skamieniali. Ludzie na boisku też zamarli w bezruchu. Austin wypluł z ust ziemię. Podszedł wolno do leżącego rewolweru i podniósł go. Krzyknął do uciekiniera, żeby ukrył się w magazynie. Na dźwięk jego słów człowiek ten ożył. Puścił się pędem do budynku. W ślad za nim bezładną gromadą pobiegli inni zgrupowani na boisku mężczyźni. Austin i Zavala popędzali ich okrzykami i wskazywali drogę. Kozacy zostali bez przywódcy, ofiary wymykały im się z rąk. Wrzasnęli chórem, unieśli wysoko szable i ruszyli galopem przez plac na Austina i Zavalę, którzy stali oczarowani groźnym pięknem kozackiej szarży.
– O kurczę! – krzyknął Zavala przez tętent kopyt. – Jak na starym dobrym westernie.
– Miejmy nadzieję, że to nie będzie powtórka ostatniej bitwy Custera – odparł Austin z niewyraźnym uśmiechem.
Uniósł bowena i wypalił. Pierwszy jeździec spadł z siodła. Zaterkotał heckler &koch Zavali i drugi Kozak runął na ziemię. Atakujący nie zwolnili. Wiedzieli, że mają przewagę liczebną i impet. Kolejne strzały wyrzuciły z siodeł dwóch następnych jeźdźców.
Kozacy wychylali się z siodeł, chowając przed kulami za końskimi karkami. Nagle pierwszy koń padł na ziemię i przewrócił się na bok.
Austin myślał, że zwierzę się potknęło. Potem zobaczył, że jeździec strzela do nich zza leżącego konia jak zza barykady. Część Kozaków zrobiła to samo, podczas gdy inni zostali w siodłach i rozdzielili się, żeby wziąć przeciwnika w kleszcze. Austin i Zavala przywarli do ziemi. Pociski śmigały nad ich głowami jak wściekłe osy.
– Mają automaty! – wrzasnął Zavala. – Mówiłeś, że są uzbrojeni w muzealne pukawki i noże kuchenne.
– Skąd miałem wiedzieć, że wpadną na wystawę broni?
– Nie zrobiłeś dokładnego rozpoznania?
Odpowiedź Austina zagłuszyły serie z broni automatycznej. Strzelili z Zavalą kilka razy, bardziej na pokaz niż dla skutku. Potem doczołgali się z powrotem do magazynu. Kozacy zasypywali wzniesienie gradem kuł. W końcu uznali, że ich ofiary są martwe, wskoczyli na siodła i przypuścili nową szarżę.
Austin i Zavala usadowili się w oknach budynku i odpowiedzieli ogniem. Dwaj następni jeźdźcy spadli z koni. Widząc, że przeciwnicy ciągle żyją, Kozacy zawrócili na środek boiska, żeby się przegrupować.
Austin skorzystał z chwilowej przerwy w walce, odwrócił się od okna i przyjrzał uciekinierom. Trudno było o bardziej żałosny widok. Mężczyźni nosili brudne, wymięte kombinezony, mieli zapadnięte oczy i byli nieogoleni. Do Austina podszedł człowiek, który dostał płazem szabli od kozackiego dowódcy. Był zakurzony i obdarty, ale głowę trzymał wysoko, jak na defiladzie.
Zasalutował energicznie.
– Chorąży Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych Steven Kreisman. Łódź podwodna NR-1.
Austin wyjął zza pasa czapkę, którą Zavala znalazł na rosyjskim okręcie podwodnym.
– Może pan ją oddać właścicielowi.
Kreisman patrzył zaskoczony.
– To czapka naszego kapitana. Skąd pan ją ma?
– Znaleźliśmy ją na rosyjskim okręcie podwodnym.
– A kim wy jesteście? – zapytał chorąży.
– Kurt Austin. Ten gość przy oknie to mój partner Joe Zavala. Jesteśmy z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych.
Kreisman nie mógł ukryć zdziwienia. Dwaj faceci o twardym spojrzeniu, z dymiącymi spluwami, którzy uratowali jego i załogę, wyglądali bardziej na komandosów niż na naukowców.
– Nie wiedziałem, że NUMA ma własną jednostkę SWAT – powiedział z podziwem.
– Bo nie ma. Wszystko gra?
Chorąży potarł kark, gdzie dostał płazem szabli.
– Czuję się, jakby przejechał po mnie spychacz, ale poza tym w porządku. Tylko przez jakiś czas nie włożę krawata. Może to głupie pytanie, panie Austin, ale co tu robicie?
– Najpierw niech mi pan wyjaśni kilka spraw. O ile wiem, ostatnio pływaliście waszą łodzią po Morzu Egejskim. Zbieraliście na dnie jakieś skorupy.