Выбрать главу

– Musimy pana o coś poprosić, Jurij – powiedziała Gamay. – Niech pan nie wspomina nikomu o naszej przygodzie.

– Domyślam się, że złożyliście wizytę memu ojcu nie tylko w celach towarzyskich.

Gamay przytaknęła.

– NUMA prosiła nas o przyjrzenie się Ataman Industries. Firma jest podejrzana o pewne nielegalne interesy. Chcieliśmy to zrobić z bezpiecznej odległości. Nawet nam się nie śniło, że mogą być tacy nerwowi.

Jurij uśmiechnął się.

– To było jak film z Jamesem Bondem!

– Tyle, że to działo się naprawdę.

Spokojny ton Gamay całkowicie przekonał Jurija.

– Będę siedział cicho – westchnął – ale trudno będzie nie pochwalić się kumplom. Choć pewnie by mi nie uwierzyli.

Wtrącił się Paul.

– Wtajemniczymy pana w sprawę, kiedy tylko rozgryziemy, o co w tym wszystkim chodzi. Pan pierwszy się dowie. Umowa stoi?

– Stoi – odparł dumny, że dopuszczono go do konspiracji.

Słońce wisiało nisko nad horyzontem i zapadał zmierzch, gdy zobaczyli światła nadmorskiego kempingu. Odetchnęli z ulgą, kiedy łódź zbliżyła się do brzegu. Byliby mniej spokojni, gdyby wiedzieli, że plamka wysoko na niebie nad ich głowami to nie ptak, lecz helikopter wyposażony w silne urządzenia optyczne.

Profesor Orłow czekał na plaży. Wszedł do wody i wciągnął łódź na brzeg.

– Widzę, że już znacie mojego syna Jurija.

– Był tak uprzejmy, że zabrał nas na zwiedzanie okolicy – odrzekła Gamay, zasłaniając dziurę po pocisku. Miło nam się rozmawiało o teraźniejszości i przyszłości.

– Teraźniejszość jest taka, że idziecie do swojego domku i przygotowujecie się do kolacji. A przyszłość to wspaniałe jedzenie i pogawędka o starych czasach. Mieszkamy w prymitywie, ale jadamy bardzo dobrze.

Orłow poklepał się po wielkim brzuchu.

Odprowadził Troutów do głównej polany i polecił, żeby wrócili za pół godziny. Jurij obejrzał się przez ramię i puścił do nich oko. Jasne było, że dochowa tajemnicy.

Paul i Gamay poszli do domku i spłukali pod prysznicem sól i pot po morskiej przygodzie. Gamay włożyła modne dżinsy, które podkreślały długość jej nóg. Paul nie zrezygnował ze swoich nawyków. Ubrał się w luźne brązowe spodnie i jasnozieloną koszulę z fioletową muszką.

Część mieszkańców ośrodka siedziała przy stole piknikowym, reszta w pobliżu. Troutów przywitała para w średnim wieku, którą poznali wcześniej, wysoki skupiony fizyk podobny do Aleksandra Sołżenicyna i młode małżeństwo studentów inżynierii morskiej z uniwersytetu w Rostowie. Stół był przykryty haftowanym obrusem i zastawiony kolorową porcelaną. Japońskie lampiony tworzyły świąteczny nastrój.

Orłow uśmiechnął się promiennie na widok nadchodzących Troutów.

– Są moi amerykańscy goście! Pięknie pani wygląda, Gamay. A ty jak zwykle elegancki, Paul. Nowa muszka? Musisz mieć niewyczerpane zapasy.

– To przyzwyczajenie zaczyna być za drogie. Może znasz kogoś, kto produkuje tanie muszki z odpadów?

Profesor ryknął śmiechem i przetłumaczył to na rosyjski. Usadowił Troutów przy stole, zatarł ręce i poszedł do swojego domku po jedzenie. Na kolację były pierogi nadziewane łososiem, podane z ryżem, i czysty barszcz. Profesor przyniósł też skrzynkę słynnego rosyjskiego szampana. Wesoła kolacja przeciągnęła się do późna. Dochodziła północ, kiedy Troutowie powiedzieli, że chcą już iść spać.

– Impreza dopiero się rozkręca! – ryknął Orłow. Był czerwony od alkoholu i spocony od żywiołowego śpiewania sprośnej rosyjskiej piosenki ludowej.

– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział Paul. – Mieliśmy męczący dzień i padamy z nóg.

– Wierzę, że jesteście wykończeni. Kiepski ze mnie gospodarz, że kazałem wam tu siedzieć i słuchać moich żałosnych popisów solowych.

– Jesteś wspaniałym gospodarzem. Ale trochę się postarzałem od czasów, kiedy ucztowaliśmy całymi nocami.

– Najwyraźniej brakuje ci treningu, przyjacielu. Po tygodniu pobytu u nas wrócisz do formy – zapewnił Orłow i objął Troutów. – Ale rozumiem was. Chcecie, żeby Jurij was odprowadził?

