– Na jaką głębokość?
– Poniżej stu dwudziestu metrów. Dla NR-1 to żadna sprawa. Tyle tylko, że w tamtym morzu potrzebowaliśmy mniej balastu, żeby się zanurzyć. Dno było muliste, pochyłe. Wrak osiadł na zboczu podwodnego kanionu.
– Czy na kadłubie była nazwa?
– Nie widzieliśmy. Oblepiały go skorupiaki i wodorosty. Dziób skierowany był bardziej w górę niż na zdjęciach “Titanica”.
– W jakiej pozycji osiadł wrak?
– Stał tak przechylony, że chyba wystarczyłoby mocnej go pchnąć, żeby runął. W sterburcie była duża dziura.
– Widzieliście, co jest w środku?
– Rumowisko. Byliśmy tam tylko minutę. Tamtych bardziej interesowała druga burta. Umieścili w manipulatorze palnik. Usiedliśmy na przechylonym pokładzie. Ryzykowna zabawa sadzać łódź pod takim kątem. Baliśmy się, że lada chwila wrak się przewróci. Kazali nam wyciąć dziurę w nadbudowie.
– Nie w ładowni?
– Też się zdziwiliśmy, ale woleliśmy nie dyskutować. Zrobiliśmy otwór mniej więcej trzy na trzy metry. Łatwo poszło, bo metal już przerdzewiał. Musieliśmy jednak pamiętać, że wystarczy jeden fałszywy ruch i statek opadnie w głębię. Zobaczyliśmy stare koje i materace. Pułaski i jego kumpel wkurzyli się. Zaczęli o czymś ze sobą rozmawiać, oglądając szkic wraku.
– Po rosyjsku?
– Chyba tak. Najwyraźniej kazali nam ciąć w złym miejscu. Próbowaliśmy jeszcze dwa razy, zanim znaleźli to, czego szukali. Chodziło im o dużą kajutę pełną metalowych skrzyń wielkości starych kufrów podróżnych, jakie widuje się w sklepach z antykami.
– Ile ich było?
– Kilkanaście. Leżały na kupie. Pułaski kazał nam je wyjmować ramieniem manipulatora. Ważyły tyle, że ramię ledwo wytrzymywało. Ułożyliśmy skrzynie przy otworze i zawiadomiliśmy statek, żeby spuścił liny z hakami. Zaczepiliśmy je, odsunęliśmy się i dźwig wciągnął cały ładunek na górę.
– Też tak bym zrobił – powiedział Austin, który miał doświadczenie w ratownictwie głębinowym.
– To był pomysł kapitana Logana. Duma zawodowa nie pozwoliła nam schrzanić tej pracy.
– Nie róbcie sobie wyrzutów. Gdybyście nie wykonali tego, czego żądano, pewnie by was rozwalili.
– Kapitan też tak powiedział.
– Widzieliście, co było w skrzyniach?
– Nie dali nam tam spojrzeć, ale słyszeliśmy, jak otwierali je łomem. Byli strasznie podnieceni. Potem zapanowała cisza i zaczęli się kłócić. Zjawił się Pułaski i zaczął na nas wrzeszczeć po rosyjsku, jakby to była nasza wina. Wyglądał tak, jakby czegoś się bał.
– Nie wiecie, o co chodziło?
Kreisman pokręcił głową.
– Kazali nam zejść na dół. Kiedy znów wyprowadzili nas na pokład, była noc. Wrócił okręt podwodny. I pojawił się jakiś statek. Nie widzieliśmy go dobrze w ciemności, ale po odgłosach zorientowaliśmy się, że jest duży. Władowali nas do okrętu podwodnego. Znów ta sama kajuta. Zatrzymali tylko kapitana i sternika. Płynęliśmy pod wodą krócej niż przedtem. Wypuścili nas w hali wielkości hangaru lotniczego.
– W schronie dla okrętu podwodnego. Co się stało z NR-1?
– Nie wiemy. Kiedy odpływaliśmy, była przycumowana do statku ratowniczego. Mam nadzieję, że kapitanowi i sternikowi nic się nie stało. Dlaczego nas zamknęli, a ich nie?
– Może mieli jeszcze robotę dla NR-1 albo po prostu potrzebowali zakładników. Co było dalej?
– Przenieśli nas do następnej kajuty. Przesiedzieliśmy tam kilka dni w fatalnych warunkach. Nic się nie działo, jeśli nie liczyć wybuchu gdzieś na dole.
– Zablokowali drogę do schronu dla okrętu podwodnego.
– Po co?
– Baza została odkryta i nie chcieli, żeby ktoś tu wszedł. Okręt podwodny użyty do porwania spełnił swoje zadanie. Nie zdziwiłbym się, gdyby potem zablokowali wejście z lądu. Może z wami w środku. Kto was tam pilnował?
