– Ha! – wykrzyknął triumfalnie. Zatańczyłby, gdyby mógł. Przestał się martwić chwilowym zanikiem pamięci. Napisał krótki list i wsunął kartkę do faksu: “Nie musisz wysyłać mi książki. Mam ją w moich zbiorach. Dzięki”.
Wiadomość poszła przez Atlantyk, a Perlmutter usadowił się wygodnie w fotelu z dzbankiem mrożonej herbaty i talerzem krakersów z pastą truflową. Zaczął czytać.
Książkę tę napisał w 1936 roku rosyjski kapitan marynarki Popow. Miał pamięć do szczegółów i poczucie humoru. Perlmutter często się uśmiechał przy opisach trąb wodnych i sztormów, przeciekających statków, piratów i bandytów, kupców-złodziei, przekupnych urzędników i buntujących się załóg.
Najbardziej wzruszył Perlmuttera rozdział zatytułowany Mała rusałka. Popow był kapitanem frachtowca, przewożącego tarcicę przez Morze Czarne. Pewnej nocy obserwator zauważył w oddali błysk i usłyszał odległy huk podobny do grzmotu. Ponieważ jednak niebo było pogodne, Popów pomyślał, że stało się coś złego. Postanowił to zbadać. Perlmutter czytał:
Kiedy kilka minut później dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy plamę ropy i chmurę czarnego dymu nad wodą. Wszędzie pływały szczątki. Co gorsza, również spalone i okaleczone ciała. Mimo moich próśb załoga odmówiła wyłowienia trupów, bo przynoszą pecha. Kazałem maszynowni zastopować silniki. Zaczęliśmy nasłuchiwać. Cisza. Wtem rozległ się jakby wrzask mewy. Wziąłem mojego zaufanego pierwszego oficera i spuściliśmy szalupę. Popłynęliśmy z lampą przez pobojowisko w kierunku dźwięku. Łatwo wyobrazić sobie nasze zaskoczenie na widok złocistych loków małej dziewczynki. Trzymała się kurczowo drewnianej skrzyni. Gdybyśmy przypłynęli kilka minut później, zamarzłaby na śmierć w lodowatej wodzie. Wciągnęliśmy ją do łodzi i oczyściliśmy jej twarz z ropy. Mój zastępca wykrzyknął: “Wygląda jak rusałka!” Na widok naszej pięknej pasażerki załoga przestała się buntować i zajęła się nią. Po dojściu do siebie dziewczynka okazała się całkiem wykształcona. Z jednym z marynarzy rozmawiała swobodnie po francusku. Powiedziała, że płynęła z rodziną statkiem “Odessa Star”. Mimo że zapamiętała nazwę statku, nie mogła sobie przypomnieć własnego imienia. Powiedziała, że chyba nazywa się Maria. Nie pamiętała swojego życia przed rejsem, ani katastrofy. Rozczuliła moich twardych marynarzy. Nazwali ją “małą rusałką”.
Po powrocie do portu kapitan zameldował o incydencie, ale nie wspomniał władzom o dziewczynce. Wyjaśnił to w epilogu:
Niektórzy czytelnicy są zapewne ciekawi dalszych losów “małej rusałki”. Teraz, po wielu latach, mogę ujawnić prawdę. W chwili, gdy ją znalazłem, byłem żonaty od pięciu lat. Moja piękna młoda żona nie mogła mieć dzieci. Adoptowaliśmy Marię. Była naszą radością aż do śmierci mojej żony. Wyrosła na piękną kobietę, wyszła za mąż i urodziła dzieci. Teraz, po przejściu na emeryturę, postanowiłem wyjawić światu, jaki bezcenny prezent dostałem od morza po latach ciężkiego marynarskiego życia.
Perlmutter odłożył książkę i wziął artykuł z “London Times”. Krytyk wykpił pamiętnik Popowa, ale zaintrygowała go historia “rusałki” i rozpisał się na ten temat. Najwyraźniej jakiś spostrzegawczy pracownik Lloyda zauważył wzmiankę o “Odessa Star” i dołączył ją do akt zaginionego statku.
Relacja kapitana tak zafascynowała Perlmuttera, że zapomniał o jedzeniu. Szybko nadrobił zaległości, nakładając na krakersa porcję pasty truflowej, wartą dwadzieścia dolarów. Wrócił do teraźniejszości. Rozkoszował się delikatnym smakiem i patrzył w okno. Potem przypomniał sobie komentarz Bosworth o lordzie Dodsonie. Przeczytał jej notkę jeszcze raz. Ciekawe, dlaczego rodzina wycofała archiwa z biblioteki.
Mimo zwalistego cielska Perlmutter był człowiekiem czynu. Podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił do paru znajomych w Londynie. W ciągu kilku minut ustalił, że wnuk lorda Dodsona, również lord, żyje i mieszka w Cotswolds. Perlmutter dostał nawet numer telefonu, choć informator kazał mu przysiąc pod karą jadania w Burger Kingu, że nie ujawni źródła.
Perlmutter zadzwonił i przedstawił się.
– Tu lord Dodson. A więc jest pan historykiem morskim?
