– To długa historia – odrzekł zmęczonym głosem Kreisman.
– Nie mamy czasu. Niech pan spróbuje się zmieścić w trzydziestu sekundach.
– Postaram się. Mieliśmy na pokładzie naukowca o nazwisku Pułaski. Facet sterroryzował kapitana i uprowadził NR-1. Przetransportowali nas na grzbiecie gigantycznego okrętu podwodnego. Trudno w to uwierzyć, prawda?
Urwał, spodziewając się sceptycznej reakcji. Ponieważ jednak Austin słuchał go uważnie, ciągnął dalej:
– Przenieśli załogę na statek ratowniczy. Zmusili nas do pracy na starym zatopionym frachtowcu. Ryzykowna akcja wyciągania manipulatorami jakiegoś ładunku. Potem ten wielki okręt podwodny przywiózł nas tutaj. Kapitana i sternika zatrzymali na NR-1. Nas zamknęli w lochu. Kiedy zostaliśmy dziś wypuszczeni, myśleliśmy, że wracamy na naszą łódź podwodną. Ale zagonili nas na to boisko. Strażnicy zniknęli i wzięli się za nas ci kowboje w futrzanych czapach.
Austin zobaczył, że Zavala daje mu znaki.
– Niestety, nasze trzydzieści sekund minęło – powiedział i podszedł do okna.
Zavala wręczył mu lornetkę.
– Członkowie klubu polo kłócą się – oznajmił flegmatycznie.
Austin popatrzył na Kozaków na środku boiska. Niektórzy zsiedli z koni i wymachiwali rękami. Opuścił lornetkę.
– Może dopisują nas do listy gości na imprezę w rzeźni.
Zavala wyglądał, jakby go rozbolał brzuch.
– Ty to masz teksty. Jak się wykręcimy od zaproszenia bez obrażania ich uczuć?
Austin w zamyśleniu podrapał się w podbródek.
– Mamy dwie możliwości. Możemy urwać się stąd na plażę i uciec wpław, zanim nasi przyjaciele w futrzanych czapach dogadają się między sobą. Albo dać nogę na dół.
– Na otwartej przestrzeni wystrzelają nas jak kaczki. Jeśli wrócimy do schronu dla okrętu podwodnego, mamy tylko dwa akwalungi.
Austin przytaknął.
– Proponuję zrobić jedno i drugie. Ty zabierzesz załogę na plażę, ja zostanę tutaj. Jeśli Kozacy się ruszą, ściągnę na siebie ich uwagę. Na piechotę nie będą mieli przewagi. Ucieknę tą samą drogą, którą tu weszliśmy.
– Miałbyś większe szansę, gdybym cię osłaniał.
– Ktoś musi się zająć ludźmi z załogi. Nie wyglądają dobrze.
Chorąży Kreisman przysunął się bliżej.
– Przepraszam, że podsłuchiwałem. Po wstąpieniu do marynarki przeszedłem szkolenie w jednostce SEAL. Nie załapałem się do nich, ale zaliczyłem cały program. Mogę wyprowadzić stąd moich ludzi.
– Dobrze. Biegnijcie na plażę i płyńcie. Zabierze was kuter rybacki. A my zostaniemy tutaj i będziemy was osłaniać, dopóki się da. Ruszajcie. Joe odprowadzi was kawałek.
Jeśli nawet chorąży zdziwił się, skąd Austin wytrzasnął kuter, nie dał tego poznać po sobie. Zasalutował i odmaszerował do kolegów. Wymknęli się przez okno na tyłach magazynu. Zavala poszedł z nimi, Austin został na straży. Kozacy jeszcze się nie zorganizowali. Wywołał przez radio Kemala.
– Wszystko w porządku? – zapytał kapitan. – Słyszeliśmy strzały.
– Nic nam nie jest. Niech pan słucha uważnie, kapitanie. Za kilka minut zobaczy pan na morzu płynących ludzi. Niech pan podejdzie do brzegu na bezpieczną odległość i zabierze ich.
– A co z panem i Joem?
– Wrócimy tak samo, jak dostaliśmy się tutaj. Niech pan rzuci kotwicę i czeka na nas.
Austin wyłączył się.
Po kilku minutach wrócił Zavala.
– Odprowadziłem ich do wydmy. Powinni już być w wodzie.
– Zawiadomiłem Kemala, że ma ich odebrać – powiedział Austin i wskazał punkcik błyszczący w słońcu na niebie. – Co to może być?
Obiekt urósł do wielkości owada. Usłyszeli terkot rotorów.
– Nie mówiłeś mi, że Kozacy mają siły powietrzne.
Austin popatrzył przez lornetkę na helikopter pędzący w ich kierunku. Z otwartych drzwi wychylał się Lombardo z kamerą wideo.
– Jasna cholera – zaklął Austin. – To ten idiota.
Zavala wziął od niego lornetkę. Helikopter skręcił i Joe zobaczył drugi bok maszyny. Przyjrzał się postaci w drzwiach, opuścił lornetkę i spojrzał na Austina z dziwną miną.