– Ta sama banda, co na statku ratowniczym. Wojskowe typy z pistoletami maszynowymi. Dawali nam czarny chleb i wodę. Potem zjawili się ci goście w śmiesznych czapach i workowatych portkach. Od razu dołożyli kilku naszym, wywlekli nas na zewnątrz i zagonili na tamto wielkie boisko. Resztę pan zna.
Austin rozejrzał się po sali.
– Jakieś pytania?
– Zauważyliście może, jaką pozycję wskazywał GPS, kiedy pracowaliście na NR-1? – zapytał Gunn.
– Trzymali nas z daleka od wskaźników pozycji, potem je wyłączyli. Nic nie widzieliśmy.
– Szkoda – westchnął Gunn.
Rozległy się śmiechy.
– Co w tym śmiesznego? – zapytał Gunn.
Wstał szczupły blondyn. Przedstawił się jako marynarz Ted McConnack. Podał przez stół kartkę.
– To są namiary na wrak z GPS-u. Gunn odczytał współrzędne.
– Skąd ta pewność?
McCormack wyciągnął rękę i pokazał duży zegarek na nadgarstku.
– Dostałem go od żony. Pobraliśmy się tuż przed moim zaokrętowaniem. Ma w domu mapę, więc kiedy dzwoniłem do niej, mogła dokładnie zaznaczyć, gdzie jestem.
Wtrącił się Kreisman.
– Nabijaliśmy się z Teda, że stara trzyma go na krótkiej smyczy.
– Kiedy nas porwali – ciągnął McCormack – wsunąłem zegarek wyżej na rękę i zasłoniłem rękawem. Nie zrewidowali nas. Pewnie myśleli, że jesteśmy nieszkodliwi.
Zegarek ProTek GPS był cudem miniaturyzacji. Producent reklamował go jako najmniejsze urządzenie GPS na świecie. Przy jego użyciu można było określić swoją pozycję na kuli ziemskiej z dokładnością do kilku metrów.
Austin uśmiechnął się radośnie.
– Niech żyje miłość. Dzięki za pomoc. I bon voyage.
Załoga NR-1 wybiegła z sali konferencyjnej.
Paul otworzył laptop i podłączył do modemu, żeby wyświetlić dane na dużym ekranie w końcu sali. Gamay stanęła obok ze wskaźnikiem laserowym. Paul wystukał polecenie na klawiaturze. Pojawiła się mapa: Morze Czarne w kształcie nerki i otaczający je ląd.
– Witamy na Morzu Czarnym, jednym z najbardziej fascynujących obszarów wodnych świata – powiedziała Gamay i obrysowała wybrzeże jaskrawoczerwoną linią kropkowaną. – Ze wschodu na zachód ma około tysiąca kilometrów, z północy na południe pięćset trzydzieści. W najwęższym miejscu, koło Krymu, tylko dwieście trzydzieści. Mimo stosunkowo małej powierzchni ma bardzo złą reputację. Grecy nazywali je Axenos, czyli “Niegościnne”. Średniowieczni Turcy nadali mu nazwę Karadeniz, “Morze Czarne”. Mimo złej sławy, Morze Czarne zawsze przyciągało ludzi. Jazon płynął tędy w poszukiwaniu złotego runa. Morze Czarne jest od tysięcy lat ważną drogą handlową i łowiskiem. W epoce lodowcowej było wielkim jeziorem słodkowodnym. Około sześciu tysięcy lat przed naszą erą pękła naturalna tama lądowa i wdarło się tutaj Morze Śródziemne. Poziom wody podniósł się o kilkaset metrów.
– Potop i arka Noego – mruknął Austin.
– Niektórzy tak uważają – uśmiechnęła się Gamay. – Ludzie żyjący wokół jeziora musieli uciekać, ale nie wiem, czy na arce. Woda została zasolona. Rzeki wpadające do morza jeszcze pogorszyły sytuację. – Dała znak Paulowi i na ekranie ukazał się profil morza. – Morze Czarne ma niewiarygodną głębokość. Wzdłuż wybrzeża biegnie szelf kontynentalny, przypuszczalnie pozostałość po dawnej linii brzegowej. Najszerszy jest na Ukrainie, opada na głębokość ponad dwóch tysięcy stu metrów. W cienkiej górnej warstwie kwitnie bujne życie, ale poniżej stu siedemdziesięciu metrów nie ma żadnego z braku tlenu. To największy martwy zbiornik wodny na świecie. Co gorsza, w głębinach zalega siarkowodór. Jeden oddech może zabić. Gdyby taka masa trucizny kiedykolwiek wydostała się na powierzchnię, zginęłoby wszelkie życie w morzu i wokół niego.