– Dziękujemy, profesorze – odrzekła Gamay. – Sami trafimy. Do zobaczenia rano.

Orłow wyściskał ich i wycałował na pożegnanie. Poszli ścieżką w kierunku światła pojedynczej żarówki na ganku ich domku. A Orłow znów zaczął śpiewać, fałszując niemiłosiernie.

– Nie zazdroszczę mu jutrzejszego kaca – powiedziała Gamay.

– Nie ma bardziej towarzyskich ludzi niż Rosjanie.

Roześmieli się i weszli na ganek. Umyli zęby, rozebrali się i położyli do łóżka. Po kilku minutach już spali. Gamay miała lekki sen. Nad ranem coś ją obudziło. Usiadła w łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Trąciła Paula.

– Co się dzieje? – wymamrotał zaspany.

– Posłuchaj…

Nagle wśród drzew rozległ się krzyk przerażenia.

Paul wyskoczył z łóżka.

Porwał z krzesła spodnie i włożył je szybko. Gamay chwyciła szorty i koszulkę. Wypadli na ganek i zobaczyli nad lasem czerwoną łunę. W powietrzu unosił się ciężki zapach dymu.

– Jakiś domek się pali! – krzyknął Paul.

Pobiegli boso ścieżką i omal nie przewrócili Jurija, który pędził w przeciwnym kierunku.

– Co się dzieje? – zawołał Paul.

– Nie ma czasu… – wysapał bez tchu Jurij. – Musimy uciekać… Tędy…

Troutowie zerknęli na pożar, potem zawrócili za nim. Sadził wielkimi susami. Kiedy znaleźli się między gęstymi sosnami, padli na ziemię. Usłyszeli trzask gałęzi i męskie głosy. Po chwili dźwięki te ucichły.

– Spałem w domku ojca – odezwał się z ciemności podniecony Jurij. – Nagle wpadło kilku facetów…

– Kto?

– Nie wiem. Byli zamaskowani. Wywlekli nas z łóżek. Pytali, gdzie jest ruda kobieta z mężczyzną. Ojciec powiedział, że już wyjechaliście. Nie uwierzyli mu. Zaczęli go bić. Krzyknął do mnie po angielsku, żebym was ostrzegł. Udało mi się wymknąć.

– Dużo ich było?

– Kilku. Nie wiem. Było ciemno. Musieli tu przypłynąć. Nasz domek stoi tuż przy wjeździe. Usłyszelibyśmy samochód.

– Trzeba wrócić po pańskiego ojca.

– Chodźmy.

Paul chwycił się szortów Jurija, Gamay złapała męża za wolną rękę. Przedzierali się przez las okrężną drogą. Dym gęstniał. Wkrótce zobaczyli płonący domek profesora. Wyszli na polanę. Studenci gasili pożar wężami zasilanymi z generatora. Nie uratowali drewnianego domku, ale ogień nie rozprzestrzenił się na drzewa i inne zabudowania. Jurij zagadnął po rosyjsku wysokiego fizyka, potem odwrócił się do Troutów.

– Mówi, że tamtych już nie ma. Odpłynęli łodzią.

Grupa rozstąpiła się. Na ziemi leżał Orłow. Miał zakrwawioną twarz. Gamay natychmiast uklękła przy nim, przyłożyła ucho do jego ust i sprawdziła tętno na szyi. Potem zbadała ręce i nogi.

– Możemy go przenieść w wygodniejsze miejsce?

Położyli profesora na stole piknikowym i przykryli obrusem. Gamay poprosiła o ciepłą wodę i ręczniki. Delikatnie zmyła krew z twarzy i głowy Orłowa.

– Krwawienie ustało. I chyba nie ma obrażeń wewnętrznych.

Paul popatrzył na swego przyjaciela i zacisnął zęby.

– Ktoś potraktował go jak worek treningowy.

Profesor poruszył się i wymamrotał coś po rosyjsku. Jurij nachylił się.

– Chce kieliszek wódki.

Z góry spadały rozżarzone szczątki, dym dusił. Paul zaproponował, żeby zabrać profesora w bezpieczniejsze miejsce. Przeniósł go razem z trzema mężczyznami do domku położonego najdalej od pożaru. Położyli Orłowa na łóżku, przykryli kocami i dali mu kieliszek wódki.

Gamay uniosła mu głowę, żeby mógł wypić.

– Niestety, nie jest to szampan.

Kiedy Orłow łyknął wódki, wróciły mu kolory. Paul przysunął krzesło.

– Możesz mówić?

– Donoście mi gorzałę, to będę gadał całą noc – odparł Orłow. – Co z moim domkiem?

– Nie uratowano go, ale ogień się nie rozniósł – odpowiedział Jurij.

Profesor wykrzywił w uśmiechu spuchnięte wargi.