Rozmówca Perlmuttera był wyraźnie rozbawiony. Miał charakterystyczny akcent Anglika z wyższych sfer.
– Zgadza się. Badam historię statku “Odessa Star” i natrafiłem na wzmiankę o pamiętniku pańskiego dziadka. Podobno biblioteka zwróciła go na żądanie pańskiej rodziny. Interesuje mnie, kiedy może być znów dostępny w Guildhall.
Zapadła cisza. Potem Dodson wybuchnął.
– Nigdy! Niektóre fragmenty są zbyt osobiste! Chyba pan to rozumie, panie Perlman?
– Jeśli pan pozwoli, nazywam się Perlmutter, lordzie Dodson. Fragmenty osobiste można przecież oddzielić od historycznych.
Dodson opanował się trochę.
– Przykro mi, panie Perlmutter. To jedna całość. Udostępnienie tego materiału nic by nikomu nie dało. Wywołałoby tylko wielkie zamieszanie.
– Proszę mi wybaczyć tępotę, ale przecież pański dziadek zapisał to wszystko bibliotece.
– To prawda, był strasznie prostolinijny – odparł Dodson i nagle zorientował się, że niechcący zrobił aluzję do własnego charakteru. – Chodzi mi o to, że w wielu sprawach wykazywał naiwność.
– Chyba nie był aż tak naiwny, skoro piastował wysokie stanowisko w ministerstwie spraw zagranicznych.
Dodson roześmiał się nerwowo.
– Wy, Amerykanie, potraficie być cholernie uparci. Niech pan posłucha, panie Perlmutter. Nie chcę być niegrzeczny, ale muszę zakończyć tę rozmowę. Dziękuję za zainteresowanie. Żegnam.
W słuchawce zapadła cisza. Perlmutter patrzył przez chwilę na telefon, potem pokręcił głową. Dziwne. Dlaczego ten facet tak się wkurzył? Jaka tajemnica może być tak kłopotliwa po tylu latach? Trudno. Zrobił, co mógł. Wystukał numer, który dostał od Austina. Niech inni ustalą, dlaczego “Odessa Star” to taki drażliwy temat po osiemdziesięciu latach od jej zatonięcia na Morzu Czarnym.
23
Moskwa, Rosja
Klub nocny znajdował się w wąskim zaułku niedaleko parku Gorkiego. Kiedyś grasowały tu szczury, a przesiąknięte gorzałą wraki ludzkie sypiały z pokrywami od śmietników pod głową. Pijaczków zastąpiły gromady młodych ludzi o wyglądzie pasażerów UFO. Co wieczór przed niebieskimi drzwiami oświetlonymi pojedynczą lampą zbierał się tłum. Lokal był tak modny, że nawet nie miał nazwy.
Klub założył młody przedsiębiorczy moskwianin. Uznał, że połączenie rosyjskich nowobogackich i zachodniej kultury pop będzie dobrym interesem. Urządził knajpę na wzór ekskluzywnego nowojorskiego Club 54, który dostarczał tematów międzynarodowym mediom, dopóki nie wykończyły go podatki i narkotyki. Moskiewski lokal mieścił się w przestronnej hali dawnej fabryki państwowej, gdzie produkowano podróbki amerykańskich dżinsów. Klientów, którym pozwolono wejść do klubu, witała głośna muzyka dyskotekowa, lampy stroboskopowe i prochy dostarczane przez rosyjską mafię. Lokal był jej własnością od czasu, gdy pierwszy właściciel zatruł się śmiertelnie ołowiem uformowanym na kształt kuli rewolwerowej.
Pietrow stał na skraju tłumu i obserwował salę. Kręcący się tutaj ludzie nosili dziwaczne kostiumy, żeby zwrócić uwagę wielkiego bramkarza w czarnej skórze, blokującego im drogę do narkotycznej ekstazy. Pietrow przez chwilę przyglądał się im z zaciekawieniem, potem przepchnął się między dziewczyną w przezroczystym plastikowym staniku i szortach oraz jej partnerem w majtkach z folii aluminiowej. Bramkarz popatrzył na obcego jak bull mastiff na kota skradającego się do jego miski. Pietrow zatrzymał się przed wejściem i wręczył mięśniakowi złożoną kartkę.
Facet łypnął na nią małymi podejrzliwymi oczkami, wetknął do kieszeni załączony banknot studolarowy i zawołał kumpla, żeby go zastąpił. Zniknął za niebieskimi drzwiami i wrócił z krępym gościem w średnim wieku, ubranym w mundur oficera radzieckiej marynarki wojennej. Wojskowy miał na piersi tyle medali, że musiałby żyć kilka razy, żeby na nie zasłużyć. Ochroniarz wskazał Pietrowa. Oficer przyjrzał się mu się spode łba. Jego oczy pod ciężkimi powiekami ożywiły się. Przywołał gestem Pietrowa.
Uderzenie pulsującej muzyki omal nie zwaliło Pietrowa z nóg. Na wielkim parkiecie wiła się ludzka masa. Odetchnął z ulgą, gdy wojskowy zaprowadził go korytarzem do magazynu i zamknął drzwi.