– Powinieneś iść do okulisty, przyjacielu – powiedział i oddał mu lornetkę.
Tym razem Austin rozpoznał wyraźnie twarz Kaeli otoczoną rozwianymi włosami. Helikopter był już nad boiskiem. Po ostatnich przykrych doświadczeniach Kaela najwyraźniej kazała pilotowi trzymać się w bezpiecznej odległości od ziemi. Nie mogła jednak wiedzieć, że Kozacy mają teraz nowoczesną broń automatyczną zamiast antycznych karabinów. Jeźdźcy zobaczyli helikopter i natychmiast otworzyli do niego ogień. Po kilku sekundach z silnika buchnął czarny dym. Maszyna zakołysała się niczym ptak walczący z silnym wiatrem i runęła w dół.
Rotor zwolnił tak, że widać było jego pojedyncze łopaty. Helikopter spadał jak jesienny liść. Gdy zderzył się z ziemią, podwozie uległo zmiażdżeniu, ale kadłub pozostał nietknięty. Kaela, Lombardo, Dundee i ktoś czwarty wysypali się na zewnątrz.
Na ich widok Kozacy dostali szału. Wskoczyli w siodła i ruszyli galopem na czwórkę bezbronnych ludzi, którzy nie mieli żadnych szans. Mimo to Austin pobiegł w ich kierunku z rewolwerem w ręce. Był niecałe sto metrów od helikoptera, gdy Kozacy zaczęli spadać z siodeł niczym zboże ścinane gigantyczną niewidzialną kosą.
Atak załamał się. Jeźdźcy bezładnie zawracali, spadali na ziemię.
Austin dostrzegł ruch na granicy lasu rosnącego wzdłuż boiska. Zza drzew wyłaniali się ludzie w czarnych mundurach. Podchodzili wolno do jeźdźców i strzelali z ramienia. Kozacy pogalopowali w panice w przeciwną stronę.
Ludzie w czerni skierowali się za nimi. Z wyjątkiem jednego. Odłączył się od reszty i ruszył w stronę Austina i Zavali. Austin zauważył, że utyka. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, Zavala odruchowo uniósł broń. Austin położył rękę na lufie i delikatnie pchnął ją w dół.
Pietrow przystanął kilka metrów od nich. Blada blizna silnie kontrastowała z opaloną twarzą.
– Witam, panie Austin. Cieszę się, że znów pana widzę.
– Cześć, Iwan. Nawet nie masz pojęcia, jak ja się cieszę.
Pietrow roześmiał się beztrosko.
– Domyślam się. Zapraszam obu panów na kieliszek wódki. Pogadamy o starych czasach i nowym początku.
Austin odwrócił się do Zavali i skinął głową. Poszli za Pietrowem na boisko piłkarskie.
16
Wysoka, muskularna sylwetka i inteligencja Jurija Orłowa przypominały Troutowi jego samego z czasów młodości, gdy kręcił się wśród naukowców w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole. Stojąc na rufie z ręką na rumplu, rosyjski student wyglądał jak jeden z wędkarzy, których Paul poznał na Cape Cod. Brakowało mu tylko baseballowej czapki Red Sox i czarnego labradora.
Jurij odpłynął kilkadziesiąt metrów od brzegu, zatrzymał łódź i zostawił silnik na wolnych obrotach.
– Bardzo dziękuję, że zabrali mnie państwo ze sobą. To dla mnie prawdziwy zaszczyt być w towarzystwie takich sławnych naukowców. Zazdroszczę państwu pracy w NUMA. Ojciec opowiadał mi o swoich doświadczeniach w Stanach.
Troutowie uśmiechnęli się, mimo że chłopak pokrzyżował im plany wymknięcia się na zwiady. Tryskał młodzieńczym entuzjazmem. Niebieskie oczy za grubymi szkłami błyszczały z podniecenia.
– Pański ojciec często opowiadał o rodzinie w Rosji – odrzekł Paul. – Pamiętam, jak pokazywał mi zdjęcia pana i pańskiej matki. Był pan wtedy młodszy, dlatego dziś pana nie poznałem.
– Niektórzy mówią, że jestem bardziej podobny do matki.
Trout przytaknął. Podczas pobytu w Woods Hole profesor Orłow tęsknił za domem. Kiedy nachodziła go chandra, wyjmował z portfela fotografie rodziny i dumnie pokazywał wszystkim dookoła. Trout pamiętał uderzający kontrast między niedźwiedziowatym profesorem i jego smukłą żoną Swietłaną.
– Lubiłem pracować z pańskim ojcem. Jest błyskotliwy i towarzyski. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
Twarz Jurija rozjaśniła się.
– Profesor obiecał, że następnym razem zabierze mnie do Stanów.
Trout uśmiechnął się, słysząc, że Jurij powiedział “profesor” zamiast “ojciec”.